Kultura 14 sie 2021 | Redaktor
„Kolberg w spódnicy”. Maria Ollick pielęgnuje tradycje Borowiaków

fot. krystynalewicka-ritter.pl

– Chodzi o to, by borowiackim dziedzictwem kulturowym zainteresować kolejne pokolenia. Tylko tak tradycja ma szansę przetrwać przez kolejne wieki – pisze redaktor Krystyna Lewicka-Ritter. Tym razem odwiedza Marię Ollick, znawczynię folkloru Borów Tucholskich.

Dawni Borowiacy Tucholscy to grupa etniczna, która wygubiła kaszubienie w swojej gwarze. Borowiacy zamieszkują obecnie powiat tucholski, południe powiatu chojnickiego, zachodnią część powiatu starogardzkiego i część powiatu świeckiego. Zaboracy – z północnej części Borów, nadal mówią językiem kaszubskim. Bory Tucholskie to największy w Polsce obszar leśny, w obrębie którego leżą BORY - czyli obszar etnograficzny – mówi Maria Ollick. Wszyscy w Tucholi i okolicach znają moją rozmówczynię, osobę wyjątkową i niezwykłą! Zakochaną w Borach i od lat działającą wszędzie tam, gdzie jest możliwość propagowania ludowej kultury borowiackiej. Najchętniej pani Maria pokazuje się w tradycyjnym stroju ludowym swojego Regionu. Ale wciela się też w rolę Ciotki Borowej, postaci mitycznej, która za dobre uczynki nagradzała, a za złe karała! 

MARIA OLLICK WYWODZI SIĘ Z DOMU Z TRADYCJAMI. Jej ojciec był działaczem Borowiackiego Towarzystwa Kulturalnego, które zabiegało w latach 60. o zarejestrowanie bursztynowego haftu kaszubskiego szkoły borowiackiej i tucholskiej oraz odkrywało twórców ludowych. Była wtedy uczennicą tucholskiego liceum ogólnokształcącego i również uczestniczyła w poszukiwaniach tradycji. Wraz z koleżankami i kolegami – pod czujnym okiem nauczycielki Stefanii Żółkiewskiej – zapisywała słowa i na starym magnetofonie nagrywała muzykę ludowych śpiewaków. Nauczycielka ta – żona działacza kultury, Ryszarda Żółkiewicza – była osobą muzykującą i na podstawie tych nagrań tworzyła zapisy nutowe. Z jej muzycznych notatek korzystają również współczesnie zespoły regionalne, między innymi „Młodzi Borowiacy”, który Maria Ollick razem z Lidią Grzelak założyła w Tucholi w 1976 roku. Słowa i nutu dawnych borowiackich pieśni publikuje pani Maria również w swojej książce „Maltych i Grapa. Tradycja, specjały kuchni i inne ciekawostki z Borów Tucholskich”.

 – Poszukiwanie i odtwarzanie ludowych tradycji w Tucholi zaczęło się w latach 60. XX wieku – snuje swą opowieść o ukochanych Borach Maria Ollick. – Włączyło się w to wielu działaczy kultury: członkowie BTK, pracownicy tucholskiego domu kultury, głównie dyrektor, Józef Basta. Przyjeżdżała także Wanda Szkulmowska z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, by szukać twórców ludowych. Pierwszym odnalezionym  borowiackim „ptaszkarzem”, rzeźbiącym w drewnie tradycyjne borowiackie ptaszki, był Władysław Landowski ze wsi Byłyczek pod Śliwicami.

W PRZEPIĘKNEJ OPOWIEŚCI PANI MARII O BORACH niemal w każdym słowie słychać radość i dumę, że także dzięki zaangażowaniu jej rodziców, udało się ochronić piękną – tę materialną i niematerialną kulturę ludową. A jest to dziedzictwo, pełne artystycznych wyzwań.

– Charakterystyczne dla rzeźby ludowej Borowiaków są drewniane ptaszki – kontynuuje swoją opowieść Pani Maria– Wcześniej rzeźbił je Władysław Landowski z Byłyczka, później w latach 70. – Józef Bonk. Znany jest też ptasznik Robert Baranowski. Teraz mamy nowego rzeźbiarza borowiackich ptaszków. To Artur Warszyński, przygotowujący się do weryfikacji na twórcę ludowego. Aby ją otrzymać i zostać członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych musi on przedstawić obszerną dokumentację z wystaw i z uczestnictwa w konkursach sztuki ludowej. Zaczyna też rzeźbić ptaszki, młody chłopak – Mikołaj Dębicki. Długą tradycję w Borach ma też plecionkarstwo i wikliniarstwo, ginące dzisiaj zawody, które wcześniej były źródłem dochodu wielu borowiackich gospodarstw. Uprawa na ziemiach słabej klasy niewiele przynosiła zysków. Dlatego gospodarze, jako pracownicy najemni, szli jeszcze do pracy w lesie. Trudnili się też zbieractwem i plecionkarstwem. Przed pierwszą wojną światową ksiądz Stanisław Sychowski założył w Śliwicach Spółdzielnię Przemysłu Domowego, gdzie wyplatano z korzeni sosny i wikliny – kosze, kipy, tace, tacki i sprzedawano te produkty nawet do Berlina, do Gdańska i Starogardu. W okresie międzywojennym i po II wojnie światowej, powstała też taka spółdzielnia w Iwcu. Pracowały w niej m.in. znane artystki ludowe: Franciszka Ciżmowska, Otylia Rydzkowska, Renata i Justyna Kulbaka. Panie  tworzyły piękne plecionki z korzenia sosny dla „Cepelii”. Franciszka Ciżmowska nauczyła tej sztuki Hannę Behrendt, która przekazała tę wiedzę m.in. Annie Przytarskiej. W lipcu 2021 roku, na wyjątkowych warsztatach plecionkarskich, prowadziła również zajęcia i uczyła plecionkarstwa z korzeni sosny zanikającą dzisiaj techniką spiralną kolejnych ośmioro nowych adeptów tej wyjątkowej sztuki. Znane i cenione były też, nie tylko w „Cepelii”, donice i dzbany – wyroby ceramiczne Balcerzaka z Nogawicy i Jagielskiego z Piły-Młyn. Borowiackie garncarstwo również trzeba będzie odtworzyć.

CHODZI O TO, BY BOROWIACKIM DZIEDZICTWEM KULTUROWYM, ZAINTERESOWAĆ KOLEJNE POKOLENIA! Tylko tak tradycja ma szansę przetrwać przez kolejne wieki. Gdy Pani Maria Ollick pracowała jako nauczycielka w Szkole Podstawowej nr 3 im. Mikołaja Kopernika w Tucholi, zawsze starała się przekazywać swoim uczniom wiedzę o Regionie. Koleżanki uczące innych przedmiotów przekonywała nawet, iż na matematyce można np. policzyć ile okien ma… najstarszy budynek w Tucholi! W 2004 i 2005 roku zorganizowała warsztaty edukacji regionalnej dla nauczycieli. Dzisiaj realizują oni własne programy autorskie i organizują dla dzieci wycieczki po okolicy, ale również warsztaty wtajemniczające w technikę malarstwa na szkle, rzeźby w drewnie. Przygotowują też z młodzieżą tradycyjne potrawy borowiackie, no i oczywiście uczą młodzież bursztynowego haftu szkoły tucholskiej i borowiackiej.

– Mamy też ciekawych kronikarzy naszej kultury ludowej – z wyraźnym ożywieniem w głosie wspomina o nich w swej opowieści Maria Ollick. – Naszym borowiackim „Kolbergiem” jest ksiądz Stanisław Kujot, który urodził się w Kiełpinie pod Tucholą w 1845 roku, zmarł w 1914 r. Był synem nauczyciela wiejskiej szkoły, później profesorem Seminarium Duchownego w Pelplinie, długoletnim prezesem Towarzystwa Naukowego wToruniu. On jako dziecko spisywał wszystko to, co go otaczało: jak jedzono, jak kłusowano, jak się ubierano, co jadano, jak wyglądały chałupy i zagrody, itd… Informacje te można znaleźć w publikacji: „Pomorze Polskie, Szkice geograficzno-etnograficzne.” Księga zbiorowa „Warta”, Poznań 1874 rok. Drugim naszym kronikarzem był Kaszuba – ksiądz Bernard Sychta, który w czasie II wojny światowej ukrywał się w Borach Tucholskich i opisał też życie Borowiaków w książce : „Kultura materialna Borów Tucholskich.” , Gdańsk – Pelplin 1998 r. Teraz już pora na kolejne pokolenia, by przekazywały to nasze piękne dziedzictwo borowiackie swoim wnukom.

DLATEGO PANI MARIA DZIAŁA W WIELU STOWARZYSZENIACH i organizacjach upowszechniających kulturę ludową Borowiaków, by tam także „zarażać” wszystkich swoją miłością do Borów. Jest więc między innymi członkiem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i Związku Harcerstwa Polskiego. Nie może też zabraknąć pani Marii podczas organizowanych co roku Dni Borów Tucholskich , gdy przez miasto przechodzi barwny Historyczny Pochód Borowiaków oraz gdy organizowany jest Dzień Borowiackiego Folkloru.

Jest również bardzo związana z Muzeum Borów Tucholskich w Tucholi, gdzie jak może i ile może wspiera – jako wolontariuszka – dwoje (tylko!!!!) etatowych pracowników tego Muzeum. Wioletta Chabowska, pracowniczka Muzeum  – bardzo jest jej za to wdzięczna, bo dzięki Pani Marii i ona wciąż uczy się kochać Bory coraz bardziej i bardziej. Już niedługo, będzie być może muzealnikiem z licencją hafciarki, a może nawet i plecionkarki wyplatającej dzieła sztuki z korzeni sosny…  – I jest w tym także zasługa pani Marii – dodaje Wioletta Chabowska – która inspiruje mnie do wielu działań. Wiele przedsięwzięć, nie tylko tych muzealnych, ale także tych regionalnych, po prostu nie miałoby takiego rozmachu, gdyby nie ogromne zaangażowanie pani Marii Ollick, nazywanej przez nas z szacunkiem –  „Kolbergiem w spódnicy”.

PRZEZ WIELE LAT Maria Ollick była zaangażowana w batalię, której celem było uznanie Świętej Małgorzaty za oficjalną Patronkę Tucholi! Za sprawą tucholskich proboszczów i biskupa Diecezji Pelplińskiej ks. Jana Bernarda Szlagi, udało się to w 2010 roku!!!

– No bo jak można byłoby pominąć świętą Małgorzatę w historii Regionu – powraca do swojej opowieści Maria Ollick. – Jak głosi legenda, ona przecież uratowała Tucholę przed wrogami, gdy ci oblegali miasto przez wiele miesięcy. Myśleli, że wezmą je… głodem. Ale wycieńczonym obrońcom Tucholi ukazała się święta Małgorzata i poradziła, by ci, upiekłwszy chleby z resztek mąki, ciskali tymi bochnami we wroga. I tak uczynili. Wróg – widząc że zasoby chleba w twierdzy są znaczne, bo oblężeni rzucają bochenkami niczym armatnimi kulami… odstąpił od oblężenia! Co roku zatem 20 lipca obchodzimy święto patronki miasta, świętej Małgorzaty Pizydyjskiej z Antiochii, której pomnik dumnie stoi w mieście na skwerze jej imienia od 1988 roku. Miałam tę satysfakcję, że osobiście napisałam akt erekcyjny, który został wmurowany w jego fundament. W imieniny patronki miasta, tucholscy piekarze – już od 2004 roku – pieką chleb, który najpierw jest poświęcony na mszy świętej, a następnie pod jej pomnikiem, jako sacrum jest dzielony i rozdawany uczestnikom tego święta.

MARIA OLLICK, AUTORKA WIELU KSIĄŻEK, umieszcza w nich również borowiackie opowieści. Pamięta je z dzieciństwa, gdy opowiadał je w domu jej Ojciec. Sama także, niczym bajarka, uwielbia snuć borowiackie legendy, np. o pięknej Królewiance lub o mitycznej Ciotce Borowej, pomagającej zabłąkanym w lesie dzieciom odnaleźć drogę do domu, która też… poplącze ścieżki kłusownikom, by ich ukarać za „dzikie polowania” na zwierzynę. Ukarze i złodziejaszków za kradzież drewna lub miodu z sosnowej barci. Ciotka Borowa może na nich napuścić np. chmary owadów, komarów, os lub żmiji, by karcić tych, co Bory niszczą. Potrafi też nagradzać biedne dzieci szukające grzybów lub szyszek na opał, naprowadzając je na bogate w te dobra leśne dukty.

Borowiackie opowieści o Kraśniętach lub Kraśniakach czyli krasnoludkach siedzących pod korzeniami drzew lub w chałupach pod progiem, pełne są dramaturgii, bo albo czyniły one psoty, albo pomagały tym, którzy potrzebowali pomocy. W tych legendach występuje też Stary Borówiec zwany inaczej Dziadem Borowym, działający pospołu z Ciotką Borową i też karzący kłusowników. Dla nich, królowa Konstancja, żona króla Zygmunta III, właściciela dóbr królewskich – wydała dekret „Aby w puszczach naszych szkód żadnych nie czynić”. Według tej jurysdykcji, kary dla kłusowników były znacznie surowsze. Bywało wszak, że delikwenta przyłapanego na leśnej grabieży wieszano na sośnie i rozcinano mu trzewia, by ten długo konał w mękach!

MOŻNA OPOWIEŚCI PANI MARII SŁUCHAĆ BEZ KOŃCA. Także tych o smakowitych specjałach borowiackiej kuchni. Skromnej, bo bieda w Borach była wszechobecna. Pożywieniem dawnych mieszkańców Borów były proste potrawy mączne, np. zacierki, kluski, placki, a także te przyrządzane przede wszystkim z ziemniaków (bałabunów). Golce – popularne kluski ziemniaczane czy szandar – pyszny placek z utartych surowych ziemniaków, z jajkami, mąką i smażoną słoniną – zachwycają dzisiaj największych smakoszy! Tam gdzie były rzeki i jeziora na stołach nie brakowało potraw rybnych. W zamożniejszych gospodarstwach podawano także babę z ziemniaków z sosem grzybowym lub kiszkę z kaszy gryczanej i ziemniaków. Na wigilię obowiązywała zupa brzadowa, czyli zupa z suszonych owoców.

BOROWIACKI „KOLBERG W SPÓDNICY”, chętnie opowiada o tych wszystkich regionalnych osobliwościach na muzealnych lekcjach lub podczas innych spotkań. – Teraz trzeba zadbać o młodych ludzi, którzy zechcą kontynuować czy to tradycje hafciarskie czy plecionkarskie, również rzeźbę ludową, malarstwo na szkle – mówi Maria Ollick. – Trzeba by też koniecznie odrodzić na nowo garncarstwo i ceramikę. Były przecież warsztaty garncarskie w Pile i na Nogawicy oraz pracownia ceramiki artysty  Zbigniewa Urbanowskiego w Rudzkim Moście. Myślimy również o rozwoju pirografii, nowszej technice artystycznego rękodzieła  – czyli wypalaniu obrazów i napisów na desce, czym trudni się Czesław Fryda. Mamy też zamiar zorganizować warsztaty rzeźbiarskie  i warsztaty uczące plecenia koszy zanikającą techniką spiralną z grubych korzeni sosny, które wyplata Jolanta Bągorska i Henryk Tyda. Są to tak zwane kipy z grubego korzenia sosny oraz opałki do obierania ziemniaków i okrągłe macki z pałąkiem do przynoszenia ziemniaków ze „sklepu” czyli piwnicy. Kiedyś każdy chłop na wsi borowiackiej umiał sobie taki kosz zrobić. Dzisiaj musimy tego nauczyć młodych, by podtrzymać borowiacką tradycję.

Mimo, że Maria Ollick wiele lat jest już na emeryturze, nie wyobraża sobie, by mogła zaprzestać swojej działalności. Włącza się zatem aktywnie w organizację wszystkich muzealnych i miejskich imprez sławiących piękno Regionu. Wspiera także tych, którzy tradycji hołdują. – Mamy w Regionie prawdziwe Gospodarstwo Agroturystyczne we wsi Niwki koło Fojutowa prowadzone przez Małgorzatę Talarek – mówi borowiacki „Kolberg w spódnicy”. – Tam w autentycznej starej chałupie borowiackiej, z wystrojem sprzed stu lat, goście mogą przyjechać na wypoczynek pełen dawnych smaków i smaczków. Jest tam prawdziwa kuchnia-plata, śpi się pod autentyczną pierzyną, a pod łóżkiem stoi… nocnik. No tam wszędzie dookoła jest tylko…. Tradycja!…

Opowieści Marii Ollick, borowiackiego „Kolberga w spódnicy”, spisała: Krystyna Lewicka-Ritter – Wasza Kujawianka


Oskar Kolberg w tomie 39. „Dzieł wszystkich – Pomorze” pisał o tym Regionie: „Podanie o innym cudownym zdarzeniu w dokumentach magistratu tucholskiego tak jest wyrażone: „Patronką Tucholi jest od niepamiętnych czasów Św. Małgorzata i dlatego w pieczęci miasta jest przedstawiona z gołąbkiem w jednej, a z krzyżem w drugiej ręce. Powodem, że właśnie Św. Małgorzatę miasto sobie obrało za patronkę, było następujące zdarzenie. Podczas długiego oblężenia Tucholi (nieprzyjaciel jest nieznany), gdy już wszyscy powątpiewali o wybawieniu, wedle podania, jednej nocy św. Małgorzata ukazała się mieszkańcom na murze miasta, zwiastując im że zostaną uwolnieni od zaciętych nieprzyjaciół, jeżeli z reszty mąki upieką chleb i tym chlebem na nieprzyjaciół ciskać będą. Mieszkańcy usłuchali zbawiennej rady, a nieprzyjaciel niebawem opuścił miasto, mniemając, że jest rzeczą niepodobną zdobyć twierdzę, która tyle jeszcze posiada żywności, że może chleb rzucać na oblegających”. — Piękne to podanie jest nawet u innowierców w poszanie [poszanowaniu], bo gdy przed kilku laty niektórzy członkowie rady miejskiej, która się po większej części składa ze Żydów i protestantów, stawili wniosek, aby z pieczęci miasta usunąć wizerunek św. Małgorzaty, większość oparła się temu żądaniu, nie chcąc zacierać pobożnych tradycji.”

Maria Ollick, w swojej książce „Maltych i Grapa. Tradycja, specjały kuchni i inne ciekawostki z Borów Tucholskich” pisze m.in. o borowiackich zwyczajach żniwnych: „Przed rozpoczęciem żniw kosiarze brali kąpiel i przywdziewali czystą bieliznę, udawali się do kościoła, a następnie na pole. Nigdy nie rozpoczynano żniwić w piątek (w piątek lichy początek). Pierwszy pokos ścinał gospodarz lub żonaty chłop obdarzony dziećmi. Kłosy z pierwszej garści kładziono na krzyż, a kilka rozrzucano po polu jako ofiarę dla demonów. Pierwszy wóz zboża do stodoły musiał wjechać w ciszy, by nie zwoływać myszy. Ostatnie kłosy zebrane z pola wieszane były nad drzwiami głównej izby. Zakończenie żniw łączyło się dawniej z obrzędem wiązania ostatniego snopa. Przybierał on kształt chochoła. Sadzano go na ostatnią furę i wjeżdżano z nim do stodoły. W zamożniejszych gospodarstwach gburskich urządzano zabawy przed chałupą, a zamiast chochoła pleciono bogato zdobiony wieniec zwany też koroną. Obyczaje i obrzędy dożynkowe, choć w zmienionej formie, są jeszcze ciągle żywe i wzbogacane o nowe elementy”.

Maria Ollick jest posiadaczką wielu nagród i odznaczeń. Jest między innymi  dwukrotną  stypendystką  stypendium artystycznego Marszałka Woj. Kujawsko- Pomorskiego, posiada Tytuł Honorowy „Skra Ormuzdowa” (2008) oraz nadany w 2015 r. tytuł Honorowego Obywatela Miasta i Gminy Tuchola.

***

Cykl reportaży realizowany w 2021 roku, w ramach Stypendium Ministra Kultury,  Dziedzictwa Narodowego i Sportu zatytułowany: Krystyna Lewicka-Ritter „W KUJAWSKO-POMORSKIEM – Z OSKAREM KOLBERGIEM POD RĘKĘ” *

* Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust.1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

źródło: www.krystynalewicka-ritter.pl

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor