Co myśli niemiecki wywiad? [FELIETON TOMASZA ROWIŃSKIEGO]
W listopadzie zeszłego roku Bruno Kahl, szef niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej, dał rodzaj speechu w Hanns-Seidel-Stiftung, fundacji związanej blisko z CSU.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Autor jest publicystą,
redaktorem kwartalnika „Christianitas”
Jak podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, termin tego wystąpienia był konsultowany z Angelą Merkel. Zatem nie mieliśmy do czynienia z przypadkowym wydarzeniem, ale zamierzonym elementem polityki niemieckiej. Co więcej, to wydarzenie jest czymś nietypowym w dotychczasowym sposobie funkcjonowania BND, które w publikowaniu swoich prognoz i diagnoz zawsze dotąd było powściągliwe. W przypadku wystąpienia Kahla mamy do czynienia z „prognozą średniookresowych wyzwań”. Ta zmiana stylu pozwala nam zajrzeć za kulisy działania niemieckich służb zagranicznych, jest też rodzajem sygnału wysyłanego przez niemieckie władze do innych stolic mówiącym, co uważają za rzeczywiste zagrożenie i problem. Formuła eksperckiego wystąpienia Kahla na pewno pozwala na więcej niż dyplomatyczny kodeks codziennego języka polityki europejskiej.
Przyjrzyjmy się zatem punktom Kahla. Po pierwsze mówił on o kwestii politycznego spadku po ISIS, pod którego sztandarami walczyło około tysiąca Niemców i prawdopodobnie około jedna trzecia z nich wróciła do kraju. Na drugim miejscu wymienione zostało zagrożenie rosyjskie. Obok tradycyjnych wezwań do koniecznego utrzymywania z Rosją bliskich stosunków gospodarczo–społecznych, pojawiło się jednak jasne wskazanie Rosji jako zagrożenia ze względu na potencjał atomowy, ale także ze względu na zagrożenie rakietowe z terytorium Obwodu Kaliningradzkiego. Co może okazać się dla części czytelników zaskakujące, jako odpowiedź na tę sytuację Kahl proponuje zbliżenie w sprawach bezpieczeństwa ze Stanami Zjednoczonymi, jako jedynym krajem mogącym być realnym gwarantem stabilizacji na wschodniej flance NATO. To wskazanie idzie nieco w poprzek powszechnym dość w Polsce przekonaniom o niemiecko–amerykańskiej niechęci. Niemcy dają sygnał, że są sceptyczne wobec możliwości stworzenia samodzielnego europejskiego systemu bezpieczeństwa. Podobny sygnał wysłali w październiku sygnatariusze deklaracji opublikowanej w „New York Times” i „Die Zeit”.
W kolejnych punktach szef BND mówił o niebezpieczeństwach, jakie dla Niemiec mogą wyniknąć z załamania się rozwoju gospodarki Chin. To ciekawy wątek, ponieważ Niemcy mają w Chinach liczne interesy, fabryki, rynek zbytu, a równocześnie interes ekonomiczny może tu pozostawać w pewnej sprzeczności z polityką bezpieczeństwa. W końcu im mocniejsze Chiny, tym zwrot Stanów Zjednoczonych ku Pacyfikowi, a odwrót od Atlantyku także będzie mocniejszy. Mocne Chiny to także bardziej prawdopodobny sojusz USA i Rosji przeciwko aspirującemu mocarstwu i niebezpieczeństwo ustępstw amerykańskich wobec Rosji na flance wschodniej, czyli w naszym regionie.
Dalej Kahl mówił o zagrożeniu wynikającym z rozprzestrzeniania się na świecie dostępu do broni atomowej oraz o imigracji z Afryki do Europy z równoczesną konkluzją, że pomoc rozwojowa dla państw Afryki nie ogranicza tego procesu. A zatem jest nieskuteczna. To ciekawy punkt, szczególnie w kontekście praktycznej polityki migracyjnej niemieckich władz, wynikającej w znacznej mierze z potrzeb demograficznych tego kraju, ale i ważenia głosów w instytucjach UE.
Ciekawe było także przemilczenie destabilizującej – sygnalizowanej w poprzednich latach przez niemiecki wywiad – roli Arabii Saudyjskiej. W rachubę mogą tu wchodzić znów niemieckie interesy – niemiecki przemysł zbrojeniowy dostarczył temu krajowi w 2016 roku uzbrojenia na kwotę ponad pół mld euro. Nie padło też żadne słowo o Turcji, bliskim do niedawna sojuszniku Niemiec, z którym stosunki uległy ochłodzeniu wobec jej polityki wewnętrznej. I jest to chyba największe przemilczenie w omawianej wypowiedzi Bruno Kahla.
Co jednak jest ważne dla nas? Z wystąpienia szefa BND otrzymujemy obraz Niemiec, których interesy polityczne nie są wcale tak odległe od polskich, kto wie, być może nawet część tych tez została sformułowana po to, by wysłać pojednawczy sygnał w stronę polskiego rządu. Niemcy mają dość swoich kłopotów, by chcieć jeszcze konfliktu z najbliższym sąsiadem. Bardziej subtelna od dotychczasowej polityka zagraniczna polskiego rządu może przynieść realne korzyści polityczne i umocnić rolę Polski w Europie. Po okresie awanturnictwa ministra Waszczykowskiego nie powinno być to trudne.