ROZMOWY 23 gru 2020 | Marta Kocoń
Słowa Apokalipsy spełniają się w Izmirze [WYWIAD]

materiały ks. Dariusza Białkowskiego, archiwum

Chodzę po liczącej półtora miliona osób dzielnicy i modlę się, żeby Pan Bóg po prostu przysyłał jej mieszkańców do kościoła. To tutaj główny sposób „zjednywania” ludzi – opowiada ks. kan. Dariusz Białkowski, proboszcz parafii św. Heleny w Izmirze – jednego z największych miast muzułmańskiej Turcji.

Marta Kocoń: Jak wygląda Księdza praca duszpasterska? Otoczenie jest zdominowane przez islam.

Ks. Dariusz Białkowski: Posługę pełnię głównie wobec tych, którzy chrześcijanami są od lat. Kiedy tutaj przyjechałem, zastałem bardzo dużą wspólnotę Lewantynów, która niestety, powoli się zmniejsza. To osoby w wieku ponad 85 lat, które już odchodzą. Ich dzieci wróciły do krajów rodzinnych: Francji, Włoch, Kanady, skąd ci ludzie tutaj przybyli.

Są też tureccy katolicy, powoli wracający do parafii. Otworzyłem też duszpasterstwo dla Polaków, którzy tutaj mieszkają, m.in. żołnierzy NATO, czy studentów przyjeżdżających na Erasmusa.

Polacy są grupą małą, ale „rozsianą”. Najdalsze miejsce, gdzie mieszkają, leży 600 kilometrów od Izmiru. Raz w miesiącu jadę odprawić tam Mszę świętą, bo to również teren naszej diecezji.

Duszpasterstwo dotyczy więc Lewantynów, Polaków i Turków, wspólnoty tureckojęzycznej i międzynarodowej, która przychodzi na niedzielną Mszę świętą, odprawianą w języku tureckim.

Typowej działalności ewangelizacyjnej nie może Ksiądz prowadzić.

Tu nie ma możliwości takiej pracy. W wyznaczonych godzinach możemy mieć otwarty kościół, oczywiście z asystą policji. Jeśli ktoś, kto w tym czasie przychodzi, zadaje pytania, możemy na nie odpowiadać.

Głównym sposobem zjednywania tych ludzi, przyprowadzania ich tutaj, jest modlitwa, którą prowadzę w swojej kaplicy, czy różaniec, którym modlę się, chodząc po swojej dzielnicy, która ma półtora miliona mieszkańców. Chodzę po różnych częściach i omadlam, żeby Pan Bóg po prostu przysyłał mieszkające tu osoby, jeśli są otwarte [na wiarę]. No i potem pojawiają się w kościele. Oczywiście nie wszyscy zostają. Najczęściej pierwszym etapem jest to, że ktoś przychodzi zainteresowany, pyta.

A jeśli chciałby zostać katolikiem?

Przez pierwszy rok musi tylko przychodzić na niedzielną Mszę świętą. Po tym roku, jeśli widzimy, że wytrwał, że integruje się ze wspólnotą, zaczyna się trzyletni katechumenat – trzy lata katechez. Po tym czasie, w jednej uroczystości w okresie paschalnym, następują chrzest, bierzmowanie i pierwsza Komunia święta – bo są to osoby dorosłe. Osób poniżej 18 lat nie przyjmujemy.

Wiele osób chce przyjąć chrzest?

W tej chwili jest szesnaścioro katechumenów. Kiedy przyjechałem, zastałem dwóch, którzy przygotowywali się w innej parafii. Jak otworzyłem po trzech i pół roku kościół, przez ten czas zamknięty, to wrócili, bo to ich parafia. Teraz mam czworo na trzecim roku, w tym jedno małżeństwo, pięcioro na drugim i siedmioro na pierwszym.

Myślę, że na trzy i pół roku pracy, to całkiem dobry wynik. Pan Bóg działa. Myślę, że to jest owoc modlitwy nie tylko mojej, ale wielu, wielu ludzi, którzy o specyfice tutejszej pracy słyszeli i swoją modlitwą, a czasami cierpieniem – wiem, że chorzy łączą się przez cierpienie z nasza pracą misyjną – się do tego przyczynili. Owoce tego już zaczynam dostrzegać.

Jakie jeszcze zmiany zaszły w parafii od czasu, kiedy Ksiądz objął urząd?

Pierwsze, co udało mi się zrobić, to pokój spotkań, bo chciałem, by wspólnota na nowo się zawiązała. Kiedy pokój był już w miarę gotowy, kupiłem kawę, herbatę, ciastka i po Mszy świętej powiedziałem, że zapraszam, żeby przy tych ciastkach i kawie usiąść i porozmawiać. W drugą niedzielę zrobiłem to samo, a od trzeciej niedzieli moi wierni powiedzieli mi: Padre, ty już więcej nic nie kupuj, my już się tym zajmiemy. Od tego czasu przynoszą swoje jedzenie, przynoszą mi obiad, spotykają się po Mszy świętej.

materiały ks. Dariusza Białkowskiego, archiwum

Oczywiście teraz ze względu na restrykcje, które u nas są o wiele gorsze, niż w Polsce, niestety takiej możliwości nie ma.

Po trzęsieniu ziemi kościół jest zamknięty, nie możemy nikogo wpuścić do wnętrza. W związku z tym Mszę transmituję przez Internet, na Facebooku.

Dlaczego kościół św. Heleny tak długo stał pusty?

W Turcji ciągle brakuje kapłanów. Gdyby się pojawiło dwóch czy trzech chętnych, na pewno byśmy ich „przyjęli”, jest wiele miejsc niezagospodarowanych, nieobsadzonych. Dlatego, jak mówiłem, czasem jeździmy kilkaset kilometrów, by odprawić Mszę świętą.

Jeśli chodzi o życie, które wróciło do parafii, cieszy mnie, że powstała grupa modlitewna, Legion Maryi, która zawsze w niedzielę przed Mszą prowadzi różaniec.

Ważne też, że ludzie zaczęli się spowiadać. Na początku było trudno, nie za bardzo do tego konfesjonału chcieli wracać. Miałem taką metodę, że przed niedzielną Mszą świętą siadałem w konfesjonale, który „odgruzowałem”, wyremontowałem. Teraz w każdą niedzielę przed Mszą jest kilka spowiedzi.

Wspólnota liczy 45–50 regularnie przychodzących osób, z czego ok. 20 to jeszcze katechumeni lub osoby, które nie mogą otrzymać rozgrzeszenia, bo żyją w związkach „mieszanych”, a na razie u jednej ze stron jest trudność, by zawrzeć sakrament małżeństwa. Biorąc więc pod uwagę, ile osób z tych, które mogą, spowiada się, jest to duży sukces. Cieszy mnie, że regularnie korzystają z sakramentów, że chcą przyjmować Komunię świętą właściwie i godnie.

Jaki jest w tej chwili status Kościoła katolickiego w Turcji? Jak wygląda życie katolików? Są tu chyba najmniejszą mniejszością.

Przez państwo nie jesteśmy traktowani jak organizacja religijna, Kościół nie ma osobowości prawnej. Katolików jest dosłownie kilka promili – trudno określić, ile dokładnie, liczby zmieniają się chociażby ze względu na uchodźców: ormian, syrokatolików, chaldejczyków pochodzących z terenu Syrii, Iraku, Iranu. Ale rdzennych katolików jest naprawdę niewielu.

Tam, gdzie jest kościół, kult jest dopuszczany, dostajemy pozwolenia na odprawienie Mszy świętych i nawet ochronę policji. Natomiast nie ma zgody na budowanie nowych kościołów. To przepis, który wszedł w życiu ponad sto lat temu, i cały czas obowiązuje.

Czasami przydałaby się zgoda na postawienie kościoła czy choćby kapliczki, bo są miejsca, gdzie mieszka dużo Polaków i innych katolików. Budowa pomogłoby w sprawowaniu kultu, a skoro nie ma takiej możliwości, często odprawiamy Mszę świętą w domach. Czujemy się trochę jak pierwsi chrześcijanie, kiedy tak spotykamy się i odprawiamy Mszę „w ukryciu”.

 Asysta policji, o której Ksiądz wspomniał, jest ochroną wiernych, a nie formą szykan?

Tak, chodzi o to, żeby nic nam się nie stało. Pamiętam, kiedy w 2019 roku były ataki na meczety w Nowej Zelandii, od razu, tego samego dnia, mieliśmy policję u siebie. „Izmir jest spokojny, ale dla bezpieczeństwa wzmocniliśmy patrole, wokół kościoła będą jeździły radiowozy, bo boimy się, że ktoś może zrobić jakiś ruch odwetowy” – mówili policjanci. Traktujemy tę asystę, [kontrolowanie osób wchodzących do kościoła] jako wyraz troski o bezpieczeństwo.

Czy spotyka się Ksiądz albo parafianie, z prześladowaniami, wrogimi reakcjami?

Będąc tutaj cztery lata, ani razu nie spotkałem się z nieżyczliwością. Wszyscy sąsiedzi to muzułmanie, żyjemy w bardzo dobrej przyjaźni. Jeśli czegoś trzeba, to są skłonni do pomocy, np. w ogrodzie, w załatwieniu jakiejś sprawy.

Niektórzy wierni stykają się jednak z takimi reakcjami. Przede wszystkim katechumeni – dlatego, że ogłosili, że chcą być katolikami, że zmieniają wiarę. W dwóch przypadkach rodzina „odstawiła” takie osoby na bok. To osoby już niezależne, utrzymujące się z własnej pracy, więc mają jak żyć, ale przykre jest to, że rodzina ich nie akceptuje i nie chce ich przyjąć, bo uważają, że zdradziły. Nie mają prawa wchodzić do domu.

Natomiast prześladowań jako takich, o których słyszymy teraz choćby w Polsce czy innych krajach Europy, nie ma, jest pod tym względem spokojniej. Panuje też chyba większy szacunek dla księży, bo nawet muzułmanie, wiedząc, że jestem księdzem, tak się do mnie zwracają. Miałem okazję ostatnio być w Polsce – tu niekoniecznie tak jest.

Ale nie może Ksiądz pokazać się w koloratce.

Nie, mogę być w niej tylko na terenie kościoła. Właściwie wszystkie kościoły w Turcji są otoczone dwu-trzymetrowym murem. Śmiejemy się, że mamy swoje „rezerwaty”.

Razem z wiernymi udało się Księdzu wyremontować kościół, ale radość nie trwała długo.

Kościół wymagał remontu; nic tam nie było odnawiane od 40 lat, w związku z tym w porze deszczowej – którą mamy teraz, kiedy są bardzo intensywne opady deszczu – [woda wpadała do środka,] odpadały fragmenty tynku. W prezbiterium, czytając czy głosząc kazanie, trzeba było uważać, co leci na głowę... Zbierałem na ten remont przez trzy lata, „żebrałem”, głosząc kazania w parafiach w Polsce; dostaliśmy też mały zastrzyk finansowy z Niemiec. Udało się przeprowadzić remont, który pochłonął 300 tys. tureckich lirów.

materiały ks. Dariusza Białkowskiego, archiwum

Radość trwała dokładnie rok i dziesięć dni. 30 października 15 sekund trzęsienia ziemi spowodowało, że cały wysiłek poszedł na marne. Koszty, jakie wskazano po ekspertyzach, to prawie milion dwieście tysięcy lirów, czyli cztery razy tyle, ile ja zbierałem przez trzy lata.

Firma potrzebuje mniej więcej pięć tygodni, żeby uporządkować wnętrze i doprowadzić kościół do stanu, kiedy będzie można odprawiać Mszę świętą. Potem trzy–cztery miesiące mają potrwać prace na zewnątrz. Kościół na szczęście był ubezpieczony, ale na pewno nie będzie to zwrot 100-, tylko 50/60-procentowy. Pozostałą kwotę musimy jakoś zebrać. Jest to dla mnie przerażające, bo nie wiem, skąd i jak.

Do czasu remontu, wierni będą modlić się z Księdzem w kaplicy prywatnej?

Kaplica jest malutka, obostrzenia, które tutaj mamy, powodują, że mógłbym do niej wpuścić cztery do pięciu osób. Skoro prawie 50 osób przychodzi regularnie, trudno byłoby powiedzieć: „was wpuszczę, a was już nie”. W związku z tym podjęliśmy z biskupem decyzję, że transmituję Mszę online. Ci, którzy chcą, uczestniczą w ten sposób.

Do samego kościoła nikt nie może wejść. Wszystko zostało tak, jak po trzęsieniu ziemi, nie możemy nawet zamieść, bo każdy ruch spowoduje, że ubezpieczyciel będzie zmniejszał kwotę, którą ma wypłacić. Widok gruzu na ołtarzu jest przerażający.

Wiadomo, kiedy parafianie będą mogli wrócić do modlitwy na żywo?

Firma remontowa jest gotowa, czekamy tylko na zielone światło od ubezpieczyciela. To, co dostaniemy od niego, wystarczy, żeby wyremontować wnętrze, pozostaną prace na zewnątrz.

Na pewno nie będziemy razem świętować Bożego Narodzenia, nie będzie możliwości odprawienia pasterki. W Turcji wprowadzono teraz godzinę policyjną od 21.00 do 5.00 rano, nawet gdyby kościół nie był zamknięty, nie można by odprawić Mszy świętej w nocy. Będę Mszę celebrował dopiero 25 grudnia, by parafianie w taki sposób mogli uczestniczyć w Bożym Narodzeniu.

Na zakończenie nawiążę do przeszłości. Izmir to dawna Smyrna. Ta nazwa pojawia się także w Biblii.

Tak, Smyrna to jeden z siedmiu kościołów z Apokalipsy, tak naprawdę jedyny, który się ostał, zgodnie z tym, co jest napisane: że on będzie trwał do samego końca, że to będzie mała wspólnota, która będzie ciągle prześladowana, ale jeśli będzie wierna i wytrwa do końca, to „druga śmierć” jej nie zagrozi. My tego ciągle doświadczamy: jesteśmy małą wspólnotą, w jakiś sposób doświadczamy prześladowania, choćby przez przeżycia moich katechumenów, ale trwamy. Pismo święte, Apokalipsa, się realizuje. Tutaj widzi się, że to wszystko jest prawdziwe.

Ksiądz kan. Dariusz Białkowski – kapłan z diecezji bydgoskiej, wieloletni prefekt
Zespołu Szkół Katolickich Pomnika Jana Pawła II w Bydgoszczy, duszpasterz młodzieży, koordynator Światowych Dni Młodzieży w diecezji. W listopadzie 2016 r. wyjechał na misję do Turcji, jest proboszczem parafii św. Heleny w Izmirze – trzecim pod względem wielkości mieście w kraju

Potrzeba pomoc dla parafii w Turcji!

 30 października 2020 r. doszło do trzęsienia ziemi na Morzu Egejskim, które wywołało tsunami i spowodowało liczne szkody w rejonie Izmiru w Turcji. Zginęło 116 osób, całkowicie zniszczonych zostało kilkadziesiąt budynków. Poważnie uszkodzony został także kościół św. Heleny, krótko przedtem wyremontowany wysiłkiem proboszcza i wiernych. Koszty remontu częściowo pokryje ubezpieczenie, według szacunków zabraknie jednak około 120 tysięcy złotych.

Pomoc dla parafii organizuje Polski Zakon Rycerski Świątyni Jerozolimskiej (templariusze). Remont można wesprzeć, dokonując wpłaty za pośrednictwem portalu www.katolikwspiera.pl

lub bezpośrednio na konto:

Konto w PLN:

PKO BP

70 1020 1462 0000 7302 0032 3311

„Trzęsienie ziemi - Izmir”

Konto w EURO:

PKO BP

54 1020 1462 0000 7002 0374 1444

Numer rachunku IBAN:

PL54102014620000700203741444

BIC SWIFT

BPKOPLPW

„Trzęsienie ziemi - Izmir”

Marta Kocoń

Marta Kocoń Autor

Sekretarz Redakcji