Pomyłka i „Pomyłka” [RECENZJE JAROSŁAWA JAKUBOWSKIEGO]
okładki/materiały wydawnictw: Korporacja Ha!art ,Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów
Przede mną dwie książki: zręczna i mądra, kuglarska i uczciwa, modna i osobna. Jedna nosi tytuł „Pokolenie wyżu depresyjnego”, druga – „Pomyłka”.
Inne z kategorii
Opowieści znad Brdy – książka Andrzeja Piechockiego
Autor pierwszej, Michał Tabaczyński, urodził się w roku 1976, twórczyni drugiej, Marta Kwaśnicka, to rocznik 1981. Oboje więc należą do pokolenia, którego wejście w dorosłość przypadło na dziewiątą i początek dziesiątej dekady XX wieku, oboje pokończyli uniwersytety, oboje dysponują, jak to się mówi „rozległą erudycją” i posiedli umiejętność udatnego jej przekształcania w formę podawczą. I co ważne, oboje pokusili się o napisanie rodzaju manifestu pokoleniowego. A jednak – i tu pierwsze moje zdumienie – mamy do czynienia z książkami tak odległymi, jakby powstały w różnych epokach, choć obie ukazały w roku 2019.
Nad książką Tabaczyńskiego rozcmokano się już co niemiara. Korporacja Ha!art, która ją wydała, sufluje w swoich materiałach reklamowych hasła-klucze, chętnie podchwytywane przez zaprzyjaźnionych recenzentów. Pokoleniowość, depresyjność, hołd dla literatury, jedyna w swoim rodzaju, nareszcie itd. W sążnistym blurbie na okładce Marek Bieńczyk pisze: „Nie wiem jak Wy, ale Michał Tabaczyński umie też świetnie pisać, bawić się i śmiać, zwłaszcza z siebie samego, a niekiedy pasjonująco się smucić”. Nie wiem jak Marek Bieńczyk, ale ja brnąc przez ten ponad 300-stronicony esej będący zbiorem wypisów z przeczytanych książek, ani razu nie zauważyłem, żeby Tabaczyński śmiał się z siebie. Zauważyłem natomiast, że niemal na każdej stronie pozostaje pod potężnym wrażeniem Tabaczyńskiego – primo: swojego stylu, który jest jakimś dziwacznym połączeniem rokokowej rozwlekłości z postmodernistyczną logoreą, secundo: kwiatów swoich myśli, domyśleń oraz niedomyśleń, tertio wreszcie: przepotężne wrażenie robi na nim to, jak jego książka zostanie odebrana przez „środowisko”. Bo jest to w istocie książka nie tyle pokoleniowa, co środowiskowa właśnie, skierowana do ściśle określonego odbiorcy, bywalca tych różnych Zbawiksów i innych miejsc modnych, w których „wypada” bywać.
Jeśli natomiast autor „Pokolenia” w ogóle się śmieje, to śmieje się jako środowiskowy aspirant, śmieje się ciut za głośno, jakby chcąc pokazać, że on już zrozumiał wszystkie salonowe dowcipasy i teraz, proszę, też potrafi je sadzić na zawołanie. Cóż, że z niejakim zawstydzeniem napomyka, że zamiast po Krakowach czy innych Warszawach, po jakimś bydgoskim musi chodzić bruku. Potrafi za to podrzucać wieloma piłeczkami na raz, nie zapominając o ciągłym podrzucaniu zaimkiem „my”. Piłeczki są zużyte i sflaczałe: opresja tradycji, religii, narodu, nienadążanie za nowinkami z zachodnich uniwersytetów. Czyli – nic nowego pod słońcem modernizacji.
Nie pisałbym o książce Tabaczyńskiego, ale lubię kolekcjonować obsesje i u niego taką znajduję. Jest to obsesja religijna, a raczej antyreligijna. No dobrze, powiedzmy to w końcu: obsesja antykatolicka, ubrana w pozór religijnej obojętności. Ta obsesja każe autorowi nie tylko wygłaszać rutynowe zaklęcia o pokoleniu żarliwych ateistów czy o ułudzie Zbawienia, każe mu również wysmażyć rozbudowaną parodię mszy świętej. Tu już przestajemy mieć do czynienia z taką czy inną grą w klasy. Dotykamy zła, nicości. No właśnie, „Pokolenie wyżu depresyjnego” nie jest książką ani o pokoleniu, ani o depresji, ani o literaturze nawet. Jest smutnym dokumentem znikczemnienia literatury, która miast rozmowy z Bogiem wybrała szyderstwo z Niego.
Można czytać „Pomyłkę” Marty Kwaśnickiej jako odtrutkę na „Pokolenie” (jeśli już ktoś zdecyduje się na zanurzenie w jej mętnych wodach), lepiej jednak nie psować sobie niczym głowy podczas obcowania z tą smutną, ale piękną literaturą. Tam gdzie Tabaczyński zatrzymuje się z grymasem ironicznego uśmieszku, Kwaśnicka zachowuje powagę i nie waha się iść dalej. Sumiennie drąży, przeplata autobiografię z fikcją, tworząc cykl opowieści składających się na solenną spowiedź, nieoczekującą poklasku, a raczej współmyślenia i współodczuwania.
Do czego odnosi się tytułowa pomyłka? Do miejsca bohaterki-narratorki w świecie czy raczej do błędnego przypisywania sobie prawa do wiedzy o ludzkim losie? Już w pierwszym opowiadaniu „Telefon” dostajemy odpowiedź: drugi człowiek jest niepoznawalny, objawia się co najwyżej poprzez urywane komunikaty, jak te uparte pomyłkowe połączenia telefoniczne. „Poza nielicznymi wyjątkami, postaciami, które z niewiadomych przyczyn ważą więcej niż pozostałe, jesteśmy dla siebie nawzajem niewiele znaczący, prawie nieistniejący, nietrwali – i tę efemeryczność da się być może pokonać tylko w jeden sposób: akceptując ją” – czytamy w opowiadaniu „Kamienica”. Akceptując ją i opisując, dodajmy. Robi to Kwaśnicka konsekwentnie. A to pochyla się nad losami postaci historycznych (rewelacyjna „Lawa” o na poły faktycznych, na poły fabularyzowanych dziejach przyjaźni Michała Anioła i poetki Vittorii Colonny), a to powołuje do życia postaci fikcyjne albo raczej własne alter ego (jak w pysznym opowiadaniu „Triumf”), ale przede wszystkim usiłuje odczytać własny los przez pryzmat dzieł sztuki i literatury. To wpisanie autobiografii w ponadczasowy plan to prawdziwa rewelacja tej książki. Pisarka „czyta” kulturę zawsze w odniesieniu do prywatnych doświadczeń. Nie ma w tym jednak nic z egotyzmu, to raczej uparte dążenie do zuniwersalizowania ludzkiego, więc także własnego, losu.
Losu, dodajmy, dość charakterystycznego dla pokolenia – notabene – wyżu wczesnych lat osiemdziesiątych, które nie zdążyło na autobus z napisem „stabilizacja życiowa”, które najpierw przez długie lata zdobywało wykształcenie, a potem przez długie lata wędrowało niczym kulki flippera od jednej pracy do drugiej, nigdzie dłużej nie zagrzewając miejsca. „Zbliżałam się do trzydziestki i znikała moja gotowość do ciągłego zaczynania od nowa”, „Podczas kilku lat, jakie spędziłam w świecie akademii, pracowałam na stanowisku asystenta z połową etatu i pensją, która pod koniec mojej kariery akademickiej ledwo przekraczała tysiąc złotych miesięcznie. Nie bylibyśmy z niej w stanie pokryć nawet raty naszego kredytu, nie mówiąc o wydatkach”. Podobnych fragmentów sygnalizujących niestabilną sytuację egzystencjalną jest znacznie, znacznie więcej.
Wrażliwość hartowana w takim ogniu wydać może owoce fantastyczne, ale też zgniłe owoce frustracji i cynizmu. U Marty Kwaśnickiej zwycięża piękno literatury. Prekariat, patriarchat, feminizm, a w tym wszystkim ona, narratorka-bohaterka, doskonale wykształcona, oczytana, nieco zagubiona, ale posiadająca niezwykły dar nazywania. Bo tę książkę można czytać dla samej urody zdań, jak to: „usuwała z grobowca opadłe liście gestem tak czułym jak ten, kiedy kobieta, znalazłszy swój włos na ramieniu ukochanego, zdejmuje go jako dowód ich wzajemnej, intymnej przynależności”. Można ją czytać dla dystynkcji rozumowania. Albo, żeby prześledzić duchowe rozterki młodej kobiety, która utraciła wiarę, a potem ją odzyskuje. Mamy tu również notatki z emigracji i spojrzenie z jej perspektywy na Polskę, mamy stendhalowskie klimaty wchodzenia w świat wielkomiejskich elit i bycia przez nie wypluwanym. Jest to także zapis dojrzewania kobiecości, samodzielnego definiowania jej pośród czyhających na nią ideologicznych sideł i korporacyjnych prawideł. „Kobieta, żeby stać się w pełni kobietą, potrzebuje jeszcze zewnętrznego oka, jakiegoś mężczyzny, dla którego będzie miała odwagę się wysubtelnić: ojca lub męża, czasami kochanka. Bo stawanie się kobietą jest kwestią odwagi, to odsłonięcie się, okazanie miękkości”. Już słyszę ten rechot, te pełne moralnej wyższości pouczenia. Mało? Mogę dorzucić apologię małżeństwa będącej formą ocalenia dla kobiety i mężczyzny jako istot skrajnie od siebie różnych.
Przede wszystkim jednak „Pomyłka” jest książką o narodzinach pisarki. O tym, jak doświadczenie, lektury, wrażliwość, słabość, siła składają się w jedną, harmonijną całość ewokującą twórczość. Jeśli oczekujecie od literatury, że będzie uciekała od uproszczeń, że będzie dawała trudną, bo wymagającą wysiłku poznania pociechę, jeśli oczekujecie od niej wreszcie prawdy i piękna, to w książce Marty Kwaśnickiej dostaniecie to w obfitości.
Choć zdaniem autorki samo piękno nas nie zbawi, to jednak pomoże przejść przez ciemne doliny naszych rozpaczy.
Michał Tabaczyński, „Pokolenie wyżu depresyjnego”, Korporacja Ha!art, Kraków 2019
Marta Kwaśnicka, „Pomyłka”, Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, seria: Biblioteka Christianitas, Kraków 2019
pogrubienia pochodzą od redakcji TB