Często śni mi się, że do studia wchodzę z białą kartką [ROZMOWA]
Patrycja Malinowska/fot. Anna Kopeć
– Zarzucam informacyjną wędkę. Z każdej wiadomości staram się wyłowić to, co jest w niej najciekawsze. I mam nadzieję, że słuchacz da się złapać – mówi Patrycja Malinowska, która codziennie przygotowuje i czyta serwisy informacyjne w Polskim Radiu PiK.
Inne z kategorii
Telewizyjny Tygodnik Bydgoski: Debata o religii w szkole [VIDEO]
Magdalena Gill: Idealna informacja dźwiękowa w serwisie – ile trwa?
Patrycja Malinowska: 20 sekund jeśli to „blank”, czyli w dźwięku wypowiada się jedna osoba. Jeśli to „spec”, czyli pojawia się więcej głosów, ewentualnie „obrazek”, też z większą liczbą osób oraz efektami specjalnymi – to do 40 sekund, idealnie, gdy jest 30.
I to wystarczy, by zrozumieć, o co chodzi?
Przeprowadzono kiedyś badania, by sprawdzić, jak długo słuchacz jest w stanie skupić uwagę na jednej wypowiadającej się osobie. Podobno maksymalnie 24 sekundy. Później uwaga już się rozprasza. Dlatego cały serwis trwa 5 minut, a skrót wiadomości – minutę i 30 sekund. W tym drugim przypadku, jeśli chcę zmieścić 4–5 informacji, to skracam dźwięki do 8–10 sekund.
Ze skracania w radiu słyniesz.
No tak, jestem zwolenniczką skracania informacji (śmiech). Pracuję trochę jak w „Teleexpressie”.
Staram się być rzemieślnikiem, ale z sercem do newsów. Uważam, że nasz słuchacz w ciągu 5-minutowego serwisu powinien otrzymać jak najwięcej informacji. Jeżeli jakiś temat go zainteresuje i będzie chciał wiedzieć więcej, to poszerzone informacje znajdzie na naszym portalu radiopik.pl albo posłucha „Popołudnia z nami”, gdzie wiadomości z regionu są prezentowane w szerszej odsłonie. Uważam, że moją rolą jest zachęcenie go do tego.
Informacja często składa się z wielu elementów. Jeśli opowiadamy o wszystkim, słuchacz może niczego nie zapamiętać. Jeśli wyłowię dla niego coś interesującego i wyjątkowego z każdej informacji, to najprawdopodobniej uda mi się złapać go na informacyjną wędkę i zachęcić, by chciał dowiedzieć się od nas więcej.
Dziennikarze nie krzyczą, że ścinasz ich materiały?
Nie wiem. Pewnie krzyczą, ale ja na szczęście nie słyszę (śmiech). Każdy wydawca ma swój styl pracy. Dziennikarze znają mój i wiedzą, że jak przyślą materiał, to i tak jeszcze będę próbowała coś zmienić, przerobić, bo kiedy potem wchodzę na antenę, chcę, żeby to były informacje przefiltrowane przeze mnie i w efekcie, żeby słuchacz od razu potrafił rozpoznać styl Patrycji Malinowskiej.
Pierwszy serwis w Polskim Radiu PiK jest o godz. 6.00. Kiedy go zaczynasz przygotowywać?
Dzień wcześniej późnym popołudniem, albo wieczorem w domu siadam i analizuję, co pojawiło się w naszym regionie, w kraju i na świecie. Wyciągam ważniejsze informacje i przygotowuję konstrukcję serwisów na następny dzień, na godz. 6.00, 6.30, 7.00, 7.30, 8.00. Taki szkielet informacyjny pojawia się więc już dzień wcześniej.
W pracy pojawiam się najpóźniej o godz. 5.30, dostaję wtedy już świeże gazety, które przeglądam. Zaglądam też do agencji – PAP i IAR – i sprawdzam, co się w nocy wydarzyło. Ostatecznie wyciągam ten mój „szkielet” z poprzedniego dnia i uzupełniam o nowe informacje. Doprecyzowuję heady i z gotowym serwisem na godz. 6.00 schodzę do studia.
Heady?
„Wymyślanie headów” to mój ulubiony moment w trakcie tworzenia serwisu, najbardziej twórczy, kreatywny. Headline powinien skusić – zachęcić do słuchania wiadomości. To krótka, zwięzła zapowiedź informacji, często przypominająca gazetowy tytuł. W radiu jest zakończona dźwiękiem trwającym od 3 do 5 sekund, jest to fragment z nagrania, który pojawia się w wiadomościach. Każdą informację można zapowiedzieć na wiele sposobów. Przed każdym wydaniem szukam tego „najlepszego” i wycinam fragmenty dźwięków.
Zdarzyło Ci się zapomnieć o serwisie?
Nie, chociaż zdarza się, że w ostatniej chwili dostaję powiadomienie o wypadku czy pożarze, albo drukarka „odmawia współpracy”. Wtedy zbiegam bardzo szybko piętro niżej, do studia i przynajmniej nie muszę już chodzić po pracy na siłownię (śmiech). Chyba mam w głowie taką samodyscyplinę, która nie pozwala zapomnieć.
Podobnie jak inni wydawcy, na każdym dyżurze przerabiasz po kilkadziesiąt informacji. Dobrze ci na tej medialnej karuzeli?
Tak, choć moja praca ciągle mi się śni. Koszmarny sen wydawcy jest taki, że drukarka się psuje, nie zdąży z wydrukiem na serwis i że z białą kartką wchodzi do studia. Ten sen notorycznie mi się powtarza. Często też przez sen planuję coś, rozmawiam z reporterami, o czym donosi mi mąż. Tę pracę – chcąc nie chcąc – zabiera się do domu. Wychodzę z radia i dalej śledzę, co się dzieje. Całe życie związane jest z wiadomościami. Gdy praca staje się pasją, jest dużo łatwiej i przyjemniej.
Pracujesz w stacjach radiowych ponad 20 lat. Zawsze w wiadomościach?
Głównie tak, chociaż na początku mojej drogi zawodowej zdarzyło się, że prowadziłam programy. Ostatecznie jednak wolałam zajmować się z serwisem informacyjnym i na tym się skupiłam.
Dlaczego?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ja nawet nie marzyłam o dziennikarstwie, tylko zawsze chciałam być aktorką. Ta praca sama mnie wybrała, pojawiła się przez przypadek.
Mając 19–20 lat zamierzałam złożyć papiery do szkoły aktorskiej w Warszawie. Niełatwo się tam dostać, więc stwierdziłam, że dam sobie rok na przygotowanie się. W tym czasie, by zrobić coś więcej, wybrałam się do studia dziennikarskiego. Na koniec odbywaliśmy tam praktyki w bydgoskim Radiu El. Po praktykach nagle dostałam propozycję pracy. Pomyślałam: „dlaczego nie, warto spróbować”. Tak mnie to wciągnęło, że zaczęłam kontynuować studia dziennikarskie w Toruniu, a potem pracować w kolejnych stacjach – i tak minęły 22 lata. Aktorstwo w międzyczasie odeszło gdzieś na bok, choć trochę chyba z niego zostało, bo uwielbiam pracować jako lektor, co mi się zdarza od czasu do czasu – w Polskim Radiu PiK w audycji „Pierwszy dzień tygodnia” Ewy Dąbrowskiej.
Wiadomości też same cię wybrały?
Zaczęłam zajmować się serwisami też trochę przez przypadek, ale jak już znalazłam się na tej fali, to zaczęłam płynąć razem z nią. Wciągnęło mnie to bycie ciągle na bieżąco. Lubię się tym dzielić ze słuchaczami, przekazywać informacje w sposób dostępny dla nich i zrozumiały.
Codziennie zalewa nas całe mnóstwo informacji. Z tego morza muszę wyłowić te, które mogą zainteresować naszych słuchaczy, a potem poddać je specjalnej obróbce – tak, jak to dzieje się choćby z produktami w kuchni. Dlatego każdy nasz serwis składa się z różnych informacji z regionu, kraju i świata. Zaczynam poważnie, a na koniec szukam czegoś lżejszego. Serwis ma być interesujący od początku do końca.
Wydawca powinien szkolić swój głos?
Robiłam to przez wiele lat i nadal go ćwiczę. Gdy pracowałam w RMF FM w Krakowie, każdy z dziennikarzy musiał pracować z trenerką emisji głosu. Lekcje z nią wyglądały w ten sposób, że dziennikarz-prezenter informacji przychodził na spotkanie z płytą, na której miał wypalone kilka ostatnich swoich wiadomości, trenerka emisji puszczała fragment, zatrzymywała i wskazywała, jak można by inaczej-lepiej daną informację przekazać. Początki były dla mnie bardzo ciężkie, płakałam po każdym takim spotkaniu.
Co jej się nie podobało?
Mówiła na przykład, że czytam za szybko, za wolno, w niewłaściwy sposób, albo za dużo wyrazów akcentuję, przez co słuchacz nie mógł się skupić na informacji. Zarzutem było też niestawianie kropek, czyli płynięcie przez cały serwis. Po każdej lekcji trzeba było dużo pracować – wszystkie wskazówki wdrażać w życie. Kolejne spotkania były łatwiejsze, bo udawało mi się eliminować błędy. Po roku już było dobrze… (śmiech).
Co konkretnie robiłaś, by wyeliminować błędy?
Tysiące ćwiczeń. „Jeden jegomość jedzący jesienią jędrne jeżyny. Dwaj dranie dochodzący do degeneracji drogą długotrwałego delirium. Trzy typowo tęgie tygrysy trenujące talenty towarzyskie”... I tak mogę w nieskończoność. Do dziś, gdy zostanę obudzona o północy, będę potrafiła recytować te wierszyki.
Trenerka emisji potrafiła świetnie prześwietlić każdego i wskazać jego słabe punkty – „sz”, „ż” i wszystko to, co gorzej brzmi i z czym miało się problem. Potem dobierała dla nas właściwe ćwiczenia, które powtarzało się od rana do wieczora. Przed każdym wejściem na antenę przygotowanie trwało około pół godziny.
Teraz też ćwiczę jadąc do pracy, a przed wejściem na antenę rozciągam buzię. Wcześniej robiłam to z korkiem w ustach. Trzeba wypychać policzki, ćwiczyć „mamma mia, mamma mia, unamuno, unamuno...”. To są serie różnych ćwiczeń.
Jak myśleć o tym wszystkim, gdy jeszcze trzeba skupić się na treści?
Dlatego moja kartka, z którą wybieram się na serwis informacyjny, jest kompletnie niezrozumiała dla osoby niewtajemniczonej. To moje pole pracy twórczej – stawiam kreski – tam, gdzie chcę wyraźnie postawić kropkę, podkreślam wyrazy, które chcę zaakcentować. Czytam cały serwis na sucho, zanim wejdę na antenę. Wtedy też zapada decyzja, jakie tempo nadam. Chodzi o to, żeby cały serwis był dynamiczny – jedna informacja trochę dłuższa, druga trochę krótsza i żeby słuchacza zatrzymać, by nie przełączył się na inną stację.
Masz na to jakieś swoje sposoby?
To metoda prób i błędów. Zwykle traktuję samą siebie jako słuchacza. Wychodzę z założenia, że jeżeli ja czegoś nie rozumiem, to on też może mieć z tym problem. Wtedy tak długo poprawiam, aż mam przekonanie, że informacja trafi do człowieka, zainteresuje go i nie będzie musiał zastanawiać się, co autor miał na myśli.
Szukam też ciekawych słów w headach, żeby zachęcić do słuchania. Gdy już to wszystko mam, zyskuję spokój, że informacja może trafić na antenę i do naszego słuchacza.
Twój głos na antenie prezentujący wiadomości to oaza spokoju, ale Ty sama często wydajesz się kłębkiem nerwów.
Stres u mnie widać, ale na szczęście zupełnie go nie słychać. Ktoś mi kiedyś powiedział na początku mojej drogi zawodowej, że kiedy lampka zapali się na czerwono i będę na antenie, mam zachowywać się tak, jakbym mówiła do jednej osoby. Chyba mam to już zakodowane i stąd ten mój spokój w głosie. Traktuję słuchacza jak kogoś bliskiego, do kogo się zwracam i kim nie muszę się stresować.
Czasem jednak, gdy prowadzisz serwis na żywo, zdarzają się sytuacje kompletnie nieprzewidywalne i zaskakujące.
Wtedy jest pauza, burza mózgu i chyba pod wpływem adrenaliny zawsze do głowy przychodzą jakieś fajne pomysły. Na przykład nagle dowiaduję się czegoś od reportera, który mówi mi do słuchawki, co się wydarzyło. Trzeba to tylko zapamiętać, szybko przetworzyć i podać w sposób przystępny. Wtedy przychodzi też zawsze pomoc z Nieba, za którą jestem bardzo wdzięczna.
Dbasz jakoś specjalnie o swój głos?
Staram się nie przeziębiać, cały czas noszę ze sobą apaszkę, którą zakładam w miejscach, gdzie jest klimatyzacja. Nie piję zimnych napojów z lodem. Czasem zdarza mi się jeść miód.
Miewam problemy z głosem, gdy w różnych pomieszczeniach różnie ustawiona jest klimatyzacja. Na przykład, gdy w radiu przechodzę z newsroomu do studia, gdzie czytam wiadomości, czasem nagle czuję, że coś dzieje się z moim głosem i za chwilę będę mówiła tenorem. Wtedy muszę wziąć głęboki oddech, uspokoić się, wyłączyć na chwilę mikrofon. Modlę się wtedy, by jakoś dotrwać do końca serwisu i jak dotąd zawsze się udawało (śmiech).
Słyszysz różnicę między sobą prezentującą wiadomości sprzed lat i teraz?
Oczywiście. Mam w archiwum moje pierwsze wejścia i bardzo mnie śmieszą. Bo nie czytałam serwisów, tylko je wykrzykiwałam.
Jak to?
Nie mówiłam spokojnym głosem, dobrze osadzonym, tylko operowałam w wysokich rejestrach. To był krzyk. Jak krzyczymy, to podnosimy głos i ja tak właśnie robiłam. Później – dzięki radom ekspertów – głos został osadzony na właściwym poziomie.
Przełożonym ten krzyk nie przeszkadzał?
Nie miałam takiej informacji zwrotnej. Dopiero musiałam trafić na trenerkę emisji głosu. Gdy słyszę, jak wtedy brzmiałam, śmieję się sama z siebie, ale jednocześnie zauważam różnicę. I myślę, że wykonałam kawał porządnej roboty.
Rozmawiała Magdalena Gill,
Polskie Radio PiK
Patrycja Malinowska – od pięciu lat wydawca wiadomości w Polskim Radiu PiK w Bydgoszczy.
Wcześniej pracowała w RMF FM i RMF Classic w Krakowie, w Radiu Złote Przeboje we Wrocławiu i w Bydgoszczy, a także w bydgoskich stacjach Roxy i Radiu El.
Z wykształcenia – dziennikarz, socjolog i coach.
Miłośniczka podróży i książek.