Zwyczajny bydgoszczanin też może dostać się na Harvard
Paweł Rybacki podkreśla zasługi swojej szkoły, bydgoskiego „Katolika”, w procesie aplikowania na najsłynniejszą uczelnię świata
Chętnych, aby studiować w tych samych murach, w których uczyli się prezydenci Stanów Zjednoczonych, nobliści, biznesmeni i gwiazdy kina, nie brakuje. W tym roku, list gratulacyjny od rektora Harvardu otrzymali nieliczni z ponad 40 tysięcy chętnych. Wśród nich jest bydgoszczanin, Paweł Rybacki, tegoroczny absolwent Zespołu Szkół Katolickich.
Inne z kategorii
Drugi Jarmark na wodzie w Bydgoszczy – święta w stylu retro
Łukasz Zastępski wystąpi w bydgoskiej Światłowni [ZAPROSZENIE]
Jego droga na Harvard zaczęła się w Wiedniu, dwa lata temu. Na początku marzyła mu się medycyna w Polsce, najlepiej w Warszawie. Pomysł studiów na drugiej półkuli wydawał się niemożliwy do realizacji. – Siostra także chciała studiować w Stanach, ale rodzice mówili, że nie byłoby nas na to stać – tłumaczy Paweł. Mimo to, właśnie siostra stała się dla niego inspiracją. – Pojechała na studia do Wiednia, na ekonomię. W 2015 roku wybrałem się tam na kurs języka niemieckiego, na którym poznałem pewnego zakonnika z USA. Dopiero on uświadomił mi, że zwyczajny Polak jak ja, który nie ma rodziców milionerów ani dyplomatów, może aplikować na takie studia, bo najlepsze amerykańskie uczelnie mają własne środki na pomoc finansową – wspomina.
Po powrocie z Wiednia niezwłocznie przystąpił do pracy. Ten moment, wakacje przed drugą klasą liceum, były już ostatnią chwilą na rozpoczęcie przygotowań. Proces jest żmudny i czasochłonny, niektórzy rozpoczynają go już w gimnazjum. – Początkowo kompletnie nie orientowałem się w wymaganiach – śmieje się Paweł. A te są niemałe.
Dickens w oryginale
Po pierwsze, bardzo dobra znajomość angielskiego – obcokrajowcy muszą zdać egzamin TOEFL – następnie testy wiedzy i umiejętności SAT i ACT. Ponadto kandydaci za pośrednictwem szkoły przedstawiają oceny ze świadectw licealnych i z trzeciej klasy gimnazjum (bo w Stanach Zjednoczonych liceum jest czteroletnie). Potrzebne są też rekomendacje nauczycieli.
Podczas rekrutacji dochodziły do głosu różnice między polskim a amerykańskim sposobem egzaminowania. – Testy SAT kładą duży nacisk na czas, do tego pytania często sformułowane są zawile, tak by wykazać się krytycznym myśleniem. Na jedno pytanie w testach SAT przypadała minuta i 15 sekund, więc kiedy usiadłem na maturze z polskiego i zobaczyłem, ile mam czasu, byłem bardzo spokojny – śmieje się Paweł.
Bydgoszczanin musiał też nadrabiać różnice programowe z matematyki, uczyć się amerykańskich słówek i czytać… klasykę angielską w oryginale – bo literatura piękna, dawna lub współczesna, pojawia się w testach SAT w części dotyczącej czytania.
Na brak pracy zatem nie narzekał. – To wszystko trzeba było jeszcze pogodzić ze szkołą. Udało się dzięki elastycznemu podejściu nauczycieli – chwali były uczeń i mocno podkreśla zasługi Zespołu Szkół Katolickich w Bydgoszczy.
10-latek pisze do premiera
Testy i egzaminy mają dać obraz wiedzy kandydata, rekruterzy chcą jednak również „poznać” jego osobowość. Służą temu m.in. eseje – „personal essay”, wspólny dla wszystkich uczelni, na które się aplikuje, i odrębny esej dla każdej z nich. – Chodzi o przedstawienie swojej historii, pasji, spojrzenia na świat. Niektórzy piszą o sporcie, nawet o grach komputerowych, jeżeli są dla nich ważne, a inni o swoich wartościach. Ja w eseju wspólnym dla wszystkich uczelni napisałem o mojej działalności politycznej, o tym, że chciałbym zmieniać świat, co jest oczywiście prawdą – śmieje się dawny prezes sekcji młodzieżowej KNP.
Wyjaśnia, że punktem wyjścia do eseju stało się wydarzenie z życia 10-letniego Pawełka, który nie mógł pogodzić się z… noszeniem do szkoły zbyt ciężkiego plecaka. – Rodzice tłumaczyli mi, że to nie zależy od szkoły, tylko od polityków. Postawiłem więc mój plecak na wagę, zrobiłem zdjęcie i wysłałem e-mail do premiera Tuska. Wtedy po raz pierwszy zainteresowałem się polityką.
Elementem procesu rekrutacyjnego jest też rozmowa kwalifikacyjna. Przeważnie przeprowadzają ją absolwenci lub studenci wyższych lat. Rozmowa Pawła odbyła się przez Skype’a. – Chodzi w niej o zweryfikowanie, czy kandydat jest taką osobą, za jaką podaje się w aplikacji. To też okazja, żeby trochę więcej dowiedzieć się o samej uczelni, bo rekruterzy często opowiadają o swoich doświadczeniach – wyjaśnia.
Najpierw college, potem…
Absolwentowi 4-letniego Harvard College przysługuje tytuł Bachelor of Arts/of Science, ale nie jest to, ściśle rzecz biorąc, ani odpowiednik tytułu licencjata, ani magistra. – To zupełnie inny system, specjalizacja następuje stopniowo – tłumaczy Paweł.
Studenci amerykańscy w dużej mierze sami układają sobie plan zajęć. W oparciu o pomoc doradców decydują, jakie przedmioty mogą najbardziej przydać się m.in. w przyszłym zawodzie. – Wybiera się główny kierunek studiów, nazywany najczęściej major – w przypadku Harvardu „concentration” – i kierunek poboczny, zwany „minor” – na Harvardzie „extension” – opowiada 19-latek. Główny kierunek można wybrać nawet dopiero pod koniec drugiego roku studiów – Paweł bierze pod uwagę przede wszystkim ekonomię.
Nauczymy cię sprzątać
Swoją przygodę z najbardziej prestiżową uczelnią świata rozpocznie już 15 sierpnia. W kampusie w Cambridge koło Bostonu znajdzie się jeszcze przed rozpoczęciem semestru zimowego. – Zapisałem się na projekt dla studentów pierwszego roku – będziemy sprzątać akademiki przed przyjazdem reszty – mówi.
To okazja, żeby zaaklimatyzować się w nowym miejscu, poznać ludzi, ale i realizacja zobowiązania do pracy, jakie uczelnia nakłada na swoich stypendystów.
– Powinienem wypracować ok. trzech tysięcy dolarów na semestr – wyjaśnia Paweł – jest to jednak wymaganie dość elastyczne. College nie wnika w to, jaka będzie to praca, można pomagać profesorowi przy badaniach, pracować w restauracji, bibliotece, czy właśnie sprzątać akademiki. Ważne, żeby nabierać doświadczenia i poznawać tę społeczność.
Duży nacisk Harvard kładzie na działalność w kołach i klubach studenckich, nie tylko naukowych, ale i narodowościowych, politycznych czy religijnych. Przeciętny student należy do co najmniej dwóch z nich. Różne rodzaje studenckiej aktywności to także szansa, żeby nauczyć się czegoś nowego, np. składu, redakcji czy promocji uczelnianej gazety. Często od studenta nie wymaga się żadnych umiejętności na start, nawet, wydawałoby się, elementarnych. – „Jeśli jeszcze nigdy nie sprzątałeś, to nie ma problemu, nauczymy cię” – Paweł ze śmiechem cytuje jedno z ogłoszeń.
Emocje większe niż na meczu
Poza Harvardem, dostał się także na Yale i Amherst, a na University of Chicago, University of Pensylvania i Duke znalazł się na listach oczekujących. Chociaż sami Amerykanie nie robią różnicy między Yale a Harvardem, to wśród Europejczyków zdecydowanie bardziej znana jest ta druga uczelnia – wybór był więc przesądzony.
Sam moment ogłoszenia wyników pozostanie dla rodziny Pawła niezapomniany. – Czekaliśmy razem na godzinę, o której uczelnie mają opublikować swoje decyzje. Kiedy wszedłem na portal, żeby sprawdzić, czy się dostałem, i zobaczyliśmy akceptację Yale, krzyczeliśmy z radości – wspomina. – Potem zobaczyliśmy, że Harvard też mnie przyjął. To była wspaniała chwila. Emocje wielokrotnie większe niż podczas meczy piłki nożnej – cieszy się świeżo upieczony harvardczyk.
Chce też podkreślić, że wielką rolę w jego drodze na Harvard odegrało wsparcie, jakie ostatecznie otrzymał od rodziny – i modlitwa. – Wiele osób uważa, że religia i nauka się wykluczają, ale mój przypadek pokazuje, że tak nie jest. Zaczęło się od zakonnika, skończyło się akcentem częstochowskim, bo wyniki poznałem po powrocie z Jasnej Góry, tego samego dnia. Uważam, że to nie przypadek – mówi z przekonaniem.
Bydgoszczanin nie ma jeszcze określonych planów na przyszłość – tego, czy zwiąże ją z Polską, czy Stanami Zjednoczonymi jeszcze nie przesądza. Na razie z radością czeka na spotkanie z noblistami, którzy wykładają na Harvardzie – i na możliwe spotkanie z Malią Obamą, córką amerykańskiego prezydenta, która także dostała się do harvardzkiej „Class of 2021”. – Wiem, że to niekoniecznie takie spotkania są najbardziej wartościowe, ale pokazują, że poprzez aplikację na Harvard znalazłem się w zupełnie innym świecie – mówi Paweł.