Kultura 9 mar 19:38 | Redaktor
„Znikanie”. Słowo o debiutanckiej powieści Krzysztofa Derdowskiego

fot. Paweł Skutecki

17 sierpnia 2017 roku zmarł nagle Krzysztof Derdowski, jedna z najbardziej wyrazistych osobowości życia społecznego, kulturalnego, a przede wszystkim literackiego w Bydgoszczy, w ostatnich dziesięcioleciach. W 1986 roku, w Lublinie, napisał swoją debiutancką powieść „Znikanie” i patrząc z perspektywy, od razu określił jaka tematyka, forma i aura naprawdę go interesuje. Co jest dla niego ważne w kreacji jaką jest literatura. A poprzez postać i perypetie głównego bohatera, w pewnym stopniu, oddał atmosferę tamtego czasu – biedy, lęku i zmęczonego własnym barbarzyństwem reżimu.

Jedną z najpewniejszych rzeczy w naszym życiu, oprócz tych, o których z takim spokojem i anglosaską nonszalancją mówił Benjamin Franklin, jest samotność. Powiązane z nią, nieporadne i lękliwe próby nawiązania relacji, wewnętrzne zasklepienie oraz „wymijanie” się z innymi ludźmi. Poronione wybory, błędne decyzje. A z czasem, jest tylko jeszcze gorzej. Stwierdzenie, że człowiek uczy się na błędach, dzięki którym rozwija się i dojrzewa, a także lepiej rozumie życie i ludzi, wydaje się więc naiwne albo nawet śmieszne. Podobnie jak liczenie na logiczny przebieg zdarzeń, przejawy ugruntowanego dobra i tak zwane, szczęśliwe trafy. A wtedy, egzystencja jawi się jako zbiór porażek, niespełnień, straconych szans i zaniechań. Droga cierpienia, która nie ma końca. Jedyne, co się rozwija, to rodzaj zagubienia, niezrozumienia siebie i poczucie obcości wśród innych. Codzienność staje się nieustannym i chwiejnym poszukiwaniem „punktu odniesienia” w drugim, nagle spotkanym człowieku. Dążeniem do kolejnej zmiany. I tak jest, przynajmniej, do któregoś momentu. Dopóki wystarcza sił... Mamy tu do czynienia z funkcjonowaniem w stanie wewnętrznego rozchwiania. Czy to ma sens?

No cóż, mało kogo stać na to, aby swoje życie świadomie i celowo zamienić w śmierć. Jeśli więc – w takiej wizji rzeczywistości, własnej egzystencji i zamkniętym obwodzie myśli – do czegoś się dojrzewa, to jest to pomysł ucieczki od tego, co jest; ucieczki pierwszej, czy też już kolejnej. Czy to jednak nie oznacza krążenia wokół tej jednej, ostatecznej myśli, a w gruncie rzeczy, jedynie opóźnianie jej spełnienia w czasie? Ciągłe szukanie innej możliwości (co staje się dowodem na zachowanie, pomimo stanu beznadziejności, instynktu samozachowawczego), następnej szansy na przedłużenie dziwnej i udręczonej ciągłości własnego istnienia?

I tu, można by zakończyć mini recenzję pierwszej książki prozatorskiej Krzysztofa Derdowskiego „Znikanie”, napisanej w 1986 roku, w Lublinie, a wydanej kilka lat później, w 1993 roku, przez Kujawsko-Pomorskie Towarzystwo Kulturalne w Bydgoszczy i Bydgosko-Toruński Oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Co jeszcze można napisać o życiu jako dramatycznym zmaganiu, co uosabia główny bohater, a zarazem narrator tej mini powieści? Tym bardziej, gdy się zauważa, że wspomniana obrona przed bezsensem i jego konsekwencjami jest jedną z nielicznych wspólnych cech, która łączy głównego bohatera z innymi napotkanymi osobami?

Ludzkie historie

Te właśnie spotkania budują narrację powieści, a każde z nich oznacza kolejny etap w życiu bezimiennego narratora; poznawanie siebie, psycho-fizyczne, emocjonalne i intelektualne, szukanie relacji oraz próbę samodzielnego odnalezienia się w otaczającej go rzeczywistości. Każde z tych, jak pokaże czas, ważnych i zapamiętanych zdarzeń, oznaczonych czyimś imieniem, czyli oddziaływaniem konkretnej osobowości, określi najpierw pewien etap jego samotnego i niespokojnego dzieciństwa, jak i dojrzewania, poprzez inicjację seksualną i pierwsze przeżycia erotyczne, które ukształtują w psychice nastolatka obraz kobiety. A następnie, dalsze etapy – odnoszące się do przeżyć licealisty, a potem studenta. W końcu też, mężczyzny, który w porywie uczuć podejmuje decyduję, iż się ożeni, bo oto nagle zafascynowała go piękna, młoda i niezrównoważona emocjonalnie kobieta; jak on, samotna i nieszczęśliwa, co do której uważa, że będzie jej potrzebny, że w jej oczach będzie wartościowy – a tego właśnie szukał przez całe dotychczasowe życie. Każda z tych osób wyraża inicjację w różnie pojmowaną bliskość, aż po miłość i przyjaźń, a także w szeroko rozumianą wolność, jak również cierpienie i jego coraz głębsze warstwy.

Halina – pochodząca z patologicznej, alkoholowej rodziny, która relacje pomiędzy kobietą i mężczyzną, prezentowane przez matkę i ojca, te rodzinne, a także społeczne, wyobraża sobie na podobieństwo poznanych i doświadczonych w swoim domu. I choć żyjąca pod jednym dachem z ojcem i matką, podobnie jak reszta jej rodzeństwa, tak naprawdę jest porzucona przez rodziców, sama zaś funkcjonuje jak inteligentne, sprytne i agresywne zwierzątko, kierując się przede wszystkim instynktami i chęcią uzyskania przewagi nad innymi. Po latach, przez narratora zostaje określona jako zła.

Ela – wychowywana, w tak zwanej, normalnej rodzinie, blisko wiary i kościoła, a jednak bardzo zdystansowana wobec najbliższych, w tym, głuchoniemego ojca. Zamyka się w swoim pokoju, gdzie hoduje kaktusy, i oznajmia, że tak właśnie chce spędzić całe życie: w tym pokoju prowadząc badania i pisząc uczone rozprawy, co ma ją doprowadzić do osiągnięcia statusu „światowej sławy botanika”. Z perspektywy czasu, Ela jest kojarzona przez narratora z „jałowym pięknem” i „pustą modlitwą”. A czytelnikowi może ona przypominać pasterkę Zosię z obrzędu „Dziadów”, Adama Mickiewicza, której duch zawieszony między niebem a ziemią, przestrzega: „Kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nie może być w niebie”. Obie zaś, Halinę i Elę, można potraktować jako pierwsze fascynacje kobiecością.
Dalej, Witold, czyli potencjalny przyjaciel i mentor; odważny mężczyzna o niezależnym i przenikliwym umyśle, typ outsidera i homoseksualista, opiekujący się niepełnosprawnym, pozbawionym rodziny, Michałem. Witold to osoba, którą nasz bohater podziwia i którą zdradzi.
Jest jeszcze dziewczyna poznana w studenckim klubie, która choć pozostaje bezimienna, jako pierwsza w życiu narratora zostaje obdarzona wyznaniem: „kocham cię!”. Jak się jednak okazuje, jest to wybór chybiony i spóźniony, bo dziewczyna, jak sama oznajmia, za miesiąc wychodzi za mąż.
No i, Magdalena, jego żona, która pochodzi z wewnętrznie rozbitej rodziny bawarskich emigrantów; jej matka zachowuje się jak się despotka, a ojciec coraz bardziej odsuwa się od rodziny, aby w końcu całkowicie zaprzestać komunikowania się z nią. Magdalena nawiązuje kazirodczą relację ze swoim bratem, Filipem, a następnie walczy o jej zachowanie, jak i o życie dziecka, które jest owocem tego związku.

Genetyczny błąd

To znaczące, że postacie stworzone przez Krzysztofa Derdowskiego, ich losy i psychika, są tak skomplikowane, a życie tak bardzo nasycone dramatyzmem, poczuciem inności, niezrozumienia i, co jawi się jako konsekwencja wcześniej wymienionych aspektów, samotnością. Jej odczucie jest dojmujące, zaś charakter tej samotności, można rzec, Beckettowski: szczelnie wypełnia przestrzeń, oddziela człowieka od człowieka, prawie obezwładnia, uniemożliwiając normalne relacje i funkcjonowanie. Nie można przed nią uciec, a ponieważ nie można też znaleźć miejsca wśród innych i poczuć się bezpiecznie – ponownie ucieka w izolację. Autor świadomie tworzy życiorysy wręcz nieprawdopodobne, albo przynajmniej unikalne, zupełnie jakby chciał w jednej powieści zmieścić prawie całą brutalność i ból tego świata, pokazując w syntezie mroczną stronę ludzkiej egzystencji.

Nie ma tu jednoznacznie pozytywnych postaci, każdy został skażony jakimś „genetycznym błędem”, słabością, która może podlegać ocenie moralnej; nie jest to więc zwykły, nic nieznaczący „uszczerbek”, który ogranicza się tylko do dezorganizacji własnego życia. Więcej, w tej powieści próżno szukać jakiejś pozytywnej sytuacji, która przedstawiałaby dobrą relację i pozwalała jej wybrzmieć, bo nawet jeśli ona istnieje, (na przykład, intelektualne rozmowy o życiu, nauce i sztuce prowadzone pomiędzy Witoldem a głównym bohaterem, a także szczera opowieść Witolda o tragicznym losie Michała, którym Witold się opiekuje), to okoliczności jakie jej towarzyszą, powodują stłamszenie siły jej oddziaływania na budowaną właśnie znajomość. Tak jest w przypadku rozmów narratora z Witoldem, który jest od niego starszy i zaczyna być autorytetem. Duszny, ciasny i cuchnący bar, mieszkanie Witolda pozbawione sprzętów i demolowane przez chorego podopiecznego, czy też dworzec PKP z lat 80., rzucają cień na ich dialogi, zawarte w nich porozumienie, widoczną tu wiedzę, oczytanie i wrażliwość głównego bohatera.

Wydarzenia, które przeżywają bohaterowie „Znikania”, a niektóre z nich stają się również udziałem narratora, ujawniają ich zranienia, które to prowadzą do kolejnych trudnych sytuacji. I, co też charakterystyczne – niczego w życiu tych osób nie można zmienić ani naprawić, ponieważ narrator „wchodzi” w samo centrum ich wewnętrznego dramatu, który jego samego także wciąga i rani. Tu rodzi się pytanie, czy możemy mieć jakiś wpływ na życie innych ludzi i do jakiego stopnia jesteśmy w stanie kształtować własne życie?

Los krzyżuje drogę głównego bohatera z kolejną napotkaną osobą, a czytelnik na początku każdej z tych mini opowieści może żywić nadzieję, że tym razem zdarzy się coś innego niż poprzednio, ale to okazuje się złudne. Natrafimy więc na nieszczęście, które jest jak tocząca się śnieżna kula albo na kolejne zranienie, lub też rozczarowanie samym sobą; niezdecydowaniem, lękiem, czy jakimś przejawem małości, która prowadzi do oczerniającego kłamstwa.

Język buduje rzeczywistość

Język powieści jest nowoczesny; syntetyczny, obrazowy, a równocześnie precyzyjny, bywa potoczny, a także wulgarny, co ma odbiorcę osadzić jeszcze bardziej w atmosferze kamienic z przełomu wieków, zaniedbanych podwórek, ciemnych, cuchnących korytarzy, brudnych piwnic, przenikniętych stęchlizną, oraz starych domów wypełnionych po brzegi przez meble i bibeloty, gdzie wydaje się, że nie ma czym oddychać. Język jakim posługuje się Krzysztof Derdowski, buduje w sposób płynny i swobodny rzeczywistość – szarą, biedną i beznadziejną.

To nie bez znaczenia, że liczne sceny dzieją się w nocy, rozświetlone reflektorami samochodów, latarniami i witrynami sklepów. A w opisie wyprawy do jakiejś mieściny, zanim wydarzy się to, co jest dla tej podróży kluczowe, najbardziej zapada nam w pamięć chłodny, pochmurny poranek, wąskie uliczki i nieprzyjazna twarz mijanej kobiety. Język autora, działający na psychikę i wyobraźnię czytelnika trafnym skrótem i wyrazistym obrazem, co dotyczy opisywanych zdarzeń, jak i ludzkich perypetii, bliski staje się, poprzez środki artystyczne, językowi poezji; oczywiście nie tej sentymentalnej, ale współczesnej, odważnej i męskiej. Przypomnijmy, że Derdowski uprawiał poezję, to od niej zaczynał swoją twórczą drogę (zajmował się również krytyką literacką). W jej aurze, powtarzalności i rytmu, wybrzmiewa zdanie rozpoczynające każdą z tych ludzkich historii: „Gdy wychodziłem z domu, nic jeszcze nie zapowiadało, że zaczyna się moja ucieczka, moje znikanie.”

Język dialogów jest bardzo oszczędny. Bohaterowie mówią niewiele, rozmawiają jakby z trudem wydobywali z siebie słowa, każde słowo ich kosztuje, musi przebić się przez wewnętrzne zamknięcie w stronę drugiej osoby; w taki sposób porozumiewa się z otoczeniem sam narrator. Występujące tu dziewczęta i kobiety, wypowiadają się pełniej, bardziej bezpośrednio, zazwyczaj dość emocjonalnie, i wygląda na to, że już w samym fakcie emocji ukryta jest ich siła, która ujawnia się bez względu na trudność danej sytuacji, lęk i zdenerwowanie. Odbiorca ma wrażenie, że w zaistniałych tu relacjach słowa nie są najważniejsze, nie są nawet oczekiwane, a wielokrotnie, są też niemożliwe.

Swoboda, odwaga, ostrość wypowiedzi i prezentowanych racji, tak w treści, jak i formie, charakteryzują Wiktora, co wpisuje się w jego konkwistadorską postawę. Ma on świadomość, że będąc sobą, człowiekiem jawnie sprzeciwiającym się reżimowej rzeczywistości lat 80. i homoseksualistą, jest narażony na zaszczucie i ataki, szczególnie ze strony różnych służb, i tak właśnie się dzieje. Jego postawę można zinterpretować jako przejaw indywidualnego buntu; a poza sposobem w jaki funkcjonuje, poza podstawowymi decyzjami, które wpływają na jego egzystencję, to, kim jest – dość jasno deklaruje w swoim języku.

Bohaterowie powieści przede wszystkim rozmawiają sami ze sobą, zanurzając się w przemyśleniach, odtwarzając w pamięci minione sytuacje albo pisząc pamiętnik, jak Magdalena. Pod względem psychologicznym jest przekonujący, a ponieważ ma on inną stylistykę i interpunkcję niż „dorosła” część powieści, bo jest stylizowany na „nastoletni”, tak więc staje się prawdopodobny również pod tym względem.

Wspomniane dialogi oddają skomplikowanie wewnętrzne bohaterów i ich równie trudne, wzajemne relacje, także te z najbliższymi i otoczeniem. Rozmowa staje się rodzajem zmagania, podobnie jak prawie każdy dzień. Codzienność jest na granicy bólu. Wiele więc w tych rozmowach niewyrażalnego, a rany zadane przez los cały czas tylko się pogłębiają.
Przerwa mniejsza

W powieści nie ma scen niepotrzebnych, nijakich; ich ciąg składa się na określone zdarzenie, a ono ma swój charakter, posiada wewnętrzną konstrukcję, w jej ramach zaś: początek, rozwiniecie i zakończenie. Klasycznie skonstruowane wydarzenie w sposób wiarygodny, szczególnie pod względem psychologicznym, buduje historię: Haliny, Eli, Wiktora czy Magdaleny oraz ich więź z narratorem. Syntetyczna charakterystyka w połączeniu z konstrukcją prowadzi do klarowności scen i zdarzeń, podobnej do sekwencji teatralnych, tym samym, każda z tych historii, w moim przekonaniu, mogłaby zaistnieć jako jednoaktówka na scenie.

W tym miejscu warto przypomnieć, że później Krzysztof Derdowski napisał trzy sztuki teatralne: „W Szwecji”, „Rzecznik” i „Strach” oraz intensywnie zajął się krytyką teatralną, głównie śledząc to, co dzieje się na scenie Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy.

Fragment i pełnia

Czytelnik ma świadomość, że uczestniczy jedynie w wybranych przez narratora fragmentach z jego życia, ale jednocześnie owe sytuacje, pomniejsze i kulminacyjne, jakby wypełniają po brzegi tę niewielką pod względem formatu i zaledwie ponad 100 stronicową książkę. Sądzę, że do odczucia pełni, poza wspomnianą już nasyconą syntezą, konstrukcją i psychologią, znacząco przyczynia się fakt, że Derdowski tworzy sceny niepokojące i napięte, a dla każdej z mini opowieści prologiem jest rozczarowanie albo tragizm. W „Znikaniu” wielokrotnie dochodzi do spektakularnego uwolnienia emocji, gromadzących się w czasie, ale to uwolnienie, czy też wybuch, nie prowadzi chyba do żadnej dobrej zmiany: ani do głębokiego wzmocnienia, ani leczącego uspokojenia.

Czy można zaznać prawdziwego katharsis, ocierając się o zabójstwo w melinie, za przysłowiową „ścianą”, w miejscu własnego zamieszkania? Albo spotykając się z niepełnosprawnym nastolatkiem o wyglądzie potworka, który, aby przeżyć dzień, zdany jest na „łaskę” innych? Lub też, doświadczyć zmanipulowanego i zawierającego przemoc psychiczną przesłuchania, a potem pobytu na „dołku”, w towarzystwie przestępcy? (Każde z tych zdarzeń jest wstrząsające, ale ostatnie, podzielone na etapy, opisane zostało wyjątkowo naturalistycznie i precyzyjnie, a tym samym mocno oddziałuje na psychikę odbiorcy, posiada też wartość dokumentu z lat 80.) W powieści mocno istnieje wątek zmysłowości i erotyzmu, niekiedy gwałtownego, ujętego jako ucieczka przed cierpieniem, samotnością i narastającą rozpaczą.

Gdy przyjrzeć się uważnie, bohater najczęściej pokazuje wspólną egzystencję, czyli swoją i tych, których losy opisuje, poprzez sytuacje napięte lub zakończone mocnymi emocjami, taktując to jako codzienność. Sugeruje, że tak zwany, dzień powszedni wypełniony jest ukrytymi dramatami, różnego formatu. To krzyk, który często wybrzmiewa tylko w ludzkim wnętrzu. Bohaterowie powieści patrzą na swoje życie, przede wszystkim, z perspektywy przeżytego cierpienia. Naznaczeni głębokim smutkiem, „chronicznie” niespokojni, skłonni do impulsywnych zachowań, faktycznych i psychicznych ucieczek, a nawet aktów samobójczych, jak Filip i Michał.

We wnętrzu

Na początku tej opowieści narrator w sposób intrygujący, bo niejednoznaczny, wprowadza czytelnika do swojego intymnego świata; więcej niż do domu i rodziny – do swoich myśli i uczuć, pokazując stan udręki i rozdarcia jakie mu towarzyszą, i to od dawna. Chce on opuścić swoją rodzinę. Główny bohater „Znikania” wyobraża sobie ten moment, żyje tą myślą, wydaje się, że co rano zbiera wewnętrzne siły, aby w końcu ją spełnić. Wyjść z domy, i nie wrócić. A jednak nadal trwa: w domu, przy żonie i córeczce, ciągle miotany przeciwnymi odczuciami, bo nie stać go ani na odejście, ani na pozostanie (jak mówi: „gdzie kobieta, tam więzienie”). Narrator odkrywa też przed odbiorcą szczególny talent, zmysł obserwacji i wyobraźnię, dzięki którym, wychodząc każdego dnia po gazetę, siadając na ławce w parku, spacerując ulicami miasta, „wybiera” kogoś, kto zwrócił jego uwagę, ale kogo zupełnie nie zna, i uważnie się przyglądając, wymyśla jego życiorys. To jest pierwsza, można powiedzieć, wstępna historia, którą otwiera tę powieść, będąca rodzajem osobistej prezentacji i popisu umiejętności. A potem, pojawiają się następne, już poznane, w rytmie poetyckiego wersu: „Gdy wychodziłem z domu...”

Książka kończy się sceną, gdy bohater, po opowiedzeniu czytelnikowi o kilku najważniejszych osobach i zaistniałych relacjach, poprzez które, z perspektywy, charakteryzuje siebie i swoje życie – a opowiadając, cały czas jest w drodze, coraz dalej od domu – tego jednego dnia, sam siebie zaskakuje.

Jak bardzo trzeba być przygniecionym ciężarem trudnych doświadczeń, gromadzonej przez lata samowiedzy o własnych porażkach, niespełnieniach i słabościach, w połączeniu z niskim poczuciem wartości; ciężarem własnej egzystencji, na którą zawsze składają się straty i cierpienia nie tylko osobiste, ale także osób bliskich, by w wieku trzydziestu kilku lat (a tyle właśnie liczy sobie narrator i zarazem autor powieści w momencie, gdy ją ukończył, czyli w 1986 roku) stać się beznadziejnie zmęczonym i udręczonym uciekinierem? I wsiąść do nadjeżdżającego pociągu z myślą, aby zacząć wszystko od początku; pojawić się gdzieś indziej, z „pustymi rękoma”, wydaje się, że bez życiorysu, jako bezimienny i bezdomny.

Czy tak właśnie kończy się historia bohatera „Znikania”? Trzeba przyznać, że niebanalnie, odważnie jak na człowieka, który sam o sobie myślał, że jest raczej słaby. Jest to więc dziwne „zamknięcie”, z ukrytym w nim „nowym początkiem”.

Ale zaraz też, pojawia się pytanie, gdzie naprawdę kończy się ta opowieść: czy ucieczką, a może wcześniej – nieszczęśliwym małżeństwem z Magdaleną? A może, i historie pozostałych bohaterów powieści są jedynie inteligentnym wymysłem, który narodził się w głowie narratora, gdy, jak zwykle, rano siedział na ławce w parku? A może, w ogóle, tego dnia nie wyszedł on z domu?

***

Ciekawe są koincydencje występujące pomiędzy literackim światem powieści „Znikanie” i tym, co znajdujemy w młodzieńczej poezji Krzysztofa Derdowskiego, pochodzącej z tego samego czasu, czyli w jego dwóch pierwszych tomikach Czasowo nie ma wieczności (1985) oraz Cienie i postacie (1986)przypis. I prozę i poezję, z zachowaniem właściwej dla nich formy, łączy u podstaw opis rzeczywistości lat 80., dodajmy, że w poezji zabarwiony surrealistycznie. Na jej tle zaś, widzimy podobnego bohatera, niespokojnego i wrażliwego introwertyka o wyrazistym intelektualnym zacięciu. W odsłonie poetyckiej, odbywa on nocne, samotne i niejednokrotnie ryzykowne wędrówki, po których wraca do domu i ukochanej kobiety na podobieństwo statku, który po sztormie, kolejny raz, odnalazł bezpieczną przystań. Liryka jest różnorodniej i mocniej, niż ta pierwsza proza, nasycona intelektualnie; to w niej Derdowski prawdziwie ujawnia swoje inspiracje literaturą, poezją, mistyką, filozofią, kulturą antyku i Biblią.

W „Znikaniu” narrator ledwie dotyka tych dziedzin w trakcie rozmów z Witoldem, który, czego możemy się domyślać, wypowiada autorskie myśli Krzysztofa Derdowskiego. A szczególnie interesujące są te krótkie i ostre refleksje, dotyczące bycia, wolności i nicości oraz mini rozważanie o tym, jak forma piękna określa daną nację, epokę lub pokolenie.
Natomiast, dość zróżnicowany i rozwinięty, tak w powieści, jak i poezji, jest temat kobiet i miłości, przesycony wrażliwym i zmysłowym opisem kobiecych osobowości, ich cielesnej urody, aury jaką wytwarzają. Narrator powieści i tak zwany podmiot liryczny wierszy ulega więc „czemuś”, co go pociąga, a nawet fascynuje („A prawdziwa potrzeba, miłość / Ujawnia się w uwięzionej dłoni” – jak wyznaje w wierszu „W gipsie”), ale też staje się powodem udręki (dziewczynę poznaną w studenckim klubie, po czasie, nazywa „kolejną moja dręczycielką”).

Dostrzegamy, że w kolejne opowieści i obrazy liryczne, na równi, wnikają fale depresji, mroku i wszechobecność śmierci (dobrym przykładem jest wiersz „Ostatnie wyprawy liryczne”). Są one łagodnym i trwałym tłem dla zdarzeń, napotkanych osób i stworzonej przez autora głównej postaci, która spina narrację w „Znikaniu”, a także łączy w całość zsyntetyzowane, kompozycyjnie zamknięte i wyrafinowane formalnie liryki.

Tu warto wspomnieć, że język poetycki Derdowskiego nie naśladuje rzeczywistości, jak to się dzieje w prozie, a przeciwnie, on ją głęboko przetwarza, choć nie zatraca jej głównych realiów. Jest precyzyjną kreacją, tchnieniem wyobraźni, wyrazem upodobania do skonstruowanych wizji, często pięknych. Dodajmy, że podobne atuty autor ujawnia w prozie, ale tu stają się one materią dla niezwykłych sytuacji, monologów wewnętrznych i głębi psychologicznej.

Wygląda więc na to, że oba gatunki uprawiane przez Krzysztofa Derdowskiego – w latach 80., młodego twórcę o wielu talentach, dużych ambicjach i erudycyjnych zainteresowaniach, które cały czas rozwijał – wzajemnie się charakteryzują, dopełniają, wskazując na zawarte w nich wartości artystyczne. Już wtedy, w latach 80. i 90., wszystko czym zajmował się Derdowski, a więc proza, poezja i dramat, a także dziennikarstwo, nosiło znamiona jego dalece nieprzeciętnej indywidualności, która w naturalny sposób spajała te dziedziny.
A gdyby tak, teraz, zacytować narratora „Znikania”, który pomiędzy „imiennymi” opowieściami, budującymi równocześnie jego osobistą opowieść, dzieli się z czytelnikiem życiowymi sentencjami – i jedną z nich odnieść bezpośrednio do samego Krzysztofa Derdowskiego?

Człowiek jest tym wszystkim, co zrobił (…).


(Bydgoszcz, 27 stycznia 2025)

Krzysztof Derdowski (1957 – 2017). Związany z Bydgoszczą, prozaik, poeta, dramaturg, krytyk literacki i teatralny, redaktor książek krytyczno-literackich, dziennikarz. Autor tomików wierszy: Czasowo nie ma wieczności, Cienie i postacie. Napisał kilka powieści i zbiorów opowiadań: Znikanie, Chłód, Naga, Robal, Papuga, Wstyd i Plac Wolności. Miesięcznik „Dialog” opublikował jego scenariusz filmowy Pionek oraz dwie jednoaktówki Rzecznik i W Szwecji. Artykuły, recenzje, wiersze i opowiadania zamieszczał w „Odrze”, „Twórczości”, „Toposie”, „Poezji”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Nurcie” i „Dekadzie Literackiej”. Pisał między innymi o twórczości: Ryszarda Kapuścińskiego, Ireneusza Iredyńskiego, Janusza Żernickiego, Kazimierza Hoffmana i Zdzisława Polsakiewicza. Ma w dorobku książki krytyczno-literackie; był redaktorem wyboru esejów o twórczości Stanisława Czerniaka – Antropologia podmiotu lirycznego oraz autorem monografii twórczości Stanisława Czerniaka, która ukazała się w listopadzie 2013 – Mistyka, zwierzęta i koany. W 2015 roku opublikował eseistyczną książkę o twórczości Marka Kazimierza Siwca Kto w wielkiej gonitwie życia... Otrzymał nagrody literackie: „Czerwonej Róży”, „Bez woalu” i trzykrotnie „Strzałę Łuczniczki” za najlepszą bydgoską książkę roku, za powieści – Chłód, Wstyd i Plac Wolności. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Działacz NSZZ „Solidarność”. Pochowany został na cmentarzu Starofarnym przy ulicy Grunwaldzkiej w Bydgoszczy.
(Nota na podstawie materiału Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego.)

Napisałam o tych dwóch zbiorach w niepublikowanym do tej pory eseju „Refleksje o młodzieńczych wierszach Krzysztofa Derdowskiego z tomów Czasowo nie ma wieczności oraz Cienie i postacie. Analiza kilku wybranych utworów”, który przedstawiłam we fragmentach podczas sympozjum literacko-filozoficznego „Cały własny świat. Poznawanie twórczości Krzysztofa Derdowskiego”. Wydarzenie to, odbyło się 16 listopada 2019 roku w Bibliotece Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Jego celem było uświadomienie i przybliżenie, szerszemu kręgu odbiorców kultury w naszym mieście, interesującego i złożonego dorobku oraz osobowości Derdowskiego, również jego postawy i społecznego zaangażowania. Był to rodzaj wstępnej i syntetycznej prezentacji, przygotowanej w zaledwie dwa lata po śmierci pisarza, w czym wzięli udział akademicy, poeci, prozaicy, krytycy literaccy, filozofowie i dziennikarze z Polski.

Sympozjum zorganizował prof. UKW, Marek Kazimierz Siwiec, przy współpracy z dr. Grzegorzem Grzmot – Bilskim. A wystąpili: Marek Kazimierz Siwiec, który przedstawił tekst z rysem monograficznym, traktujący o nieprzeciętnym twórcy, człowieku i swoim przyjacielu – Krzysztofie, a także Ireneusz Ziemiński, Dariusz Nowacki, Grzegorz Grzmot – Bilski i Stefan Pastuszewski. Tematyką ich wypowiedzi była proza Derdowskiego i jej interpretacja, głównie na tle prozy w Polsce, z odniesieniami do prozy europejskiej i amerykańskiej, także z uwzględnieniem Jego zainteresowania mistyką.

Dalej, Jarosław Jakubowski i Bartłomiej Siwiec zajęli się dramatami autorstwa Derdowskiego i ich popularyzacją oraz Jego krytyką teatralną. Hanna Strychalska i Małgorzata Grajewska podjęły się przybliżenia poezji Derdowskiego, młodzieńczej i tej pisanej w ostatnich latach przed śmiercią, której nie udało się, na razie, zebrać w żadnym tomie. Ewa Starosta, natomiast, pokazała drogę dziennikarską, jak również inne zaangażowania społeczne Krzysztofa Derdowskiego.

Relacja z tego wydarzenia, mająca charakter eseju, pt. „Imperatyw pamięci”, mojego autorstwa, zaistniała w grudniu 2019 roku na nieistniejącym już portalu bydgoszcz24.pl, który stworzył i którym kierował Wojciech Nowacki (1958 – 2021). A towarzyszącą sympozjum fotorelację przygotował Jacek Nowacki.

Hanna Strychalska


Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor
-->