Niebiosa rosę spuśćcie! [POWĘSKI NA NIEDZIELĘ]
Roraty. (fot. własne)
Disce puer latinae, mówili nasi ojcowie. Ucz się, chłopcze, łaciny! Uczenie się łaciny było symbolem i synonimem wszelkiej nauki. Nie tylko dlatego, że łacina, jako język międzynarodowy, służyła porozumiewaniu się za granicą, ale dlatego, że była nośnikiem wielkiej kultury, tradycji, z której wszyscy wyrastamy. I do dziś nie da się tej tradycji do końca zrozumieć bez tego niezwykłego języka, o którym pisał Tuwim (poeta pochodzenia żydowskiego i, z tego co wiemy, ateista): „wieczny pomnik wznieśli, / Choć nad nim czas burzami leciał! / Jakiż to „martwy język”, jeśli / Nie więdnąc przetrwał tysiąclecia!”.
Inne z kategorii
Królem chwały Tyś, o Chryste! [NA NIEDZIELĘ]
Piękno liturgii: potrzeba odnowy sakralnej muzyki w Kościele [POWĘSKI NA NIEDZIELĘ]
Czytelnik zechce mi wybaczyć ten wstęp, służący do wyjaśnienia pewnego kluczowego dla tego tekstu słowa. Venire znaczy po łacinie przychodzić, przybyć. Czasownik ten wystąpił między innymi w dumnych słowach Juliusza Cezara veni, vidi, vici (przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem), które przesłał senatowi po swym zwycięstwie nad królem Pontu, w bitwie pod Zelą. Sparafrazował je Jan III Sobieski pod Wiedniem: venimus, vidimus, Deus vicit – przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył! Istnieje też pochodzący od venire czasownik advenire. Oznacza on również przybycie, ale nie z bezpośredniej bliskości, lecz jakby z dalekiej podróży.
Kończąc już tę lekcję łaciny, wspomnę jeszcze, że każdy czasownik ma w niej cztery podstawowe formy. Pierwszą z nich tworzy pierwsza osoba czasu teraźniejszego, w tym wypadku advenio (przybywam). Kolejne formy to bezokolicznik (advenire), czas przeszły (adveni), i wreszcie czwarta forma: adventus, co można przełożyć jako: „aby przybył”. Czyż adventus nie brzmi znajomo? Oczywiście, przecież to oficjalna łacińska nazwa okresu liturgicznego, który właśnie się rozpoczyna. Adwent oznacza więc przyjście.
Już od św. Marcina
W Kościele zachodnim ten okres liturgiczny jest przygotowaniem do obchodów święta Bożego Narodzenia, jednego z trzech najważniejszych katolickich świąt w roku (dwa pozostałe to Wielkanoc i Zesłanie Ducha Świętego).
Wiadomo, że kiedyś Adwent był dłuższy. Nazywał się też „postem św. Marcina”, bo zaczynał się od tego właśnie święta, czyli 11 listopada. Ale to było w czasach bardzo dawnych. Na przykład sobór w Macon (582 r. P.) nakazuje, by od świętego Marcina aż do wigilii Bożego Narodzenia pościć w poniedziałki, środy i piątki.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Adwent został skrócony, a jego dyscyplina złagodzona (już nie post ścisły, a tylko powstrzymywanie się od mięsa). Temat jest niejasny nawet dla zawodowych historyków, prawdopodobnie nie było w tej sprawie jednolitości w całym Kościele zachodnim. Istnieją dokumenty mówiące o czterotygodniowym Adwencie w IX wieku, ale z drugiej strony pewne jest, że św. król Ludwik w XIII w. zachowywał post od św. Marcina. Nie wiadomo natomiast, czy wynikało to ze zwyczaju w całej Francji, czy tylko z jego osobistej pobożności.
W Kościele wschodnim natomiast do dzisiaj obowiązuje tzw. post św. Filipa, zaczynający się 14 listopada i trwający do 24 grudnia. Pomijając fakt, że Kościół prawosławny używa kalendarza juliańskiego (wg gregoriańskiego post ten trwa od 27 listopada do 6 stycznia) warto zauważyć, że tam Adwent, analogicznie do Wielkiego Postu, ma równe czterdzieści dni.
Trzy przyjścia Boga
Wróćmy jednak do znaczenia słowa „Adwent”. Skoro oznacza ono przyjście, jest oczywiste, że musi tu chodzić nie o inne przyjście, tylko o samego Jezusa Chrystusa. Mówi się często, że Adwent ma znaczenie podwójne. Z jednej strony bowiem przypomina on o tym okresie historii zbawienia, kiedy ludzkość oczekiwała „w ciemności grzechu” na przyjście Zbawiciela, a niebo było zamknięte.
Z drugiej zaś strony wciąż oczekujemy drugiego przyjścia Zbawiciela, kiedy „powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych”. W liturgii zreformowanej zaleca się, by pierwsza część Adwentu była poświęcona właśnie rozważaniu tego przyszłego przyjścia Pana, które dopiero nastąpi. Zwróćmy uwagę na treść „kolekty”, modlitwy mszalnej, odczytywanej po obrzędach wstępnych, a przed czytaniami, z pierwszej niedzieli Adwentu. W reformowanej Mszy brzmi ona tak: „Wszechmogący Boże, spraw, abyśmy przez dobre uczynki przygotowali się na spotkanie przychodzącego Chrystusa, a w dniu sądu, zaliczeni do Jego wybranych, mogli posiąść Królestwo niebieskie”.
Dawna kolekta brzmi – powiedziałbym – mocniej: „Wzbudź swą potęgę, prosimy Cię, Panie, i przybądź; niech Twoja opieka wyzwoli nas od niebezpieczeństw grożących nam wskutek naszych grzechów, a Twoja moc niech nas zbawi. Który żyjesz i królujesz...”, ale istotniejsze wydaje się co innego. Dawna kolekta zwraca dyskretnie i tylko aluzyjnie uwagę na inne jeszcze – trzecie przyjście Zbawiciela. „Twoja moc niech nas zbawi...” Chodzi o Jego przyjście tu i teraz. Przyjście duchowe, sakramentalne! Czyż nie tak przychodzi On do nas w cudzie przeistoczenia i w Komunii świętej? Czyż nie przychodzi wysłuchać codziennego pacierza? Czyż nie przychodzi duchowo na każdy nasz akt strzelisty, na każde westchnienie?
Tak więc są trzy przyjścia. „Bóg trójcę lubi”, mawiają prawosławni. Pierwsze – historyczne przed dwoma tysiącami lat. Drugie – dziś właśnie, w Duchu i prawdzie, a nade wszystko w sakramentach Kościoła. Trzecie dopiero nastąpi – w dniu ostatecznym, wielkim i strasznym.
Baranek i Lew
Potwierdza to Tradycja Kościoła. Piotr z Blois (1130–1211), w swoim trzecim Kazaniu na Adwent mówi:
„Istnieją trzy przyjścia naszego Pana; pierwsze w ciele, drugie w duszy, trzecie w wyroku. Pierwsze z nich miało miejsce o północy, zgodnie ze słowami Ewangelii: »Wszakże o północy rozległ się głos: Oto oblubieniec!« (Mt 25,6). Ale to pierwsze przyjście należy do przeszłości. Chrystus był widzialny na ziemi, oglądali Go i rozmawiali z Nim ówcześni ludzie.
Teraz zaś ma miejsce drugie przyjście, Chrystus przychodzi do nas, pod warunkiem jednak, że jesteśmy Go godni. On powiedział, że jeśli Go miłujemy, przyjdzie do nas i zajmie miejsce przy nas. Jednak to drugie przyjście jest pełne niepewności. Któż bowiem, poza Duchem Bożym, zna rzeczy Boże? Ci, którzy pragną rzeczy niebieskich, wiedzą, kiedy przyjdzie. Ale »nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd zdąża« (J 3,8). Co do trzeciego przyjścia, jest pewne, że ono nastąpi, ale niepewną jest rzeczą, kiedy to będzie. Podobnie nic nie jest bardziej pewne niż śmierć, i nic mniej pewne niż godzina śmierci. »Właśnie gdy mówić będą: pokój i bezpieczeństwo, przyjdzie na nich zatracenie tak nagłe, jak bóle na niewiastę brzemienną, i nie ujdą« – mówi Apostoł (1 Tes 5, 3).
Tak więc pierwsze przyjście było pokorne i ukryte, drugie jest tajemnicze i pełne miłości, trzecie będzie majestatyczne i straszne. W swoim pierwszym przyjściu Chrystus został niesprawiedliwie osądzony przez ludzi. W drugim to On czyni nas sprawiedliwymi dzięki Jego łasce. W trzecim będzie sądził wszystko ze sprawiedliwością. Za pierwszym razem przyszedł jako Baranek; za ostatnim przyjdzie jako Lew; w drugim – pośrednim przychodzi jak Oblubieniec pełen czułości”.
„Roraty” od niebios
W Adwencie oczy każdego katolika kierują się przede wszystkim ku Tej, która nosiła Zbawiciela pod sercem. Kościół woła więc do Niej słowami starożytnej antyfony: „Matko Odkupiciela z niewiast najsławniejsza, / Gwiazdo Morska do nieba ścieżko najprościejsza, / Tyś jest przechodnią bramą do raju wiecznego, / Tyś jedyną nadzieją człowieka grzesznego”.
W polskiej tradycji wspaniałym zwyczajem Adwentu są roraty, pierwsza Msza o świcie, odprawiana według specjalnego formularza do Najświętszej Maryi Panny. Nazwa jest zgodna ze starożytnym zwyczajem nadawania tekstom tytułów od ich pierwszych słów. W Mszy roratniej zaś pierwszym tekstem jest Introit, czyli pieśń na wejście, zaczynający się tak:
Rorate coeli desuper et nubes pluant justum. Aperiatur terra et germinet salvatorem.
Niebiosa, spuśćcie rosę z góry, a obłoki niech zleją z deszczem Sprawiedliwego. Niech się otworzy ziemia i zrodzi Zbawiciela. Zakończę więc, jak rozpocząłem: disce puer latinae!
Maksymilian Powęski