O. Sierzputowski: Tak widzę Chrystusa na drodze krzyżowej
Młodzieżowa droga krzyżowa przeszła ulicami Bydgoszczy 25 marca/Anna Kopeć
– Chcieliśmy pokazać liberalizm, egocentryzm, banalizację seksualności i wszystko, co dotyka dziś młodych, a jednocześnie biednego, zakrwawionego Chrystusa, który nie boi się wejść w ten świat ze swoją miłością i z miłości umrzeć – opowiadają autorzy scenariusza młodzieżowej drogi krzyżowej w rozmowie z Magdaleną Gill.
Inne z kategorii
Tako „Rzeczemy” i poetycko wieczerzamy [ZAPROSZENIE]
Pożar mieszkania w Fordonie [Z OSTATNIEJ CHWILI]
Magdalena Gill: Zagrał Ojciec Jezusa w młodzieżowej drodze krzyżowej. I był niesłychanie wiarygodny.
Ojciec Maciej Sierzputowski: Dla mnie ta droga krzyżowa była bardzo mocnym doświadczeniem. Tak, jakbym opuszkiem palca dotknął tajemnicy miłości Boga do człowieka – tego, co Pan Jezus mógł odczuwać podczas drogi krzyżowej. Trudno mi więc rozpatrywać to w kategoriach sztuki aktorskiej i dobrej interpretacji, choć wielu ludzi mi gratulowało. Bardzo modliliśmy się podczas prób i spotkań, wzywając Ducha Świętego, by ta droga krzyżowa nie była tylko teatrem, ale żeby była doświadczeniem dla nas i wszystkich, którzy przyjdą. W tej intencji przeżyliśmy dzień skupienia z młodzieżą, a w ostatni dzień oni wszyscy się wyspowiadali, więc byli w stanie łaski uświęcającej. Wszyscy też przystąpili do Komunii, również z tą intencją. I to się stało! Dla mnie to było naprawdę głębokie przeżycie. Były takie momenty, gdy wewnętrznie czułem wielki ból związany z tym, co się działo.
Na przykład wtedy, gdy bawiąca się przy muzyce młodzież, z piwem w ręku, robiła sobie z zakrwawionym, umęczonym Chrystusem selfie?
Te sceny z rozbawioną młodzieżą były bardzo mocne. Ta miała miejsce na Wyspie Młyńskiej, kolejna – na ul. Mostowej, gdy grupa roześmianych młodych szła z imprezy na imprezę. Zobaczyli tego biednego Jezusa i też go wciągnęli w swoją grupę, obsikali szampanem, zaczęli się nim bawić, popychać. Dopiero, gdy upadł, zostawili go i sobie poszli.
Dlaczego jako Chrystus szedł Ojciec boso?
- Dla mnie to było oczywiste i naturalne. Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Tak widzę Pana Jezusa w czasie drogi krzyżowej. Na pewno był bosy, umęczony, zakrwawiony. Jednocześnie to pomogło mi w głębokim przeżyciu nabożeństwa.
Co chcieliście powiedzieć młodym przez to nabożeństwo?
- Droga była skierowana do młodych, ale przyszli ludzie w bardzo różnym wieku. Chcieliśmy powiedzieć im wszystkim, że Chrystus ich faktycznie kocha i nie boi się wchodzić w nasze sytuacje, naznaczone grzechem. Że jest wszędzie tam, gdzie my jesteśmy. On wziął na siebie nasz grzech często przez nas bagatelizowany i usprawiedliwiany, który tak naprawdę jest w nas czymś okropnym. Gdyby człowiek w pełni odczuł swój grzech i jego skutki, to by umarł z przerażenia. Pan Bóg nas chroni przed tym doświadczeniem, bo sam je przeżył. Krzyk Jezusa na krzyżu: „Boże, czemuś mnie opuścił” to krzyk tego, który sam grzechu nigdy nie popełnił, a który doświadcza w pełni jego strasznych skutków: samotności, zimna, braku relacji. Chcieliśmy pokazać z jednej strony cały dzisiejszy świat ze swoim liberalizmem, egocentryzmem, banalizacją seksualności i tym wszystkim, co dotyka młodych, a z drugiej – połamanego, biednego, zakrwawionego Chrystusa, który nie boi się wejść w ten świat ze znakami swojej miłości i z miłości umrzeć.