Baśniowe hybrydy Edwarda Zegarlińskiego
Pobrzmiewają mi u Zegarlińskiego echa filmów Federico Felliniego i naszego „realisty magicznego” Jana Jakuba Kolskiego. Obaj udanie łączą zwyczajność z niezwykłością, patos z grubym nieraz żartem, wysokie z niskim - pisze Jarosław Jakubowski.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Jarosław Jakubowski
prozaik, dramaturg, poeta, publicysta
Bardzo lubię takie odkrycia. Edward Zegarliński, rocznik 1951, mimo że tworzy już od wielu, wielu lat, dopiero teraz, za sprawą prezentacji „online” w Galerii Autorskiej w Bydgoszczy, stał się szerzej znany bydgoskiej (i nie tylko bydgoskiej) publiczności. Lepiej późno niż wcale, bo twórca to wybitnie osobny i oryginalny. Zajmuje się snycerstwem (wyjaśnijmy – snycerstwo to stara dziedzina sztuki zdobniczej, pokrewna z rzeźbiarstwem, wystarczy wejść do gotyckiego kościoła i zobaczyć rzeźbienia w ławach, konfesjonałach, stallach czy ambonie – to właśnie robota snycerzy). Poza tym robi witraże dla kościołów, zajmuje się też renowacją dzieł sztuki. W międzyczasie niejako para się klasycznym (choć może nie do końca klasycznym) rzeźbiarstwem. Jego prace cechuje niezwykła staranność wykonania, a przede wszystkim bardzo specyficzne podejście do samej sztuki rzeźby.
Rzeźby Edwarda Zegarlińskiego przedstawiają figury, które kojarzą się ze światem baśni, gdzie skrzaty czy strachy na wróble funkcjonują na równi z ludźmi. Zresztą same sylwetki ludzkie pod ręką rzeźbiarza zniekształcają się w formy przypominające trójwymiarowe postaci z obrazów Jerzego Dudy-Gracza. Deformacje czynią te byty wzruszająco groteskowymi, ale nigdy ośmieszonymi czy skompromitowanymi. Trochę jak w cyrku, gdzie przerysowanie służy lepszemu dotarciu do emocji widza. Czasem zamiast stopy „wyrasta” metalowe kółko, z brzucha wysuwa się obiektyw aparatu, a z ludzkiego korpusu – głowa słonia. Kiedy indziej artysta „przełamuje” swoje postaci elementami roślinnymi, niekiedy dodaje im fragmenty urządzeń technicznych. Powstają niesamowite hybrydy, poddane wyłącznie logice wyobraźni, a jednocześnie mające niekiedy funkcje użytkowe – na przykład jako lampy.
Pobrzmiewają mi u Zegarlińskiego echa filmów Federico Felliniego i naszego „realisty magicznego” Jana Jakuba Kolskiego. Obaj udanie łączą zwyczajność z niezwykłością, patos z grubym nieraz żartem, wysokie z niskim. Rzeźbiarz sięga po tradycyjne tworzywo – brąz i kamień, pokrywa je specjalnymi farbami, ale to nie wszystko, bo przecież każdej z prac nadaje żartobliwy tytuł, jak np. „Protoplasta Foto-szopa”, „Moherowy beret 40+”, „Trójnożny ekolog”, „Kłaporogi w drodze do szkoły”. Innym razem uderza w ton bardziej refleksyjny, zawsze jednak stara się osiągnąć efekt metafory. Rzeźba więc ma nie tylko być, ale również znaczyć, odnosić się, komentować. Rzeźbiarstwo interwencyjne? Publicystyczne? Rzeźbione felietony, anegdoty i krotochwile? A czemu nie? Skoro polityka już dawno wtargnęła w rejony sztuki, to dlaczego sztuka nie miałaby czerpać z inspiracji polityką?
I jeszcze jedno. Edward Zegarliński jest rzeźbiarzem dla ludzi. To znaczy – tworzy rzeczy, które niejeden z nas chciałby mieć u siebie w mieszkaniu, w najbliższym otoczeniu. Zwraca rzeźbie szlachetną funkcję dekoracyjną, dzięki której codzienne życie choćby w krótkich błyskach może przybierać cechy baśni, świata może nieprawdziwego, ale prawdziwie pięknego.
Galeria Autorska Jana Kaji i Jacka Solińskiego, zamknięta z powodu epidemii, nie zwalnia tempa działań. Jej aktywność przeniosła się w 99 procentach do Internetu. Cykl „Życie w ukryciu” prezentuje twórczość literacką i plastyczną artystów z kręgu galerii, zaopatrzoną w komentarze krytyczne. Jak dotąd cykl miał 31 odsłon. Najpewniej będzie ich więcej. Oczywiście obcowanie ze sztuką za pośrednictwem mediów elektronicznych to nie to samo, co osobista wizyta w galerii, gdzie z dziełem i jego autorem można stanąć „twarzą w twarz”. Cóż jednak pozostaje nam w tym trudnym czasie, jak nie ersatze? Najważniejsze, że są to ersatze szlachetne.