Do Radomia jedziemy po zwycięstwo [ROZMOWA TYGODNIKA]
fot. Anna Kopeć
Każdy by chciał jak najwięcej wygrywać. Mogło być gorzej. Przecież mogliśmy już nie istnieć. Taka jest prawda. Ale istniejemy, żyjemy, czasami damy radość kibicom, czasem smutek. Funkcjonujemy – mówi Jakub Bednaruk, trener siatkarzy Chemika Bydgoszcz w rozmowie z Jarosławem Kopciem.
Inne z kategorii
Będąc polską lekarką... na misjach [WIDEO]
Schreiber: Jestem zadowolony z kandydatury Nawrockiego [WYWIAD, WIDEO]
Jarosław Kopeć: Trenerze, jak pan ocenia swój pobyt w Bydgoszczy?
Jakub Bednaruk: Trafiłem na ciężki okres, jeśli chodzi o bydgoską siatkówkę. Przez ostatnie dziesięć lat, te dwa ostatnie były najtrudniejsze w całej historii plusligowej. Zawsze mogło być lepiej, ale zawsze mogłoby być gorzej. Utrzymujemy się jakoś na powierzchni. W pierwszym sezonie gra nie była taka, jakbym sobie wyobrażał, ale problemów było sporo w klubie. Ten drugi rok podobnie. Dałbym sobie czwórkę z minusem. Na pewno nie piątkę.
Więcej pan przegrywa niż wygrywa. To frustrujące dla trenera?
Nie. Całe życie takie jest. Ja nie gram o mistrzostwo Polski co roku. Jeżeli trener, który w sezonie przegrywa dwa, trzy mecze trafiłby do zespołu, z którym się trzeba utrzymywać, to może się frustrować. A ja… Jako sportowiec przegrywałem więcej niż wygrywałem, nawet jako zawodnik. Nie jest to dla mnie dużym problemem. Ważne, żeby być lepszym co tydzień.
Ma pan doświadczenie z gry i pracy trenerskiej w wielu miejscach, a i wiele kontaktów w środowisku. Jak pana ocenia organizacyjnie bydgoską siatkówkę na tle innych klubów w Polsce?
Wiele tu jest rzeczy, które można poprawić. Ale są rzeczy, których mogą nam zazdrościć. Na przykład obiektu i dostępu do obiektów. I zazdroszczą nam. Są rzeczy, które tu jeszcze można dopracować, ale to normalne. Nie chcę oceniać klubu. Nie daję oceny. Chcę podkreślić, że wszyscy pracownicy klubu oddają swoje całe serce i energię, aby sytuacja się poprawiła. Dla wszystkich, to nie jest takie zwykłe miejsce pracy od 8.00 do 16.00, ale całe życie. Mogło być gorzej. Przecież mogliśmy już nie istnieć. Taka jest prawda. Ale istniejemy, żyjemy, czasami damy radość kibicom, czasem smutek. Funkcjonujemy.
W ubiegłym sezonie była taka sytuacja kadrowa, że na mecz z Czarnymi Radom wystawił pan samego siebie do składu. W tym z kolei było bardzo ciężko w grudniu. Bieda konsoliduje?
Im jest więcej problemów, to czasami atmosfera się poprawia. Wiadomo, że u nas tej biedy sporo. To wynika z różnych przyczyn. Problemy, które powstają w drużynie, w sporcie bywają różne. Trzeba podzielić na dwa rodzaje. Jeden to taki, który każe sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ma się wpływ na te problemy i jak to poprawić. Drugi rodzaj problemów jest taki, na który się nie ma wpływu. Na przykład jest możliwość, że sponsor przyjdzie, mówi że da jakieś pieniądze, podpisuje się umowy, a za chwilę sponsora nie ma, a umowy zostają i na to się nie ma wpływu. Podobnie jeżeli zawodnik potknie się i złamie sobie nogę w domu, idąc wyrzucić śmieci. Ale jeżeli przydusi się zawodnika na treningu i naderwie mięsień, prawdopodobnie z przeciążenia, to na to ma się wpływ. To jest trudne do nauczenia, ale staram się uczyć, żeby skupiać się na tych problemach, na które ma się wpływ.
Dojrzał pan w Bydgoszczy?
Co roku dojrzewam. Tu nie chodzi o Bydgoszcz. Mam 42 lata, to chyba jest taki wiek, że człowiek co roku wie więcej, uczy się więcej. Bardziej krytycznie podchodzi się do swoich poczynań. U facetów to jest normalne, że z wiekiem po prostu mądrzeją.
fot. Anna Kopeć
W rozmowie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział pan, że nauczył się cieszyć małymi rzeczami…
To akurat w Bydgoszczy mi się bardzo udaje. Dzisiaj się cieszę, bo zdałem dwa egzaminy na mojej uczelni. Cieszę się, że dzisiaj na treningu mam 14 zawodników i wszyscy są zdrowi. Cieszę się, że dzieci ze szkoły wróciły zdrowe i przyniosły dobrą ocenę.
Trzeba skumulować te drobne rzeczy i czekać. Siatkówka jest w moim życiu istotna, jest najważniejsza. Ja z tego żyję, jak wszyscy wokół, którzy tutaj funkcjonują. Ale mecz jest na samym końcu. Oczywiście, źle się człowiek czuje po przegranej. Ostatnio jak przegraliśmy z Gdańskiem (z Treflem 0:3 w Łuczniczce – przyp. red.), to dwa dni nie funkcjonowałem. Chodziłem po domu i nie mogłem się zorganizować. Wiadomo, że takie porażki bolą, ale trzeba sobie z tym radzić.
Dzięki pomocy władz miasta klub ma szanse wyjść na prostą, ale w styczniu te wyniki sportowe nie odzwierciedlały tej poprawy w finansach. Co się stało tutaj we własnej hali w meczu z Cuprum Lubin ?
Nie wiem….
Nie wiem. Przez praktycznie trzy sety kontrowaliśmy wydarzenia na parkiecie. Wszystko co się działo przewidzieliśmy przed meczem. I nagle w czwartym secie w ciągu pięciu minut utraciliśmy całkowicie kontrolę i nie odzyskaliśmy jej do końca meczu. Oczywiście był taki problem, że dwa dni przed spotkaniem dwaj zawodnicy załapali kontuzje, które później się skumulowały i dopadły nas. Zawodnicy przyszli do mnie i oświadczyli, że chcą grać. Musieliśmy dostać pozwolenie od lekarza. Wiedzieliśmy jak to jest ważny mecz. Na razie, moim zdaniem, ta porażka to jest jedyna taka mocna „wtopa” tego sezonu, kiedy przegrywamy, choć prowadzimy z Lubinem 2:0 i wszystko jest pod naszą kontrolą.
Każdy by chciał jak najwięcej wygrywać. Przed sezonem mówiłem, że jesteśmy porównywalnym zespołem z Lubinem i tak w toku rozgrywek wychodzi. Trzeba realnie na to wszystko patrzeć.
Potem była ZAKSA, Zawiercie i wspomniany przez pana Trefl … Raczej wkalkulowane porażki. Tutaj bym nie dramatyzował…
I nie dramatyzuję. Każdy jest ambitny, ale takie są realia.
Na treningi przyjeżdża pan na rowerze?
Zazwyczaj. Lubię jeździć na rowerze. Mam bardzo dobra trasę z domu tutaj na halę. Wyciszam się przed treningiem, mam chwile żeby jeszcze przemyśleć , to co sobie zaplanowałem. Jeśli tylko nie pada to przyjeżdżam.
Lubi pan samochody, na samochodach trener się zna?
Wydaje mi się, że się znam, nie jestem mechanikiem, ale lubię samochody…
We wspomnianym wywiadzie dla „PS” wspomniał pan, że jak się jedzie cinquecento, to nie można wymagać, żeby gnać 200 km/h. Do jakiego auta porównałby pan Chemika w obecnej sytuacji?
To auto, które będzie z tyłu stawki, ale przy dobrych wiatrach jest w stanie na jakimś jednym etapie, na jakimś jednym odcinku specjalnym zaszaleć i coś osiągnąć. Przez cały wyścig byłoby to sporym problemem, żeby jechać na pełnych obrotach. Nie chciałbym tutaj mówić o marce. Spójrzmy na formuję pierwszą. Tam jak ktoś coś innowacyjnego wymyśli, albo ma bardzo dobry silnik, to zawsze będzie w czołówce na samym końcu. Nie ma tak, że ma się dobry bolid i na końcu jest się w środku stawki. Zawsze będzie to ta trójka, a na którym miejscu to już decydują umiejętności i dyspozycja poszczególnych dni . Czasami zdarzają się przypadki, że pada deszcz, ktoś wypadnie, ktoś sprawi niespodziankę. My jesteśmy taką niespodzianką. Na pewno nie jesteśmy autem rajdowym, które ma mnóstwo części zamiennych, w którym w każdej chwili można sobie powymieniać. Ale myślę, że w tym roku przynajmniej można na nas patrzeć. O! Takim autem, które przejeżdża i można na nie patrzeć. Może nie jesteśmy najszybsi, ale można na nas oko zawiesić.
Bydgoszcz kocha siatkówkę?
Tu dziewczyny mają większą tradycję siatkarską. Chłopacy mają trudniej. Ciężko jest zapełnić halę, bo jest duża. Sam jeździłem po szkołach, próbując organizować taki dobry klub kibica. Siatkówka jest popularna, ale powiem tak, jest to ciężka miłość. Na pewno nie tak jak w Zawierciu, gdzie w ciągu jednego roku jest to szaleństwo.
Samo to, że gramy w Plus Lidze to sprawy nie załatwia, my musimy grać, my musimy wychodzić do kibica w Bydgoszczy i zapraszać go na mecze. I staramy się to robić. Może wynikami nie zawsze, ale robimy dużo akcji i namawiamy przyjdź na mecz zamiast siedzieć w domu. Tutaj jakby były wyniki , to by była pełna hala, byśmy mieli tutaj osiem tysięcy, ale żeby grać o medale, to musiałbym pójść do prezesa, a jakbym powiedział prezesowi kwotę jaką ja chcę, żeby grać o medale, to by spadł z krzesła.
Jest pan gwiazdą mediów społecznościowych. Odważnie się pan wypowiada. Zgodzi się pan z opinię, że w bydgoskim środowisku dziennikarskim ma pan duży kredyt zaufania?
Tak. Zdaję sobie z tego sprawę. Dziękuję za to zaufanie. To raczej nie wynika z tego, ze się gdzieś tam wypowiem, tylko tu ludzie przychodzą na trening i widzą jak my pracujemy. Można się gdzieś ładnie wypowiedzieć, albo kontrowersyjnie, ale zawsze się wszystko zaczyna i kończy na siatkówce. Można oszukać kibica, można oszukać dziennikarza, bo to nie jest wcale takie trudne, opowiadając bajeczki. Dla mnie najważniejsza jest praca, nawet nie wynik, ale właśnie to jak się uczciwie przygotowujemy. Trzeba po prostu wyciągać ile się da. Cieszę się, że mam ten kredyt zaufania, bo dziennikarze dostrzegają ilu zawodników gra lepiej przychodząc do nas.
To spytam o plany na najbliższy mecz? Czarni Radom…
Musimy wygrać. Dawno nie wygraliśmy. Jedziemy tam po zwycięstwo. Mam już dosyć przegrywania. Radom to miejsce, w którym jestem zameldowany. Moja żona stamtąd pochodzi. Mój przyjaciel prowadzi ten zespół , sam grałem w Czarnych Radom. Cały zespół nastawiam na zwycięstwo. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy tam przegrali.
Jak zatem skończy się ten sezon?
Od początku mówiłem, że gramy o utrzymanie. W tym roku przez upadek Stoczni Szczecin, to już jest pewne. Ale ja nie chcę być na ostatnim miejscu. Chciałbym być w dziesiątce. Będziemy walczyć.
Co by się musiało takiego wydarzyć, żeby w przyszłym sezonie Chemik grał o wyższe cele?
To bardzo proste pytanie (śmiech). Trzeba zabezpieczyć finansowanie. Jeśli tego nie będzie, to część z tych chłopaków odejdzie do innych klubów, a zebrać zespół będzie bardzo trudno. Wiem, że to jest przykre jeśli chodzi o sport, ale to się wszystko zaczyna i kończy na finansach.
W rozmowie z „PS” wspomniał pan coś o igrzyskach olimpijskich, medal? Takie marzenie?
Ja marzę wieczorami, żeby rano jak przyjdę na trening, wszystko było okey, żebym dowiedział się, że nikomu nic się nie stało. Chcę zawsze z radością przychodzić na trening tak jak dziś, bo już się nie mogę go doczekać.
Mecz Cerrad Czarni Radom - Chemik Bydgoszcz w poniedziałek, 11 lutego o 20:30. Transmisja w Polsat Sport.