Policja o narkotykach w szkołach: Trzeba przekonać młodych, żeby mówili
Monika Hermann z wydziału prewencji KWP/Materiały policji
– Handlem narkotykami zajmuje się jedna, dwie osoby na terenie danej szkoły. Jeśli nikt o nich nawet anonimowo nie doniesie, dyrektor i nauczyciele mogą się nie zorientować – mówi komisarz Monika Hermann z wydziału prewencji KWP.
Inne z kategorii
Tako „Rzeczemy” i poetycko wieczerzamy [ZAPROSZENIE]
Pożar mieszkania w Fordonie [Z OSTATNIEJ CHWILI]
Magdalena Gill: Czy bydgoskie szkoły informują policję o problemie z narkotykami? Współpracują z Wami?
Komisarz Monika Hermann: Pracuję w profilaktyce od 14 lat, od zawsze na terenie Bydgoszczy. Mogę powiedzieć, że obecnie większość, jeśli nie wszystkie szkoły, współpracują z policją. Szkołom zależy na bezpieczeństwie, wiedzą, że nie sprawdziło się przesłanie „im mniej mówimy, tym bardziej jesteśmy bezpieczni”. Jeśli dorośli nie mówią, to mówią przecież uczniowie.
Ale zdarza się, że dyrektor i nauczyciele problemu nie widzą, choć uczniowie twierdzą inaczej. Mogą nie wiedzieć, że w ich szkole handluje się narkotykami?
Zazwyczaj handlem zajmuje się jedna, dwie osoby na terenie danej szkoły. Jeśli nikt o nich nawet anonimowo nie doniesie, dyrektor i nauczyciele mogą się nie zorientować. Rzadko który uczeń odważy się przyjść pod wpływem narkotyku do szkoły, chyba że bierze od jakiegoś czasu i potrafi panować nad swoim zachowaniem. Młodzi mocno się kontrolują. Tym, którzy wiedzą, gdzie się zaopatrywać, nie zależy, żeby ta informacja wypłynęła. Będą to robić w taki sposób, by nikt się nie zorientował. Na lekcji nauczyciel jest zajęty, na przerwach dba o sprawy bezpieczeństwa. Zresztą, jeśli młodzi ludzie spokojnie stoją w kręgu, śmieją się, pokazują sobie telefony, to nie wzbudzają podejrzeń. Musimy mieć świadomość, że to wszystko jest tak wypracowane, że może być trudne do uchwycenia. Może odbywać się w ciągach komunikacyjnych – młodzi doprecyzowują, o której godzinie, na której przerwie i w jakim konkretnie miejscu. Wiedzą też, gdzie jest monitoring szkolny. W efekcie odbywa się to tak, że jeden trzyma pieniądze w dłoni, drugi woreczek. Wymieniają się i odchodzą. W codziennym zamieszaniu możemy widzieć dwie osoby mijające się korytarzem.
Dla rodzica nastolatka, przerażonego informacją o narkotykach dostępnych w szkołach, to wygląda tak, że „wszyscy wiedzą, ale nikt nic z tym nie robi”.
Prowadzimy wiele spraw dotyczących narkotyków w szkołach, toczą się też w sądzie rejonowym, ale nie przedostają się do publicznej wiadomości, bo nie mogą. To czasami żmudna praca operacyjna, bo ci, którzy działają w szkołach, zwykle zostają zatrzymani z niewielką ilością narkotyków.
Nie mówiłabym, że narkotyki są w szkołach, tylko że w tej chwili są wszędzie. Wszyscy wiemy, że to duży problem, a żadnej szkole naprawdę nie zależy na zamiataniu sprawy pod dywan. W samej Bydgoszczy na każdym komisariacie jest zespół ds. nieletnich i patologii. Współpraca między zespołami a szkołami i pedagogami jest bardzo dobra. Nie tylko w zakresie profilaktyki społecznej, ale również zatrzymywania czy zwalczania przestępczości. To jednak nie wystarczy, jest bowiem dużym problem z samymi młodymi.
Jaki?
Musimy przekonać młodych, by ci, którzy nie zgadzają się z tym, co się dzieje, chcieli mówić. Super, jeśli rozmawiają o tym z rodzicami – wtedy rodzic czuje się odpowiedzialny i przekazuje informację dalej do pedagoga albo na komisariat. Ale w wielu przypadkach tak się nie dzieje.
Młodzi tłumaczą, że nie będą „donosić” na kolegów.
Gdy się o tym nie mówi, jest to przyzwolenie, by w szkole dochodziło do przestępstw. Młodzi są ogromną skarbnicą wiedzy, ale panuje przekonanie, że jeśli mnie to nie dotyczy, to nie moja sprawa, nie będę mówił. Z drugiej strony, jeśli dotyczy to nawet najbliższego kolegi, to nie bardzo wiedzą, jak się w tym odnaleźć, komu powiedzieć i jak. W efekcie rzeczywiście wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie mówi. Informacja jest podawana pocztą pantoflową, ale nie wydostaje się poza krąg osób zainteresowanych. To jest zresztą problem złożony, bo z drugiej strony młodzi widzą w środkach odurzających coś ciekawego, atrakcyjnego, nie widzą zagrożeń, chcą eksperymentować.
Zwłaszcza, jeśli znają dorosłych, którzy te zagrożenia bagatelizują.
To ogromny problem całego społeczeństwa. Jeśli dorośli pozwalają sobie na sięganie po środki odurzające, a niestety często tak się dzieje, to młody człowiek otrzymuje przekaz, że to nic groźnego. Tak samo zresztą, jak z alkoholem. Młodzi w ogóle nie biorą pod uwagę możliwości uzależnienia, nie analizują tego, bo dla nich to zbyt odległa przyszłość. Oni żyją tu i teraz. Perspektywa studiów w szkole średniej to bardzo odległy czas, a co dopiero 10–15 najbliższych lat. Mówią sobie: „kiedyś będę się tym martwił, dziś chcę, żeby było fajnie”. Środki odurzające są łączone z przyjemnościami, z zabawą. Potem pojawiają się przy nauce, a że mogą pomagać, więc młodzi uważają, że są potrzebne. Wśród młodych zresztą powszechna jest opinia, że środki odurzające nie są niczym złym, że nie uzależniają i trzeba by je bardzo długo brać, żeby zaszkodziły. Z uwagi na to, że drastyczny proces uzależnienia jest odwleczony w czasie, nie widzą efektu końcowego, nie wiedzą, że za chwilę z tym człowiekiem może się zadziać coś innego, że marihuana przestanie mu wystarczać i będzie sięgał po mocniejsze środki odurzające. Tym się jednak już nikt nie chwali, bo uzależnienie od amfetaminy już nie jest modne.
Czy młody może zawiadomić policję anonimowo?
Jest wiele sposobów, by nas zawiadomić. Na przykład istniejąca od ubiegłego roku aplikacja: „krajowa mapa zagrożeń”. Młody człowiek może wejść na stronę komendy wojewódzkiej w odpowiednią zakładkę i poinformować, nawet anonimowo, o problemie – dookreślić szkołę, do której chodzi i w której, jak wie, jest problem ze środkami odurzającymi. Taka informacja na pewno trafi do policjantów operacyjnych. Dobrze, gdyby była bardziej precyzyjna, bo jeśli w szkole jest 600 uczniów, to informacja mało precyzyjna niewiele da. Im więcej informacji młody człowiek zgłosi, nawet anonimowo, tym szybciej problem zostanie rozwiązany.
Jeśli młodzi nie zaczną mówić, jest jakieś inne wyjście?
Słyszałam o szkole prywatnej w Warszawie, w której wszyscy – nauczyciele, rodzice i uczniowie – zgodzili się na losowe badania moczu co kilka dni. Jeśli kogoś przyłapali, wydalali ze szkoły. W publicznych placówkach to chyba nie do przejścia?
Wszystko jest do przejścia, ale musiałoby być zapisane w statucie szkoły, a wcześniej przyjęte przez radę nauczycieli i rodziców, a obawiam się, że nie wszyscy wyraziliby na to zgodę.
W przypadku telefonów komórkowych, których używanie na lekcjach jest ogromnym zagrożeniem, to się udaje. Są przecież placówki, które wprowadziły zakaz regulaminem szkoły. Mają to wpisane w statut, uczniowie są z tym zapoznani, rodzice wiedzą. Sytuacja jest czysta, bo wszyscy wiedzą, jakie zasady panują w danej szkole. Jeśli się nie podobają, zawsze można zabrać stamtąd dziecko.
Jak ma zareagować rodzic, który odkryje, że dziecko bierze narkotyki?
Konieczna jest natychmiastowa reakcja. Trudno wymagać, by zaraz zawiadamiał policję, ale nie powinien na pewno kończyć na rozmowie z dzieckiem, tylko szukać natychmiastowej pomocy u terapeutów. Nawet, gdy dziecko twierdzi, że wzięło tylko raz i mu ufamy, musimy mieć z tyłu głowy, że może nie mówić nam o wszystkim, chociażby dlatego, żeby nas nie martwić. Dla jego bezpieczeństwa, pewności siebie, powiedzmy „rozumiem, wierzę, ale przegadajmy to, spotkajmy się z terapeutą, bo być może jest problem, który należałoby rozwiązać”.
Z naszego doświadczenia wynika, że moment, w którym dziecko zostaje przyłapane, jest przypadkiem jednym z wielu. Zwykle terapeuci pokazują, że to wierzchołek góry lodowej, choć dziecko mówiło, że to pierwszy raz. Często jest też tak, że nastolatek sam jest na tyle pogubiony, że daje jasny sygnał rodzicowi, bo chce być złapany. Nie wie, jak z tego wybrnąć i jak szukać pomocy. Bez spotkania z terapeutą rodzic nigdy nie może być pewien, który to był raz i na jakim etapie jest jego dziecko.
Jak wykryć uzależnienie?
Być czujnym, patrzeć, z kim dziecko się spotyka, jak wraca. Jeśli pali marihuanę, to zazwyczaj da się to wyczuć, bo ma charakterystyczny zapach. Podejrzana może być zmiana zachowania, nastroju, sposobu radzenia sobie z problemami, emocjami. Gdy widzimy, że dziecko w przypadku trudnej sytuacji nie stara się rozmawiać, ale wychodzi z domu, szuka pomocy gdzie indziej, dopytujmy, dlaczego. Może za pomocą innych rzeczy próbuje sobie poradzić z trudną sytuacją, problemami w szkole, pytaniami o siebie czy kłopotami z dziewczyną czy rówieśnikami.
Dzieci dorastając, często się zmieniają. Jak wychwycić, czy to tylko dojrzewanie, czy może już coś groźnego?
Uważam, że nic nie zastąpi czujności i rozmowy. Przy całym naszym zabieganiu musimy na młodych zwracać uwagę. Oni, tak samo jak dorośli, codziennie są narażeni na stres. Jeśli raz spróbują w takiej sytuacji sięgnąć po narkotyk i okaże się, że zadziałał, to będą dalej próbowali.
Dla młodych, którzy są na początku tej narkotykowej drogi, wraz z Polskim Towarzystwem Zapobiegania Narkomanii mamy świetny program „Fred goes net”. Mogą jednak z niego skorzystać tylko ci, którzy się do nas zgłoszą.
Komisarz Monika Hermann – ekspert Zespołu ds. Nieletnich i Patologii Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Czytaj też: Bydgoskie szkoły pełne narkotyków