Polska i Świat Dzisiaj 13:12 | Redaktor
Warszawscy stróże prawa ruszają w pościg za racami. Absurd goni absurd!

fot. Facebook / Bydgoscy Patrioci

Warszawskie ulice w listopadzie zamieniają się w tło dla niecodziennego spektaklu. Wojewoda mazowiecki postanowił zakazać przenoszenia materiałów pirotechnicznych, a policja usiłuje ścigać osoby łamiące te przepisy. Problem polega na tym, że próby te przypominają bardziej komedię, niż poważną akcję.

Siedzą sobie teraz tam, na komisariatach w stolicy naszego państwa, dzielny pan starszy posterunkowy z niewątpliwie nie mniej dzielną młodszą panią aspirantką i ścigają zwyrodnialców, którzy do prawa wydanego przez władzę się nie dostosowali.

To piękny obraz, niemal romantyczny, gdy wyobrażamy sobie, jak stróżowie prawa, z zapałem i precyzją średniowiecznych skrybów studiują mętne, zamazane obrazy, by rozpoznać twarze złoczyńców, potem zaś uruchamiają procedury, by do nich dotrzeć i ukarać. Przeglądają tysiące kiepskiej jakości zdjęć i filmików, by rozpoznać popełniających wykroczenie, dotrzeć i ukarać. Zaszczytna służba!

Robią to, bo głupek w garniaku wydał tak samo głupie rozporządzenie, by na Marszu Niepodległości… a drugi głupek egzekwuje głupie rozporządzenie. Głupie, bo poza wszystkim innym, race nikomu nie szkodzą i nie są niebezpieczne, a ich użycie w czasie Marszu Niepodległości stało się tradycją, stanowiąc symboliczną oprawę tego wydarzenia.

Ale jest ono głupie również — i to zasadniczo — z tego powodu, że z góry było wiadome, iż nie będzie przestrzegane, głównie z powodu swej arbitralności i braku celowości. Trzeba być niespełna rozumu, żeby wydawać zakaz stosowania rac w takim miejscu, w takim czasie, pośród takiej społeczności, mającej taką — od dziesięcioleci — tradycję. I wydający rozporządzenie, i uczestnicy Marszu dobrze wiedzieli, że od razu po wydaniu można je wyrzucić do kosza.

Nie chodzi bynajmniej o sankcjonowanie anarchii, ale o podstawowe elementy zdrowego rozsądku przy stanowieniu prawa. Równie dobrze można było zakazać tańców na balu czy w dyskotece.

Zasada prawa rzymskiego stanowi, że impossibilium nulla obligatio est (nie ma zobowiązania do rzeczy niemożliwych). Mam wrażenie, że wojewoda i minister potraktowali ją jak wyzwanie, nie jak przestrogę. Ta zasada była fundamentem rzymskiej praktyki prawnej, a jej sens jest taki: prawodawca nie może nakładać obowiązków, których realnie nie da się spełnić. Jeśli to robi, prawo i prawodawca tracą powagę, a sama norma racjonalność i moc wiążącą. Tu akurat prawodawca nie miał co stracić, bo powagi w nim żadnej, ale odsłonił swą małostkową złośliwość.

Niech już sobie ci panowie od stanowienia i egzekwowania prawa w Polsce pójdą do bardziej odpowiednich dla siebie zajęć. Niech na przykład powołają ministerstwo czy urząd powszechnej szczęśliwości i uśmiechu (chyba jeszcze nie ma takiego w tym rządzie?) i nakażą odpowiednim rozporządzeniem, a nawet — kto wie — ustawą, bo niby czemu nie, wszystkim obywatelom RP być szczęśliwymi!

Urzędnicy takiego organu mogliby chodzić po ulicach większych miast, ale też i tych mniejszych, po powiatach i gminach, najbardziej zapadłych zakątków Polski i wołać przez megafony tekst przecież znany: „Hej, brygada! Co tacy smutni? Uśmiechnijcie się!”

Wiadomo, że skutek byłby taki sam jak rozporządzenia pana wojewody, ale co tam! Jest smutno–śmiesznie, niech już zatem będzie tak do końca. Niech mamy już pewność, że uczestniczymy w komedii absurdów, a nie w nieudolnej parodii państwa, w którym prawo ma jakiekolwiek znaczenie.

Arkadiusz Robaczewski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor
-->