Artystyczne tradycje tucholskiego muzeum
fot. krystynalewicka-ritter.pl
Dumą tucholskiego muzeum jest dbałość o kontynuowanie artystycznych tradycji. O hafcie kaszubskim, o borowiackim malarstwie na szkle, o wyplataniu koszy z wikliny jak i z korzeni drzew oraz o organizowanych przez muzeum pokazach przędzenia wełny na kołowrotku opowie w swoim kolejnym reportażu redaktor Krystyna Lewicka-Ritter.
Inne z kategorii
VII Festiwal „Muzyka w Willi Blumwego” – muzyczna uczta w Bydgoszczy i nie tylko
Szafarska scena młodych - zagra Zuzanna Sejbuk. Można posłuchać i poznać młodą artystkę
Reportaż VIII cz. 1.
HAFT KASZUBSKI – SZKOŁA TUCHOLSKA I BOROWIACKA ORAZ INNE BOROWIACKIE OSOBLIWOŚCI
W MUZEUM BORÓW TUCHOLSKICH W TUCHOLI, placówce działającej od 1980 roku w jednym z zabytkowych spichrzów z przełomu wieku XIX i XX nie mogło oczywiście zabraknąć wystawy poświęconej twórcom Borów Tucholskich, wśród których prym wiodą hafciarki. Wystawa wprawdzie czasowa, czynna będzie do końca wakacji 2021. Dzięki niej można poznać specyfikę owego haftu. Haftu, który już w tytule tego artykułu zwraca uwagę swoją wyjątkową nazwą. W latach 60. XX wieku tucholanie toczyli batalię w ówczesnym Ministerstwie Kultury o uznanie, tego odrębnego zjawiska kulturowego! Powtórzmy zatem dla utrwalenia jeszcze raz tę specyficzną nazwę…
HAFTU KASZUBSKIEGO SZKOŁY BOROWIACKIEJ I TUCHOLSKIEJ, charakteryzującego się barwami brązu w różnych odcieniach oraz koloru złoto-żółtego!!! Co by nie powiedzieć haftu… Wyjątkowego! Przepięknego! Oryginalnego! Fantastycznego! Wspaniałego! Rewelacyjnego! Nigdzie na świecie nie zobaczy się tylu cudowności co na tej wystawie w tucholskim muzeum! Co zatem jest tak czarownego w kaszubskim hafcie szkoły borowiackiej i tucholskiej? Powiedzieć nie potrafię w prostych słowach, bo to po prostu trzeba ZO-BA-CZYĆ! Zdjęcia oczywiście przybliżą bardziej urok tych dzieł sztuki, ale to i tak zaledwie znikoma część tego, czego się doświadcza przy bezpośrednim oglądaniu tych cudowności.
O specyfice tego haftu najpiękniej potrafią opowiadać tucholskie hafciarki, które są stowarzyszone w kilku miejscowych organizacjach. Wymienić je trzeba koniecznie, bo tam właśnie dba się o przekazywanie tej w sumie młodej, ale jakże ważnej dla BOROWIAKÓW tradycji. . Są to: Borowiackie Towarzystwo Kultury, Zrzeszenie Kaszubsko- Pomorskie Oddział Tuchola, Zrzeszenie Twórców Ludowych Oddział Bydgosko-Toruński. Ponadto w Tucholi działają trzy kluby Hafciarskie: Klub Haftu Złotych i Bursztynowych Barw przy PSS „Społem” w Tucholi kierownikiem którego jest Marianna Weilandt, Zespół Haftu Kaszubskiego „Złotnica” przy Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskich którym kieruje Antonina Olszewska oraz najstarszy Zespół Haftu Artystycznego przy Tucholskim Ośrodku Kultury pod kierunkiem Barbary Jankowskiej.
Dzięki uprzejmości pracowników Muzeum: Wioletty Chabowskiej i Jarosława Iwickiego mam możliwość spotkać się z osobą wyjątkowo zasłużoną dla krzewienia borowiackiej kultury, ba – uznaną za jej strażnika i propagatora! To Maria Ollick, autorka kilku niezwykle ważnych książek pokazujących wspaniałe dziedzictwo kulturowe Borowiaków, m.in. książki będącej „borowiackim elementarzem’ – „Maltych i grapa. Tradycja, specjały kuchni i inne ciekawostki z Borów Tucholskich”. Pani Maria najchętniej pokazuje się w codziennym stroju borowiackim i o BOROWIAKACH i ich kulturze może opowiadać bez końca! Jest także wolontariuszem bardzo wspierającym w pracy dwoje (zaledwie!) muzealnych pracowników. Wspiera ich przede wszystkim swoją bogatą wiedzą, ale i swoim udziałem w oprowadzaniu wycieczek czy zajęć edukacyjnych! Na początek zatem pani Maria opowiada o hafcie szkoły tucholskiej i borowiackiej. Czymże się różni od haftu kaszubskiego, z którego się wywodzi?
HAFT KASZUBSKI jest siedmiobarwny w kolorach m.in. czerwonym – jak krew, którą Kaszub jest gotów przelać za ojczyznę, chabrowy – odzwierciedlający piękno jezior kaszubskich, niebieskim – niczym niebo kaszubskie, granatowym – jak głębia morza , żółtym – podobnym do łanów zbóż na polach i zielonym – niczym lasy pełne zwierza. Jeszcze w okresie międzywojennym, takimi barwami haftowano również w Tucholi. W drugiej połowie XX wieku na terenach Borów Tucholskich nastąpiła rewitalizacja kultury ludowej – tj. badanie, odkrywanie, dokumentowanie oraz jej wzbogacenie o haft kaszubski w nowej kolorystyce szkoły tucholskiej i borowiackiej – stonowany w barwach brązu, złota, bursztynu i miodu. – Ale i szkoła tucholska od borowiackiej różni się tym, że w tucholskiej są elementy wyłączne – mówi Maria Ollick – to: róg obfitości, następnie element, który my nazywamy „orzechem włoskim” oraz storczyk i chaber w okrągłym kształcie, który ma 6 płatków. Borowiacka zaś ma motywy haftu kaszubskiego, nie posiada jednak rogu obfitości. Występuje również w barwach brązu i miodu. Wszystkie zarówno tucholskie, jak i borowiackie motywy rządzą się kanonami haftu kaszubskiego, których należy się trzymać, ale każda hafciarka może je dowolnie komponować. O tym hafcie pisze także Bożena Stelmachowska w „Atlasie polskich strojów ludowych. Strój kaszubski” wydanym przez Polskie Towarzystwo Ludoznawcze 1959 rok. Wielkie zasługi w batalii o uznanie przez Ministerstwo Kultury haftu szkoły tucholskiej i borowiackiej ma także zmarła niedawno Wanda Szkulmowska, która włączyła się w te batalię bardzo aktywnie jako wówczas pracowniczka Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy.
Obcując przez dłuższą chwilę z tymi haftowanymi dziełami sztuki, po jakimś czasie również zauważa się te różnice. Ale przede wszystkim rozsmakowuje się w pięknie tego wyjątkowego „ogrodu sztuki”. W tym pięknym, muzealnym spotkaniu uczestniczy także tucholska i borowiacka twórczyni ludowa – hafciarka, prządka, malarka i plecionkarka….
ANNA PRZYTARSKA – KTÓRA JEST PONAD PRZECIĘTNIE UZDOLNIONA we wszystkich kierunkach!!! Jest członkinią Borowiackiego Towarzystwa Kultury oraz Klubu Hafciarskiego Złotych i Bursztynowych Barw przy PSS „Społem” w Tucholi, gdzie haftuje haft kaszubski szkoły tucholskiej. – Należę także do Koła Gospodyń Wiejskich w Wielkim Mędromierzu i jestem również członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych Oddział Bydgosko-Toruński w dziedzinie twórców robiących plecionkę czyli plecionkarzy – mówi Anna Przytarska. Wyplatam zarówno kosze z wikliny jak i z korzeni drzew. Mam w swoim gospodarstwie kawałek ziemi przeznaczonej na uprawę wierzby amerykańskiej, z której pozyskuję właśnie wiklinę, surową, naturalną – do wyplatania koszy. Poza tym moją pasją jest także malarstwo na szkle. Obrazy na szkle w Muzeum Borów Tucholskich w Tucholi są mojego autorstwa. Maluje się je „po lewej stronie”, dlatego napisy są malowane jak w lustrzanym odbiciu. Podobnie wygląda malowanie detali, na przykład oczy, usta – na szkle maluje się najpierw. A dopiero później resztę postaci.
DUMĄ TUCHOLSKIEGO MUZEUM JEST DBAŁOŚĆ O KONTYNUOWANIE ARTYSTYCZNYCH TRADYCJI. W lipcu 2021 roku zorganizowano tu wyjątkowe warsztaty plecionkarstwa z korzeni sosny! Uczestniczyło w nich 8 osób, które pod kierunkiem borowiackiej twórczyni ludowej w dziedzinie plecionkarstwa Hanny Behrendt zgłębiały tajniki owej borowiackiej, specyficznej sztuki wyplatania z korzeni sosny!!!
Warsztaty w Muzeum udało się zorganizować dzięki współpracy z Nadbałtyckim Centrum Kultury, które otrzymało na to działanie dofinansowanie ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu w ramach programu Narodowego Centrum Kultury „EtnoPolska 2021”.
– Korzeń sosny jest specyficznym materiałem, ponieważ obecnie trudno go jest pozyskać, ze względu na przepisy ograniczające wydobycie korzenia. – Mówi Anna Przytarska, uczestniczka tych warsztatów oraz twórczyni ludowa w dziedzinie plecionkarstwa także. – Teraz, gdy jest wycinka, wchodzimy na tak zwaną porębę, czyli na teren zaorany pod nowe nasadzenia. Im drzewa młodsze, tym korzenie do splotu bardziej giętkie i niełamliwe, lepsze dla plecionkarza. Można wyplatać koszyczki, tacki a nawet figurki z korzeni różnej grubości, w zależności od wielkości kosza czy tacki. Im grubszy, tym większy wyplatany przedmiot. Dawniej wyplatano z korzenia sosny nawet naczynia do noszenia wody, tak zwięzły był splot, a do tego powlekany był jeszcze żywicą. Jest to plecionkarstwo wykonywane metodą spiralną. Zaczyna się pleść od środka denka. Korzeń musi być odkorowany, mokry, namoczony we wrzątku na krótko przed pleceniem, wtedy jest elastyczny. Wyplatano także z korzenia jałowca i brzozy a nawet derenia oraz ze słomy. Wyplatanie jest bardzo czasochłonne, taki koszyczek z cienkich korzeni sosny, średnicy ok. 10-15 cm, wyplata się ok. 20 godzin! Ńo, cóż dawniej ludzie mieli dużo czasu! Zimowe wieczory były właśnie poświęcane i na darcie pierza, na przędzenia, na tkanie i na wyplatanie koszy czy to z witek wierzby czy z korzeni drzew, najczęściej sosny.
– Chcielibyśmy – dodaje Wioletta Chabowska – ochronić od zapomnienia tę wyjątkowo specyficzną borowiacką sztukę plecenia z korzeni sosny. Czy nam się uda? Wierzymy, że tak. Marzy nam się kolejny etap. Teraz przydałoby się nauczyć nadawania kształtów, zarówno tacek okrągłych oraz owalnych a także figurek plecionych z korzenia sosny! Następnie technik wykańczania dzieła na przykład robienia ozdobnego brzegu. Zupełnie odrębną sprawą są narzędzia do takiego plecenia, których de facto nie ma!!! Każdy plecionkarz musi je sobie zrobić sam. Na przykład dłutko do przetykania splotu czy przyrząd do korowania korzeni surowych, do czyszczenia korzeni – tego w żadnym sklepie się nie kupi! Tylko „złota rączka” może z tym sobie poradzić. Dłutko plecionkarza na te warsztaty zostało zrobione ze „śmigiełka” od miksera! A ponieważ użyte czy noże czy dłutka były raczej ostrymi narzędziami, to też nie obyło się na tych warsztatach bez urazów Apteczka pierwszej pomocy bardzo się przydała!
BOROWIACKIE MALARSTWO NA SZKLE, również zaczyna się odradzać w Borach Tucholskich. To nieprawda, że tylko górale mają tę tradycję. Na Kaszubach ono było również popularne – co udowodnili twórcy Skansenu we Wdzydzach – Teodora i Izydor Gulgowscy. A skoro było na Kaszubach, to również było w Borach. Dzisiaj kultywuje ten rodzaj twórczości artystycznej Zygmunt Kędzierski oraz Anna Przytarska. W tucholskim Muzeum znajdują się też prace nieżyjącego już malarza na szkle – Mariana Kuźmińskiego.
W RAMACH MUZEALNYCH ZAJĘĆ ORGANIZOWANE SĄ TAKŻE POKAZY PRZĘDZENIA WEŁNY NA KOŁOWROTKU. Tę umiejętność posiada także Anna Przytarska, która zaprezentowała podczas tego spotkania jak należy to robić. Niby prosta czynność, ale w dzisiejszych czasach raczej stanowiąca nie lada problem. Nie tylko ze względna brak kołowrotków, ale również umiejętności. Bo trzeba było umieć dopasować szybkość podawania na kołowrotek owczego runa, przędzenia wełny i cienkiej i grubszej, i oczywiście mieć wiele czasu i cierpliwości, której już współczesne kobiety raczej nie mają.
– Prawie w każdym borowiackim gospodarstwie były trzymane owce – dodaje Anna Przytarska – więc i przędzenie wełny należało do podstawowych zadań borowiackiej kobiety, choć i mężczyźni z borów również przędli wełnę. Później się więziło na drutach, tak moja mama mówiła, że ona uwięzła sweter, uwięzła szalik, czapkę i skarpety. Ona mnie nauczyła wiąźć piętę do skarpet na pięciu drutach. To jest bardzo trudne zadanie!.
TO JESZCZE NIE KONIEC MUZEALNYCH TUCHOLSKICH ATRAKCJI, w których swój udział ma oczywiście Maria Ollick, dobry duszek tego Muzeum i skarbnica wiedzy! – Gdy w 2007 roku rozpoczynałam pracę w Muzeum – mówi Wioletta Chabowska – pani Maria wspierała mnie swoją wiedzą merytoryczną i nadal nigdy nie odmawia pomocy także przy organizacji wystaw. I to wszystko jako wolontariuszka. W Muzeum pracuje tylko dwoje pracowników etatowych. Do obsługi mamy gości zwiedzających, kasę biletową, grupy edukacyjne. Organizujemy też noc, a raczej późne popołudnie w Muzeum oraz przez cały rok ciekawe lekcje muzealne dla zorganizowanych grup, na przykład robimy masło, drzemy pierze jesienią, razem z młodzieżą kisimy kapustę, w czym pomaga nam zespół ludowy „Frantówki Bysławskie” oraz Koło Gospodyń Wiejskich z Bysławia. Mamy też lekcję prania na tarach. Nasze maleńkie Muzeum rocznie odwiedzi na pewno około 7 tysięcy gości.
– Kiedy drzemy pierze – włącza się do rozmowy Maria Ollick – to trochę żal, że żaden chłopiec wrony nie wpuści dla kawału, jak to drzewiej bywało, by ta fruwając – wzbijała piórka po całej izbie. A ile było przy tym pisku dziewcząt!!! I o to właśnie chodziło.
– Zorganizowaliśmy również lekcje muzealne i wystawę czasową pt. „JAK TO ZE LNEM BYŁO” – kontynuuje Wioletta Chabowska – poświęconą międleniu lnu i tkaniu na warsztacie tkackim, który pożyczyliśmy wraz z motowidłem i międlicą, z pobliskiego Klonowa. Współpracujemy z wieloma pasjonatami z Regionu i na wystawy pożyczamy od nich różne eksponaty. Niestety nie mamy funduszy na zakup eksponatów, ratuje więc nas taka współpraca. Bardzo podobała się zwiedzającym gościom wystawa czasowa zatytułowana „LASKI, PIASKI i KARASKI”. Tak potocznie mówi się o naszym niezbyt bogatym Regionie słynącym z tych „klimatów”. Ależ ona była cudowna, poświęcona między innymi rybołówstwu w Borach Tucholskich, które także pomagało Borowiakom przetrwać powszechną na tych terenach biedę. Na tę wystawę przywieźliśmy 4-metrową łódź rybacką pożyczoną z gospodarstwa Ireny Kruse!
STAŁE WYSTAWY W TUCHOLSKIM MUZEUM – także nie pozostawią obojętnym nikogo ze zwiedzających. Poza interesującą wystawą na temat historii miasta, pozostałe są związane z historią – regionu Borów Tucholskich – i to w etnograficznym ujęciu. Od 2010 czynna jest wystawa zaaranżowana na wzór chałupy borowiackiej. Czego tam nie ma!? Sprzęty codziennego użytku, jak magiel, kierzanka czy prawdziwa kuchnia plata! Jest nawet pralka z korbą, która można było postawić na tę platę i gotować w niej bieliznę! Wszystko zachwyca owym zabytkowym kolorytem!
Kolejna niezwykle ciekawa wystawa stała poświęcona jest dziedzictwu przyrodniczemu Borów Tucholskich. Jakże niezwykłe są także zabytkowe już dzisiaj eksponaty wypchanych zwierzątek! Można tu poznać zwierzyną łowną występującą w Borach, ptaki wodne i zwierzęta chronione, takie, które zobaczycie tylko tutaj. – Robiliśmy ankietę wśród zwiedzających – mówi Wioletta Chabowska – i okazało się, że właśnie ta wystawa określona została jako jedna z atrakcyjniejszych! Cieszy się naprawdę ogromnym powodzeniem!
Tuż obok tego przyrodniczego bogactwa, również wspaniale prezentujące się warsztaty dawnych mistrzów, m.in. tych wykorzystujących zasoby największych w Polsce lasów: to warsztat pszczelarza, leśnika, stolarza, rybaka, rolnika i kowala. Jest co zwiedzać i podziwiać!!!
Nic więc dziwnego, że spotkani turyści pełni są zachwytu dla tucholskich muzealnych ekspozycji! TURYŚCI Z NAŁĘCZOWA – Zofia Wiśniewska-Hurko z rodziną, zgodzili się nawet, bym opublikowała ich zdjęcie i opinie pełne uznania dla twórców tych wystaw. – Jesteśmy zachwyceni muzealnymi ekspozycjami, pięknym folklorem, haftem, po prostu, całym Regionem – zgodnie mówią turyści. Nie zwlekając zatem, czym prędzej publikuję tę jakże prawdziwą opinię i po prostu – zapraszam w imieniu BOROWIAKÓW, do zapoznania się z ich – jakże przepięknym Regionem!
Krystyna Lewicka-Ritter – Wasza Kujawianka
Oskar Kolberg tak pisał o Tucholi w tomie 39. „Dzieła wszystkie – Pomorze”: „Tuchola 1. Powiedziano tam, że w parafialnym kościele tucholskim przechowuje się tablica ze szczerego srebra, mniej więcej stopę długa i stopę szeroka, po brzegach już znacznie uszkodzona. Na tablicy jest misternie wyryty wizerunek N. Marii Panny z boskim Dzieciątkiem na ręku. Piękny ten obraz wywiesza się tylko raz do roku w uroczystość Matki Boskiej Szkaplerznej przy ołtarzu N. Marii Panny. Znaczenie tego obrazu wyjaśnia, chociaż niezupełnie dostatecznie, pod wizerunkiem się znajdujący podpis, który owej starej pamiątce nadaje główną wartość. Ciekawy ten podpis brzmi jak następuje:
Znak obrony twej Panno Matko prawdziwego
Boga przez woyne Szweczką całość Miasta tego,
Ktores od niepryijaciol pięckroc obroinela,
Od ognia y ruiny znaczny ochronieła,
Przeto na dziękczynię nas samych w niewolą
Oddajemyć miey w opiece Tucholą.
Roku owych napadów nie podano, akta także magistrackie w większej części popaliły się w czasie pożaru miasta w maju 1781 r. Kronikarze tylko (Micraelius, Adlerhold) wzmiankują, ze Szwedzi zdobyli Tucholę r. 1656, ale że jeszcze w tym samym roku wypędzili ich stąd Polacy, o cudownej jednak obronie miasta przez Matkę Boską (i to pięciokrotnej) nie wspominają. Pamiątka ta powstała zapewne wkrótce po zawarciu traktatu pokoju w Oliwie r. 1660″.
Zamieszczam także cytat z książki Marii Ollick, zwanej w Regionie Borowiackim, z szacunkiem – Kolbergiem w spódnicy. Książka pt. „Maltych i grapa.Tradycja, specjały kuchni i inne ciekawostki z Borów Tucholskich” wyd. Tuchola 2019: „Granica etnograficzna Borów Tucholskich jest trudna do ustalenia, ponieważ często zalicza się do Borów także przyległości: Zabory, Krajnę, Kociewie, Kosznajderię, Chełmińskie. Według podziałów językoznawczych (Kazimierz Nitsch) mieszkańców powiatu tucholskiego, chojnickiego i sępoleńskiego (Borowiacy i Krajniacy) zaliczamy do grupy wielkopolskiej Pomorza, a Kociewie z Tczewem, Starogardem i Gniewem do grupy kujawsko-mazowieckiej″.
***
Cykl reportaży realizowany w 2021 roku, w ramach Stypendium Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu zatytułowany: Krystyna Lewicka-Ritter „W KUJAWSKO-POMORSKIEM – Z OSKAREM KOLBERGIEM POD RĘKĘ” *
* Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust.1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
źródło: www.krystynalewicka-ritter.pl