Twórcy wpisali ,,Legendę Bałtyku” w dyskusję o polskości [RECENZJA]
fot. Bartek Barczyk/Teatr Wielki w Poznaniu
Euforia, radość, ale i zwątpienie. Wszystkie te stany emocjonalne towarzyszyły Polakom z północnej części zaboru niemieckiego, kiedy w 1920 roku dołączono wreszcie Pomorze do macierzy. Uczuciu szczęścia z odzyskania suwerenności towarzyszyło pytanie: co dalej? Jak wzmocnić poczucie narodowej dumy u mieszkańców regionu?
Inne z kategorii
Duże oddziaływanie miały zaślubiny Polski z morzem dokonane w Pucku, które szybko obrosły osobną mitologią. Kilka lat później, w 1924 roku, w Teatrze Wielkim w Poznaniu miała miejsce premiera ,,Legendy Bałtyku” – opery Feliksa Nowowiejskiego z librettem Walerii Szalay-Groele. Historia miłosna Domana i Bogny była tylko pretekstem. Twórcy odnosili się do kultury pogańskich Słowian, z których powstać miał później naród polski. Chóralne odśpiewanie pieśni ,,Bałtyk jest nasz” w III akcie miało aż nadto czytelny przekaz. Nowowiejski odniósł się do starego mitu, by stworzyć nowy, przystający do rzeczywistości odrodzonego państwa.
93 lata później utwór ponownie zagościł na deskach poznańskiej sceny. Jest to zarazem operowy debiut reżyserski Roberta Bondary, uznanego choreografa, tancerza i pedagoga. Bydgoska publiczność może pamiętać jego świetną baletową realizację ,,Zniewolonego umysłu” z 2011 roku. W swojej najnowszej inscenizacji podchodzi on dość nieufnie do nimbu, jakim obrosła ,,Legenda…”. Z drugiej strony, w zgodzie z duchem oryginału, podkreśla afirmację słowiańskiej kultury, którą przepełniona jest opera Nowowiejskiego.
Opowieść o miłości Domana (Piotr Friebe) i Bogny (Magdalena Nowacka) zostaje przedstawiona bez skreśleń. Narracja spektaklu jest prowadzona bardzo dynamicznie, nie dając widzowi wytchnienia. Nastrojowe sekwencje solowe i duetowe przeplatają się z energicznymi partiami zbiorowymi. Z jednej strony mamy więc historię trudnej miłości – związek głównych bohaterów nie jest akceptowany przez ojca dziewczyny. Na ich drodze staje także podstarzały Lubor, bogaty kandydat na męża Bogny. W świetnej interpretacji Jaromira Trafankowskiego jest on mężczyzną pełnym pasji i miłości, który nie radzi sobie jednak z własnym przemijaniem.
Szczerość uczuć, jakie towarzyszą relacji Domana i Bogny, wyraża scena ich pożegnalnej rozmowy z I aktu. W tle pojawiają się wtedy tancerze odwzorowujący bohaterów. Zmysłowa choreografia w wykonaniu Gala Trobentara Zagara i Julii Korbańskiej pokazuje miłość wolną od społecznych konwenansów, nakazów i ograniczeń. Ten sam duet odgrywa role Domana i Juraty w II akcie. Walka o uwolnienie księżniczki jest zaskakująco podobna do historii młodego rybaka, zmuszonego do stoczenia boju o rękę ukochanej. Tym samym wyprawa mężczyzny po zaginioną koronę staje się jego wyprawą w głąb siebie.
Równolegle Bondara buduje opowieść o zbiorowości. Efektowna sekwencja przedstawiająca obchody Nocy Kupały pokazuje siłę, jaka tkwi w słowiańskim micie. Podkreśla współistnienie człowieka i natury, mocno wpisane w tamtą kulturę. Ale i ukazuje drugą stronę medalu. Społeczność tworząca tak piękny obrzęd, potrafi zarazem zniszczyć jednostkę (przypadek niesłusznie oskarżonej Bogny). Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie nieobecnych w oryginale postaci. Jedną z nich jest Bernard Hiszpan – misjonarz przegoniony przez autochtonów. W ostatniej sekwencji zjawia się zaś Otton z Bambergu, który przejmuje od Mestwina koronę Juraty. Czy może raczej – zabiera ją… Bondara zwraca uwagę na kwestię kulturowej abrazji (inaczej – stopniowego niszczenia) tradycji słowiańskiej przez chrześcijaństwo. Czy rzeczywiście była to destrukcja, czy raczej przenikanie, czego dowodem ,,Dziady” – pozostaje przedmiotem dyskusji. Wprowadzony zabieg otwiera jednak znaną operę na nowe interpretacje.
W inscenizacji dużą rolę odgrywa scenografia Julii Skrzyneckiej. Szeroka platforma posypana piaskiem pełni funkcję plaży nad brzegiem morza i zarazem morskiego dna. Odpowiedni efekt zostaje osiągnięty nie tylko przez wprowadzanie dekoracji. Łódka, drzewo czy posąg Dziedzilli jasno wskazują, kiedy akcja dzieje się na lądzie. Ważną rolę pełnią też światła – ich pulsowanie oraz półmrok dają złudzenie przebywania w głębinach (II akt). Istotne są także multimedia. Z jednej strony wprowadzono długie sekwencje filmowe, stanowiące rodzaj interwału. Z drugiej projekcje dopełniają dekoracje. Skraj wspominanej platformy styka się z obrazem z rzutnika przedstawiającym bezkres morza lub fal. Wszystkie elementy scenografii stanowią tym samym jednolitą całość. A kolory? W spektaklu przeplatają się barwy białe i czerwone, zwłaszcza w kostiumach przygotowanych przez Martynę Kander. Narzuca się oczywiście skojarzenie z symboliką polskości. Nie bez znaczenia jest jednak dychotomia niewinność-grzech czy dobro-zło.
Poznański spektakl stanowi udany powrót popularnej zwłaszcza w międzywojniu opery na współczesną scenę. W pamięć zapadają szczególnie sekwencje baletowe, co nie dziwi z racji tanecznego doświadczenia Bondary. Co jest bardzo istotne, twórcy wpisali ,,Legendę…” w dyskusję o polskości. A co jej na ogół towarzyszy? To, co tak dobrze znamy. Euforia, radość, ale i zwątpienie…
Szymon Spichalski