Felietony 10 lut 2018 | Maciej Eckardt

Dla większości Żydów sformułowanie „polski obóz śmierci”, to sprawa oczywista, niebudząca żadnych kontrowersji.

      

Maciej Eckardt

felietonista „Tygodnika Bydgoskiego”

 

Dla większości Żydów sformułowanie „polski obóz śmierci”, to sprawa oczywista, niebudząca żadnych kontrowersji. Podobnie jak przekonanie o pomocniczej roli Polaków podczas Holokaustu. Jeśli ktoś myślał, że jest inaczej, musiał się srodze zawieść, obserwując reakcję Izraela, a także wpływowych organizacji żydowskich na zmianę ustawy o IPN, która penalizuje przypisywanie narodowi i państwu polskiemu odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie podczas

II wojny światowej. Pudrowane od blisko trzech dekad relacje polsko-żydowskie osiągnęły niespodziewanie stan wrzenia, co u wielu obserwatorów wywołało hercklekoty, a nawet biegunkę. Zupełnie niepotrzebnie.

Kompletnie nie podzielam przekonania, że w związku z „fochem” wpływowych środowisk żydowskich na Polskę spadną teraz wszelkie plagi egipskie. Wręcz przeciwnie, uważam, że stała się rzecz dobra i pożądana, a z dydaktycznego punktu widzenia wręcz nieoceniona. Nieczęsto bowiem zdarza się sytuacja, w której możemy obserwować tak szczery, spontaniczny i ekspresyjny obraz tego, co tak naprawdę środowiskom żydowskim na wątrobie leży. A leży, jak się okazuje, zagrożona możliwość zachowania pełnego monopolu na narrację dotyczącą Holocaustu, który – warto to ciągle przypominać – dokonał się za sprawą Niemców na ziemiach polskich.

Otóż narracja ta musi mieć ściśle określony charakter, uwzględniający jedynie żydowski punkt widzenia, który – ex definitione – nie powinien podlegać dyskusji, chyba że koncesjonowanej, która prowadzić będzie do z góry założonych wniosków. Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, o jakie wnioski chodzi, to sprawę wyjaśnił przed kilkoma dniami izraelski minister edukacji Naftali Bennett, który raczył stwierdzić, że „Polacy byli zaangażowani w pomaganie nazistom przy mordowaniu Żydów, a także sami ich mordowali”. Dlatego też bez zbędnej zwłoki „poinstruował pracowników izraelskiego systemu edukacji, by przeprowadzili dwugodzinne lekcje na temat zaangażowania poszczególnych narodów europejskich w Holokaust”.

Gdyby trzymać się tej logiki, to musielibyśmy ustami naszej pani minister edukacji zareplikować, że strona polska rozważa wprowadzenie podobnych pogadanek w szkołach, ale z innej trochę perspektywy, a mianowicie o pobratymcach pana ministra, entuzjastycznie uczestniczących w stalinowskim aparacie represji i ich wydatnej „pomocy w mordowaniu Polaków, a także ich mordowaniu”.

Reasumując. Skoro mleko się rozlało, to jest okazja do zamanifestowania polskiego punktu widzenia, pokazania w świetle jupiterów i przy podniesionej kurtynie, że państwo polskie ma odpowiednie instrumenty i przestaje być bezbronne wobec zorganizowanego przemysłu szalbierstwa, który od lat przerzuca na Polaków odpowiedzialność za Holokaust w poczuciu pełnej bezkarności. Rząd zrobił to, co do niego należało. Czas pokaże, czy będzie potrafił z tych możliwości umiejętnie korzystać.