Fenomen bydgoskiej Światłowni. Miejsce jasnego spotkania [OPINIA]
Grzegorz Dudziński w prowadzonej przez siebie Światłowni (ul. Świętej Trójcy 15)
Wielu bydgoszczan już kojarzy to miejsce. Jakie jest? Kto był, ten widział, ale wielu było i... nie widziało, bo nie widzą, ale nie muszą, żeby się tam wspaniale czuć.
Inne z kategorii
W Szafarni jak w... Lizbonie [ZAPOWIEDŹ]
Konopnicka jako... kobieta [WIDEO]
Pośród niewidzących, takich jak założyciel Światłowni Grzegorz Dudziński, można zobaczyć więcej. Ogarniać świat słowa i dźwięku, który w tym miejscu zawsze jest nieobojętny i poprzeplatany śmiechem i szczerą radością - to jest absolutnie bezcenne. Tu nie ma forsowania poglądów, dlatego spotkania nazywam jasnymi.
Samo miejsce jest proste i skromne. Scena, po której płynie wiatr z cichego wiatraka, nagłośnienie spokojne, tak żeby forma nie zacierała treści płynących z estetyki scenicznej i duża otwartość na różne style, to wszystko współgra.
Jest sporo miejsca dla publiczności, która nie tylko słucha, ale wielokrotnie bierze czynny udział w wykonywanych tam repertuarach. Bo tu się czuje, że jest się razem. Nie ma gwiazdorzenia, jest spotkanie człowieka z człowiekiem.
Pewnego dnia wchodziłam na koncert, który miałam zagrać z ogromną radością w tym miejscu i już w drzwiach zobaczyłam serdeczny uśmiech akustyka, którego wcześniej nie znałam. I już w drzwiach usłyszałam pierwsze pytanie wypowiedziane z serdecznością:
„Cześć. Czego ci potrzeba?”
Oczywiście to była troska o ustawienia dźwięku, a tam człowiek po prostu czuje się zaopiekowany. Odparłam żartobliwie:
„Powiedziałbym ci, ale masz tylko jedną kartkę, to się nie zmieści.”
No i tak właśnie rozmawia się w Światłowni. Żart goni żart, metafora metaforę.
Obok sali koncertowej jest pizzeria. Zawsze pysznie, prosto i z serca. Jak ta dziewczyna się wyrabia ze swoimi daniami, nie wiem, ale czujesz się znów jak u mamy. Pizza biegnie na stół i… wcale nie je się jej samemu, a jest wielka. Od razu padają pytania:
„Chcesz kawałek? A ty?”
Ważna jest też w tym miejscu Edyta. Troskliwa, dbająca o wszystkich i … jak tylko ma chwilkę oderwać się od czuwania nad przestrzenią, biegnie słuchać i zachwycać się tym, co płynie ze sceny.
Pani Ilona i Agnieszka, które stoją za barem, nie są typowymi pracownicami, ale sercem gościnności. Po prostu podchodzisz do baru, zamawiasz herbatę i już czujesz się jak u swoich, zaczyna się pogawędka i herbata smakuje dokładnie jak ta, którą parzy nam ktoś z rodziny.
Koncerty nie kończą się tylko bisami, publiczność przy pizzy często chwyta za instrumenty i dalej trwa ten niezwykły wspólny czas. Są też dni, w których nie ma koncertów, tylko ludzie spotykają się przy grach planszowych albo przy wspólnym muzykowaniu.
Nie mamy możliwości rozpalenia ogniska w mieście i śpiewania sobie przy nim, ale ogień, który płonie od ludzi w Światłowni, jest i tak gorętszy. Są ludzie starsi, ale są i młodzi, a wszyscy uczuciowi, wrażliwi. Tu nie gada się o byle czym, ale też nie trzeba się silić na jakiś napompowany intelektualizm. Można być oczytanym, erudytą, albo wcale takim nie być. Tu po prostu się rozmawia i dobrze można się pośmiać, z tego, co proste, piękne i… właśnie: prawdziwe.
Jako muzykujący dziennikarz bywałam w wielu tego typu miejscach w Polsce. Mam porównanie i choć nie ma co tworzyć rankingów, wszak wszędzie spotyka się po prostu ludzi, a każdy człowiek czuje, to uważam, że Światłownia jest wyjątkowa. Bardzo skromna i w prostocie niezwykle piękna. Przyciągająca tych, którzy są autentyczni.
Nie bez powodu, gdy spojrzy się na listę koncertujących tam osób, jest ona zawsze zapełniona na pół roku do przodu! A tu nie zarabia się na koncertach. Ludzie pojawiający się w Światłowni to prawdziwe talenty. Wielokrotnie nieznane. My - bydgoszczanie - mamy tu skarby! I to co piątek. Nie gubmy tego!
Wielokrotnie pieniądz rządzi scenami. Kto? Gdzie? Za ile? Ale nie tu. W Światłowni się gra, bo się tego pragnie. A publiczność to czuje i artyści czują bicie serc słuchaczy. Jest relacja między artystą a słuchającymi, bliska, nie ma bierności, a ta przestrzeń nie znosi sztuczności. To właśnie jest fenomenalne. I jak się okazuje – możliwe bez pieniędzy. Świat komercji niech sobie biegnie, a naszą Światłownię – bo ona jest po prostu nasza – niech omija szerokim łukiem.
Grzogorzu - gratuluję Ci tego Twojego dziecka! I dziękuje za Światłownię.
Katarzyna Chrzan
O Światłowni czytaj także Dziennikarz widzący duszą