Film 11 lut 2018 | Redaktor
Churchill na miarę Oscara

Materiały dystrybutora

Maj 1940 roku – kolejne państwa padają pod naporem nieustępliwej armii III Rzeszy. W zagrożonej wojną Wielkiej Brytanii stanowisko premiera objął właśnie Winston Churchill, który nie zamierza pertraktować z Hitlerem.

Właśnie ten wycinek historii serwuje nam reżyser Joe Wright („Duma i uprzedzenie”) w swoim najnowszym dziele – „Czas mroku”. Przenosimy się do roku 1940 roku. Na angielskiej scenie politycznej nie dzieje się dobrze. Po sukcesach Niemiec na frontach Belgii, Holandii i Francji rząd Neville’a Chamberlaina stracił w oczach opinii publicznej. By wlać w ludzi trochę nadziei i zmienić coś w tej kryzysowej sytuacji, stanowisko premiera miał objąć lord Halifax, który jednak odmówił. W związku z tym funkcję tę powierzono drugiemu kandydatowi – Winstonowi Churchillowi. Wielu nie godziło się z wyborem (nawet król Jerzy VI), bowiem Churchill dał się już poznać jako człowiek porywczy, chwilami nieobliczalny, podejmujący ryzykowne decyzje. A zważywszy na to, w jakiej sytuacji znalazła się Wielka Brytania, obawiano się radykalnych posunięć, które mogłyby zaszkodzić narodowi. Z drugiej jednak strony oczekiwano zmian. I tak poznajemy człowieka pyszałkowatego, a zarazem dowcipnego, ironicznego, serwującego co rusz cięte riposty. Kiedy Anglia stanie w obliczu realnego zagrożenia, premier będzie tym, który podejmie ostateczne decyzje. Nie będzie jednak łatwo, bo przecież wokół nie brakuje ludzi, którzy optują za pertraktacjami z Hitlerem. Konflikt w obrębie Parlamentu wisi na włosku. Gdy nastanie czas mroku, rozpocznie się wojna na argumenty…

W lipcu ubiegłego roku mogliśmy oglądać znakomity obraz Christophera Nolana – „Dunkierka”. Wright, serwując nam swoje nowe dzieło, niejako spina klamrą operację „Dynamo” z zakulisowymi wydarzeniami, które doprowadziły do jej rozpoczęcia. Mamy więc pierwsze dni urzędowania Churchilla, słowne potyczki z oponentami, nieustępliwość, ambicje do podejmowania trudnych decyzji… i w końcu zderzenie z brutalną rzeczywistością. Podkreślić trzeba, że reżyser kreśli też obraz brytyjskiego premiera jako człowieka, który popełnia błędy, bywa zagubiony w swoich dążeniach, a zarazem głęboko wierzy w słuszność swoich decyzji, jest świadomy niebezpieczeństwa, ale nie ma zamiaru poddać się tyranii Hitlera. Poza tym Churchill to postać, która z żartobliwego tonu potrafi w mgnieniu oka przejść w patetyzm. Duża w tym zasługa Gary’ego Oldmana, który stworzył tu kapitalną kreację, odbiegającą znacznie od dotychczasowego emploi. Oczywiście sporą cegiełkę dołożyła do tego ekipa od charakteryzacji. Codzienna, kilkugodzinna praca przyniosła niesamowity efekt. I choć wielu znakomitych aktorów wcielało się już w tę postać (m.in. Brian Cox, Brendan Gleeson czy Bob Hoskins), to myślę, że Oldman wykreował jedną z ciekawszych odsłon Churchilla. Czy otrzyma za tę rolę upragnionego Oscara? Trzymam kciuki. „Czas mroku” to tak naprawdę one man show, choć pozostali odtwórcy – Kristin Scott Thomas, Ben Mendelsohn czy Lily James – również stanęli na wysokości zadania. Co jeszcze oferuje nam widowisko Wrighta? Mamy tu garść naprawdę ładnych ujęć, doprawionych solidnie świetną grą świateł i kolorów, robiącą wrażenie scenografię i ciekawą ścieżkę dźwiękową. Rażą natomiast chwilami problemy z tożsamością koncepcyjną, trywializowanie, czasem jest zbyt pompatycznie, czasem ciut swawolnie w podejściu do tematu. Odnoszę wrażenie, że stworzono film dość „bezpieczny”, skrojony pod mainstream i festiwale. Zapominamy jednak o tym, gdy na scenę wkracza główny bohater. W filmie padają słowa dotyczące Churchilla: „To aktor. Człowiek zakochany we własnym głosie”. Kreacja Oldmana idealnie koresponduje z tym stwierdzeniem. Widać, że bawi się rolą i świetnie się w niej odnajduje. Charyzma, gestykulacja, akcent – chylę czoła. A wyśmienita przemowa końcowa w Izbie Gmin, kiedy padają słynne słowa: „Będziemy walczyć na plażach, na polach, na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy…”, przyprawia o gęsią skórkę.

Reasumując, „Czas mroku” potraktować można jako swoistą „przypominajkę” o jednym z najwybitniejszych polityków XX wieku. Szkoda, że Wright nie pokusił się o większy pazur, siłę ciężkości adekwatną do tytułu czy odwagę w nakreśleniu ambiwalencji postawy Churchilla. Mimo wszystko to kawał porządnego kina. Realizacja, historia znana, ale wciągająca, szczypta patosu, humor, genialny Oldman. Wszystko to składa się na atrakcyjną dla widza całość. Polecam.

Paweł Baranowski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor