Kurator oświaty: O podwójnym naborze rozpowszechnia się mity [WYWIAD]
fot. Anna Kopeć
W każdym liceum w Bydgoszczy została podwojona liczba oddziałów i podwojona tym samym liczba miejsc. To jest miasto wyróżniające się na tle całego województwa – mówi o naborze do szkół średnich kujawsko-pomorski kurator oświaty Marek Gralik w rozmowie z „Tygodnikiem Bydgoskim”.
Inne z kategorii
Będąc polską lekarką... na misjach [WIDEO]
Schreiber: Jestem zadowolony z kandydatury Nawrockiego [WYWIAD, WIDEO]
Jarosław Kopeć: Jest Pan zadowolony z przebiegu rekrutacji do szkół średnich w Bydgoszczy i województwie kujawsko-pomorskim?
Marek Gralik: Tak. W Bydgoszczy na samym wstępie było już przygotowanych 2050 miejsc więcej niż absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów. To już mogło wskazywać, że będzie dobrze. Po pierwszym etapie rekrutacyjnym do szkół zostało przyjętych 86,5 proc. wszystkich kandydatów. W ubiegłym roku ten odsetek wynosił 80,5 proc.
Jednym słowem, tegoroczny podwójny nabór nie sprawił, że zmalała liczba przyjętych do szkół, które absolwenci sobie wybrali.
Po pierwszym etapie rekrutacji uczniów nieprzyjętych zostało 1011. Co wcale nie oznacza, że nie znajdą szkoły w drugim etapie, bo wciąż wolne są 1384 miejsca. I 16 sierpnia zostanie ogłoszona lista osób przyjętych.
Chciałbym też obalić mit tak zwanej „wymarzonej szkoły”, przez którą powszechnie uważa się najlepszą w danej miejscowości. Nie zawsze jednak jest to szkoła z góry tzw. listy rankingowej – do takiej szkoły rokrocznie dostają się najlepsi z najlepszych. Ale przecież dla niektórych uczniów wymarzoną szkołą jest taka, która nie ma dużych wymagań i do niej uczeń chce się dostać, bo słyszy od swoich kolegów, że tam jest „luźno”.
Ale skupmy się na szkołach, które stawiają wyższe wymagania. Nie ma takiej sytuacji, żeby najlepsi uczniowie ze świadectwami z wyróżnieniem – i tu od razu chciałbym podkreślić, że są to świadectwa oznaczone paskiem, biało-czerwonym, a nie czerwonym – uczniowie z osiągnięciami nie dostali się do bardzo dobrych szkół. Bardzo dobrzy uczniowie dostają się do bardzo dobrych szkół. A że wymagania w najlepszych szkołach powinny być wysokie, to chyba nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości. Przecież wszyscy chcemy, aby poziom nauczania i wykształcenia młodzieży rósł.
Jednak nie wszyscy dostaną się do „wymarzonego liceum”…
Ranga liceów musi wzrosnąć dzięki temu, że dostają się do nich najlepsi absolwenci szkół podstawowych, którzy potem staną się studentami. Osobiście uważam, że np. w Bydgoszczy jest za dużo liceów. Przecież mamy liczne przypadki, że przychodzą do liceów w drugim etapie rekrutacji osoby, które błagają dyrektora i komisję rekrutacyjną, żeby je przyjąć, chociaż mają „słabe” świadectwo. Dyrektor łaskawie się zgadza. Oni dziękują, a potem zaczynają się schody. Męczy się dyrektor, męczą się nauczyciele, męczy się uczeń i męczą się rodzice, bo muszą temu dziecku płacić za korepetycje. A to dziecko powinno trafić do innego typu szkoły, w której byłoby lepiej przygotowane do życia.
Użył Pan sformułowania „podwójny nabór”. Środowiska związane z totalną opozycją rozpowszechniły jednak w narracji publicznej określenie „podwójny rocznik”…
W związku z reformą i likwidacją gimnazjów mamy do czynienia z naborem równoległym do szkół ponadpodstawowych i szkół ponadgimnazjalnych. Absolwenci szkół podstawowych i gimnazjów nie konkurują ze sobą w żaden sposób. Oni zetkną się ze sobą na korytarzu, na uroczystościach szkolnych, ale de facto w jednym budynku będą chodzić do dwóch różnych szkół, np. do liceum czteroletniego, czyli szkoły ponadpodstawowej i do liceum trzyletniego, czyli szkoły ponadgimnazjalnej.
Reasumując. Od pierwszego września tego roku w szkole średniej będą uczyć się cztery roczniki i tak już zostanie w kolejnych latach. Czyli co roku będzie to podobna liczba uczniów?
Faktycznie, od tego roku w liceach będą zawsze cztery roczniki (w technikach – pięć). W kolejnym roku szkolnym do szkół ponadpodstawowych pójdą tylko absolwenci szkoły podstawowej. Zatem miejsc w klasach pierwszych w szkołach średnich będzie mniej więcej o połowę mniej niż potrzeba teraz.
Ale istotą obecnej reformy jest właśnie wprowadzenie systemu 8+4 w przypadku liceów i 8+5 w przypadku techników.
Wybiegnijmy na chwilę w przyszłość. Z różnych konferencji prasowych, wypowiedzi w mediach dobiegają kolejne alarmistyczne głosy, że w wyniku tak przeprowadzonej reformy za kilka lat uczelnie wyższe będą przepełnione…
Wszyscy byśmy chcieli, żeby jak największa liczba uczniów podjęła studia wyższe (śmiech). Ale tak poważnie, jest to kolejna bzdura, którą słyszałem i kolejny mit rozpowszechniany przez totalną opozycję i argument, całkiem nieprawdziwy, wykorzystywany politycznie, żeby wrzało w społeczeństwie.
Już tłumaczę. Tegoroczni absolwenci gimnazjów skończą szkołę średnią po trzech latach, w przypadku liceum, i po czterech latach, w przypadku technikum. Z kolei tegoroczni absolwenci podstawówek skończą szkołę średnią po czterech latach, w przypadku liceum i po pięciu latach, w przypadku technikum. Nie spotkają się więc na maturze i nie będą konkurować ze sobą o miejsce na studiach. Tłoku nie będzie.
O zmianie, jaka nastąpi w organizacji systemu nauczania wiadomo od trzech lat. Jak Pan oceni przygotowanie samorządów? Mam tu na myśli liczbę miejsc i warunki lokalowe.
Samorządy miały trzy lata i mogły dokonywać różnych rzeczy. Na przykład, mając gimnazja, które były wygaszane, mogły przekształcić je w liceum albo w szkołę branżową, albo w technikum. Oczywiście, przewidując, co nastąpi od 1 września 2019 roku. Niektóre samorządy właśnie w ten sposób myślały. Pamiętajmy, że organizacja sieci szkół leży właśnie w kompetencji samorządów. Kurator tylko opiniuje je pod względem zgodności z obowiązującym prawem. I ja nie robiłem samorządom żadnych problemów w ich rozwiązaniach, o ile były zgodne z prawem. Nie narzucałem własnych pomysłów.
Do miast wyróżniających się pod tym względem należy Bydgoszcz. Ponieważ w każdym jednym liceum została podwojona liczba oddziałów i podwojona tym samym liczba miejsc. I to jest miasto wyróżniające się na tle całego województwa. Drugim takim miastem jest Grudziądz.
Nie wszędzie to się udało, jeśli chodzi o technika. W Bydgoszczy tylko w trzech nie ma podwojonej liczby oddziałów, co uważam, jest też bardzo dużym sukcesem. W przypadku tego typu szkół głównym powodem ograniczeń jest potrzeba korzystania z pracowni do praktycznej nauki zawodu, tzw. „warsztatów”.
Czy nie obawia się Pan tego, co jest podnoszone w debacie publicznej, że uczniowie szkół ponadgimnazjalnych i ponadpodstawowych będą spędzać na zajęciach dużo więcej czasu, to znaczy, że plany lekcji rozciągną się nawet od godziny 7.00 do 19.00?
Taka obawa jest. Mamy taką jedną szkołę, Zespół Szkół Chemicznych w Bydgoszczy, gdzie zajęcia będą trwały długo, ale nikt w szkole nie będzie przebywał dłużej niż wymaga tego podstawa programowa. Opozycja mówi, że zajęcia będą trwały od 7.00 do 19.00, tak jakby uczniowie mieli przebywać tak długo. No nie. Jaś Kowalski przyjdzie na godzinę 12.00 albo 13.00 w niektórych przypadkach, ale tych przypadków nie będzie zbyt dużo, ponieważ średnia tak zwana zmianowość w szkołach była poniżej 0,5. To znaczy że było dwa razy więcej sal lekcyjnych niż oddziałów. A o dwuzmianowości mówimy wtedy, gdy liczba sal jest mniejsza niż oddziałów i to dwa razy mniejsza.
Będziemy pracowali w takim zakresie, w jakim praca w liceach, bo głównie mówimy o tym typie szkół, wyglądała w roku 2009. Wtedy w systemie edukacji było mniej więcej tyle samo uczniów, ile będzie obecnie. Jeżeli w 2009 roku nie było tej wrzawy i wszyscy szkoły pokończyli, a szkół było jednak mniej, to problemu nie powinno być. Aczkolwiek przyznaję, że czas pracy w niektórych placówkach się wydłuży, ale nieznacznie.
Oświata stała się bardzo gorącym tematem w debacie politycznej. Oprócz reformy, która wzbudziła takie emocje, wiosną mieliśmy strajk, który został zawieszony. Czy obawia się Pan, że związkowcy zdecydują się we wrześniu odwiesić protest?
Mam takie osobiste przeświadczenie, że strajku już nie będzie. Oczywiście ta groźba wciąż jest, ale ten strajk byłby zupełnie niezrozumiały przez społeczeństwo. Bo jak można strajkować z powodów finansowych w sytuacji, kiedy się otrzymuje znaczącą podwyżkę, najwyższą w historii, sumując podwyżkę od 1 stycznia i tę zapowiadaną od 1 września.
Obawiano się też, że samorządy będą musiały sfinansować podwyżkę z własnych budżetów. A tak nie będzie, bo jest dodatkowy miliard złotych na to przeznaczony i samorządy te pieniądze otrzymają i w żaden sposób nie ucierpią.
Przypomnę też, że za wychowawstwo nauczyciel będzie mógł otrzymać dodatkowo 300 zł, kiedy do tej pory było to, np. w Bydgoszczy 170 złotych. A w skali kraju, w skali miasta, prawie co drugi nauczyciel jest wychowawcą.
Podstaw do strajkowania, poza politycznymi w tym gorącym okresie przedwyborczym, oczywiście nie będzie.
Jak Pan, jako pedagog, ocenia decyzje samorządów, które próbują różnych sztuczek, aby zrekompensować nauczycielom utracone w wyniku wiosennego strajku wynagrodzenia?
Oceniam w sposób krytyczny. Od nauczycieli wymagam, tak jak całe społeczeństwo, pewnej odpowiedzialności. Tak jak nauczyciele wymagają odpowiedzialności od uczniów. Jeśli ktoś podejmuje działania i liczy się ze skutkami, to powinien być konsekwentny. Jednym ze skutków strajkowania jest brak wynagrodzenia za czas odstąpienia od pracy.
Natomiast samorządy, zupełnie niepotrzebnie, wyłącznie z pobudek politycznych, rozbudziły nadzieje strajkujących, że pieniądze dla nich będą wypłacone. To było paliwo, dzięki któremu te strajki się odbywały. Wiele osób przystępowało do strajków w świętym przekonaniu, że ani jedna złotówka, która miała do nich wpłynąć z tytułu wynagrodzenia, nie będzie uroniona.
Ja uprzedzałem, że nie ma takiej możliwości prawnej. Mamy w województwie jeden samorząd, gdzie wójt wydał zarządzenie dyrektorom, żeby nauczycielom wypłacić pieniądze tak, jakby strajku nie było. Sprawę bada Regionalna Izba Obrachunkowa.
Inne samorządy szukają różnych rozwiązań, żeby zrealizować swoją obietnicę daną strajkującym nauczycielom. Większość wie, że wypłata bezpośrednia jest niezgodna z prawem. Poza tym, to działanie jest społecznie nieakceptowalne. Bo co byśmy nie mówili, jak byśmy nie zaklinali rzeczywistości, to to będzie wynagrodzenie dodatkowe, czy w postaci nagród czy innych, de facto za strajk.
Jak można płacić tym, co strajkowali, a być może nie zapłacić tym, co ciężko pracowali i dzięki którym udało się przeprowadzić egzaminy. Mam nadzieję, że oni nie będą pomijani przy przyznawaniu nagród. Bo osoby, które pracowały, powinny dostać dwa razy większe nagrody niż ci co strajkowali. Wtedy mógłbym uznać, że jest jakaś sprawiedliwość.
(Wywiad ukazał się w papierowym wydaniu Tygodnika Bydgoskiego - 1 sierpnia 2019 r.)