Felietony 28 lis 2017 | Redaktor

W krótkim okresie po samospaleniu chorego na depresję endogenną Piotra S. podobnej potworności dokonał inny człowiek.

      

 

Marcin Masny

Publicysta, tłumacz, poeta

Współpracował m.in. z "Gazetą Bankową" i tygodnikiem "Niedziela"

Nagłaśnianie i chwalenie dowolnych zachowań zachęca do nich szerokie masy. Jesteśmy gatunkiem stadnym. Nad naszymi instynktami nadbudowana jest wola, jest też sumienie. Ale są zwykle niedorozwinięte. Zwłaszcza w cywilizacji, która naucza: „Jesteśmy tylko zwierzętami”. Jeżeli ze wszystkich stron młodzież zalewana jest propagandą homoseksualizmu, coraz większy odsetek chłopaków i dziewczyn będzie próbować seksu przeciwnego naturze. Jeśli panująca nad mediami i kulturą masową sekta zachłystywać się będzie samospaleniami, będzie ich coraz więcej.

Samospalenie wywodzi się z buddyzmu i hinduizmu. Bywało w założeniu aktem wyrzeczenia, protestem, aktem wierności wdowy wobec męża. Na Zachodzie popularne jest od ponad pół wieku. W 1963 na Zachodzie szeroko rozreklamowano samospalenie buddyjskiego, wietnamskiego mnicha o imieniu Thích Quảng Đức, który tak zaprotestował przeciwko rzekomym prześladowaniom buddystów przez rząd prezydenta-katolika Ngô Đình Diệma. W efekcie doszło do aktów przemocy, które dały prezydentowi Kennedy’emu (reklamowanemu jako katolik) pretekst do obalenia i zamordowania Diệma rękami lokalnych zamachowców. Pierwsze samospalenie polityczne na Zachodzie miało miejsce w Detroit dwa lata później. 82-letnia Żydówka Alice Herz, działaczka pokojowa, popełniła samobójstwo w proteście przeciwko wojnie w Wietnamie. W jednym tylko roku 1969 w bloku sowieckim miało miejsce jedenaście samopodpaleń przeciwko władzy komunistycznej. Odtąd desperackich aktów jest dużo w Azji, Europie i Ameryce. Są to protesty przeciwko niesprawiedliwościom doznanym od władzy, ale też przeciwko mordowaniu bydła albo przeciwko potępianiu homoseksualizmu przez Kościół. Pamiętajmy, że samobójcy często starają się zracjonalizować, usensownić pęd ku śmierci lub wręcz wiecznemu samounicestwieniu. Które nie jest możliwe.

W tradycji europejskiej samobójstwo bywało chwalone, nawet po chrystianizacji. Wspólnoty chrześcijańskie jednak konsekwentnie uważały je do niedawna za grzech odbierający zasadniczo szansę zbawienia, chociaż miedzy targnięciem się na życie a zgonem może nastąpić w samobójcy przemiana. Demonstracyjne samobójstwo w płomieniach jednak pojawiło się na Zachodzie dopiero wraz z takimi nowinami jako wolny seks, legalne aborcje, masowe apostazje we wspólnotach chrześcijańskich, zmiana doktryny i liturgii Kościoła katolickiego.

Czy wtedy ludzkość, zamiast mozolnie budować niedoskonały ład na ziemi, omamiona iluzją raju na ziemi, zabrała się z kopyta za destrukcję człowieka i świata?

Żeby w domu zapanował bezład, wystarczy sobie odpuścić. Żeby stale panował ład, trzeba stale go przywracać. Najgorszy nieład powstaje, gdy ktoś czuje się powołany do wielkiego dzieła, na przykład do wydania obiadu z pięciu dań, ale nie czuje powołania do sprzątnięcia po nim. Wiekopomne dzieła są źródłem największych nieporządków. Bezładny aktywizm jest przypadłością szatana, ojca nieładu. Ale jedyną jego mocą jest bezwładność. Ku dołowi, ku piekłu.

Nieład jest złem. Jest tylko brakiem ładu, niczym więcej. Ale zło jest właśnie tylko brakiem dobra. Ład, czyli dobro, wymaga włożenia energii. Lenistwo prowadzi do nieładu, zła, upadku w piekło. Kto nie zbiera, rozprasza.

Po grecku ład nazywa się kosmosem. Grecy tak właśnie nazwali świat, uznając, że jest ładem wyprowadzonym z nieładu. Rosjanie nazywają świat mirem. Bo mir – to właśnie ład zaprowadzony zwykle przez jakiegoś władcę. Słowo „kosmetyka” też pochodzi od ładu, kosmosu. Fascynacja nieładem, ideologia nieładu – to zjawisko właściwe cywilizacjom w upadku, często bardzo bogatym. Kult nieładu ogarnął też całą cywilizację ludzką w ciągu ostatnich dwustu lat. W tej skali nie wystąpił w dziejach nigdy wcześniej.

Sekta zagłady namawia ludzi do składania się w płomiennej ofierze bóstwu nieładu. To nie jest sprawa dla prokuratora. Dla prokuratora są drobnostki, jak spektakl „Klątwa”. Ale Zbigniew Ziobro woli się tym nie zajmować.

Sekta boga zła zasłużyła na dużo poważniejszy proces, niż może wytoczyć naczelnik państwa z prokuratorem generalnym. Sam naczelnik zresztą powierzoną sobie wspólnotą rządzi przez konflikt. Nie zbiera. Rozprasza. Każde królestwo podzielone opustoszeje, nawet jeśli powierzchownie odwołuje się do czegoś, co enigmatycznie zwie się ostatnio „wartościami”.

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor