Czy 1000+ to zły pomysł? [FELIETON TOMASZA ROWIŃSKIEGO]
Potrzebny jest nowy impuls demograficzny. Choć program 500+ działa, to jego polityczna siła będzie maleć, ponieważ, jak się zdaje, osiągnął swoje doraźne maksimum - pisze Tomasz Rowiński.
Inne z kategorii
Klątwa bydgoska, czyli bezsilność małego olbrzyma [FELIETON]
O umieraniu i zdychaniu raz jeszcze — krajobraz po bitwie
Tomasz Rowiński, publicysta,
redaktor kwartalnika „Christianitas”
Niedawno jedno z mediów podało wypowiedź posła PiS Janusza Szewczaka będącą propozycją podniesienia 500+ do 1000+. Poseł ten pomysł argumentował koniecznością rewaloryzacji kwoty 500 złotych dla rodzin na drugie i kolejne dziecko. To prawda, z każdym miesiącem 500 złotych siłą inflacji realnie jest coraz mniej warte. Jednak ta informacja została szybko zdementowana najpierw przez wiceministra Bartosza Marczuka, a potem przez minister Rafalską, która stwierdziła, że żadne tego typu prace nie są prowadzone. Trudno powiedzieć, czy mieliśmy do czynienia z indywidualnym wyskokiem posła partii rządzącej, czy było to swoiste badanie społeczne.
Poseł Szewczak w parlamencie zajmuje się jednak finansami publicznymi, niedługo zatem może się okazać, że co prawda w rządzie żadne prace nie są prowadzone, ale w PiS jako partii już owszem. Reforma programu kosztowałaby minimum kolejne 19 mld złotych, gdyby miała dotyczyć, jak do tej pory, drugiego i kolejnych dzieci w rodzinie i w dalszym ciągu pomijała jedynaków. Podobną kwotę trzeba by wyłożyć na słuszny projekt Platformy Obywatelskiej upowszechnienia programu „Rodzina+”. Takie było w końcu jego zadanie, by wprowadzał słuszny udział rodzin w dobru wspólnym i rencie rozwojowej Polski – proporcjonalnie do podejmowanych wysiłków.
Programy PiS i PO z zasady nie odpowiadają pewnym problemom, jakie mamy dziś w demografii. Pomysł posła Szewczaka, jeśli miałby oznaczać mechaniczne podniesienie kwoty świadczenia, nie wyjdzie naprzeciw małżeństwom dopiero wchodzącym w życie, a zatem niemającym jeszcze dzieci, często borykającym się z problemami finansowymi i bytowymi na zupełnie elementarnym poziomie. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ z perspektywy kryzysu demograficznego konieczne jest, by skłonić rodziny w Polsce do wcześniejszego rodzenia pierwszego dziecka niż ma to miejsce obecnie. Psychologicznie urodzenie pierwszego dziecka jest najtrudniejsze. Tymczasem 500+ wspiera tych, którzy chcą przejść od pierwszego dziecka do kolejnego.
Pomysł PO jest pod tym względem lepszy, ponieważ daje perspektywę udziału w rencie rozwojowej każdemu rodzicowi. Brakuje w tym projekcie jednak – jak i w projekcie PiS, choć ten ustawiony by był na wyższym poziomie – progresji, to znaczy wyraźnego docenienia rodzin z przynajmniej trojgiem dzieci. Właśnie rodzin 3+ bardzo potrzeba Polsce, poniewaz one mogą stanowić o realnej nadwyżce demograficznej. Taką propozycję ostatnio zgłosiła Prawica Rzeczypospolitej:
„Fundamentem musi być wsparcie dla rodzin rozwojowych – rodzin z co najmniej trojgiem dzieci, dlatego postulujemy wprowadzenie koncepcji 1000+ na trzecie i każde następne dziecko (będzie to kosztować 3 mld zł rocznie – podczas, gdy 500+ na pierwsze dzieci co roku pochłania 10 mld zł z budżetu państwa). Wprowadzenie tej koncepcji powinno się przyczynić do dalszego wzrostu urodzeń trzecich i następnych dzieci w rodzinach. Dzięki temu zmniejszy się kryzys demograficzny”.
Jest jasne, że PiS potrzebuje nowego uderzenia wizerunkowego i przed wyborami wszelkie pomysły prorodzinne można traktować jako prawdopodobne. Jako realną troskę trzeba potraktować jednak wprowadzenie emerytur dla kobiet, które być może nie pracowały, ale za to wychowały przynajmniej czwórkę dzieci. Ten projekt z pewnością nie przekłada się na żadne mocne uderzenie piarowe, ale dla wielu starszych małżeństw będzie bardzo realnym wsparciem.
Co więcej, nowy impuls demograficzny jest potrzebny. Choć 500+ działa, to jego polityczna siła będzie maleć, ponieważ, jak się zdaje, osiągnął on swoje doraźne maksimum. Z powodu spadającej liczby kobiet w wieku reprodukcyjnym nie da się już zbytnio podkręcać wyniku odkładanych planów prokreacyjnych rodzin z jednym czy dwojgiem dzieci. Rząd stara się wspomagać imigracją zarobkową już nie tylko z Ukrainy, ale też z Indii czy Filipin. Jeszcze moment, a możemy się spodziewać protestów własnego elektoratu PiS, że tworzy w Polsce społeczeństwo multikulturalne. Abstrahując od tego, czy takie zagrożenie rzeczywiście istnieje, PiS potrzebuje nowego argumentu politycznego, którym mogłoby być kolejne narzędzie wspierające dzietność w naszym kraju. Niezależnie od intencji rządzących, jest ono konieczne.