Felietony 8 cze 2019 | Redaktor

Zawsze zazdrościłem ludziom z poczuciem moralnej wyższości. Mają w sobie pewność, że zawsze postępują godziwie, nie krzywdząc innych. Lubią dzielić się tą pewnością ze światem, a świat słucha z rozdziawioną gębą. Nic dziwnego, bo świat pełen jest występku, wyrzutów sumienia, straconych okazji, głęboko skrywanych urazów.

   

Jarosław Jakubowski

pisarz, poeta, dziennikarz

Świat dyszy żądzą zemsty za prawdziwe i urojone krzywdy. Ludzie moralnie czyści patrzą na świat z pogardą i tej pogardy się nie wstydzą. Nie, oni tę pogardę w całej jaskrawości okazują, ponieważ jest to pogarda wypływająca z wiary we własną słuszność.

Miałem ostatnio dość długą i ciekawą rozmowę z człowiekiem reprezentującym stronnictwo moralnej wyższości. Zarzucił mi szereg zbrodni, przez które utraciłem – jego zdaniem – moralne prawo do nazywania siebie pisarzem. Nie będę przytaczał szczegółów rozmowy, bo w przeciwieństwie do mojego rozmówcy uważam, że prywatne powinno pozostać prywatne. Kiedy wspomniałem mimochodem, że i on ma to i owo na sumieniu, nie krył oburzenia twierdząc, że mimo szczerych chęci, nie znajduje w sobie grzechu. Pozostawiłem go z poczuciem samozadowolenia i wróciłem do mojej nędznej wegetacji człowieka gorszego sortu. Pomyślałem, że skoro choć jedna osoba na świecie dzięki mnie czuje się lepiej, to powinno być mi to poczytane za dobry uczynek.

Tak już mam, że lubię od czasu do czasu przyjrzeć się mojej twarzy w lustrze. Nie zawsze patrzy mi się na nią przyjemnie. Popełniam głupstwa, popełniam grzechy, błądzę. Chciałbym powiedzieć: „jak każdy”, ale gryzę się w język, bo przecież są wśród nas ludzie tak wymyci, że gdy przechodzą, to nawet pies nie warknie, choć ani święci, ani też są cisi. Pozwoliłem sobie zacytować Grochowiaka nie dlatego, żeby spostponować postawę moralnej wyższości, tylko zasygnalizować, że poeci, dobrzy poeci, przeważnie mają w sobie dużo empatii do ludzi. Empatia nigdy nie idzie w parze z poczuciem wyższości, lepszości, czy nie daj Bóg pogardy. Jak mogę współ-odczuwać z kimś, kim się brzydzę?

A jednak w tym wierszu dawno zmarłego i niesłusznie zagnanego do czyśćca poety słychać ton buntu. Może jest to bunt Hioba, który widzi, że inni postępują gorzej niż on, że nie wypełniają Prawa, a mimo to Pan traktuje ich lepiej niż jego? Hiob, pozbawiony bliskich, pozbawiony bogactw, dotknięty trądem, nie rozumie że nagroda za dobre i kara za złe uczynki nie przychodzi „z automatu”, jak w wierszu Bursy o staruszku, aniołku i diabełku. Wyroki Boże są niezbadane albo – mówiąc inaczej – człowiek musi zdać się na siłę, która przekracza jego pojęcie.

Nawiasem mówiąc, w Księdze Hioba nie tylko Hiob jest postacią irytującą. Również sam Jahwe wydaje się cokolwiek pyszałkowaty, przechwalając się swoimi przewagami nad stworzeniem. Ma do tego święte prawo, a jednak jakiś niesmak pozostaje. Ostatecznie obaj dochodzą do porozumienia, dzięki czemu Hiob żyje długo i szczęśliwie, a to co utracił, powraca do niego pomnożone. W sądzie nad Hiobem charakterystyczne są wypowiedzi jego trzech rzekomych przyjaciół i mędrców, którzy, ach, jak lekko wgniatają go swoją słusznością w glebę. I tylko ten czwarty – młodszy od nich, ale mądrzejszy Elihu – zdaje się dostrzegać w starotestamentowym Bogu zapowiedź Chrystusowego miłosierdzia.

Chciałbym napisać, że każdy z nas jest Hiobem, ale znowu się powstrzymuję, bo nikt takim umarlakiem za życia być nie chce, większość woli osądzać z bezpiecznych pozycji. Tyle że bezpiecznych pozycji nie ma. Prędzej czy później każdy człowiek musi dostrzec w lustrze twarz Hioba, a przynajmniej Hiobusia. Każdemu to, co mu się należy.

Jarosław Jakubowski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor