Bydgoskim skarbem są młodzi, zdolni ludzie [ROZMOWA]
Małgorzata Stawicka i Tadeusz Oszubski, twórcy Domu Legend Bydgoszczy/fot. maczu
Prywatny dom na Bartodziejach, a w nim Dom Legend Bydgoszczy. Cel: promocja młodych artystów i przedsiębiorców z naszego miasta. - Debiutantów nikt nie lubi, my widzimy ich potencjał– tłumaczą twórcy tego miejsca, Małgorzata Stawicka i Tadeusz Oszubski.
Inne z kategorii
Będą wykonawcy procedur - zabraknie ludzi myślących [WIDEO]
Radni Bydgoskiej Prawicy: nie finansujmy z samorządowych pieniędzy partyjnych imprez! [WIDEO, ROZMOWA]
Magdalena Gill: Swój prywatny dom otworzyła Pani dla obcych ludzi i co tydzień zaprasza na otwarte imprezy. Nie ma Pani z tego żadnego zysku, wręcz przeciwnie. Zadziwia mnie to.
Małgorzata Stawicka: Ale dlaczego? Po prostu udostępniłam parter swojego domu – na to stać przecież każdego, choć nie każdy ma na to odwagę. Za to na spotkania organizowane w moim domu może przyjść każdy.
Dlaczego nazwa: Dom Legend Bydgoszczy?
MS: Bo Tadeusz pisze legendy o Bydgoszczy – teksty literackie na motywach legend naszego miasta.
Tadeusz Oszubski: Przed utworzeniem Domu Legend Bydgoszczy dużo o tym myśleliśmy i doszliśmy do wniosku, że nie ma w mieście takiego miejsca, gdzie promuje się to, co bydgoskie i bydgoszczan różnych profesji. Domy kultury mają swój program, ale to nie jest istota ich działania.
To ma być właśnie coś w stylu „osiedlowego domu kultury”? Jaki ma być charakter tego miejsca?
MS: W Bydgoszczy są instytucje kultury, ale skupione na promowaniu osób z nazwiskiem, ugruntowane w tym, co robią. Zasługują na sławę, więc się je pokazuje. Nam w Domu Legend chodzi o zupełnie coś innego – promowanie mieszkańców Bydgoszczy i prezentowanie ich pasji – po pierwsze początkujących artystów, a po drugie przedsiębiorców, którzy dopiero zaczynają swoją działalność w biznesie i jednocześnie nie mają jak się promować.
A dlaczego w prywatnym domu?
TO: Nie było miejsca, gdzie moglibyśmy się formalnie spotykać. Miasto wskazywało nam wprawdzie pewne lokale, ale obawialiśmy się, że to przerośnie nasze możliwości finansowe. To były zwykle jakieś duże pomieszczenia, w opłakanym stanie, wymagające kapitalnego remontu.
Dom Legend Bydgoszczy/fot. maczu
MS: Ja miałam jeszcze inny powód. Ostatnio zadzwoniłam do firmy, która sprzedaje mieszkania w apartamentowcu. Trzydziestoparoletni człowiek tłumaczył mi, że cena jest wysoka, bo oferują tam wielkie luksusy. Zapytałam więc tego człowieka, czym jest dla niego luksus.
Pewnie odpowiedział, że będzie jakiś basen albo SPA?
MS: Wymienił takie atrakcje, jakie są dziś modne, a nawet oczywiste, tężnia, spa, sauna. Zapytałam, czy będzie tam lokal, w którym będą organizowane wydarzenia kulturalne? Ogromnie go zdziwiło to pytanie. W jego wyobrażeniu nie jest możliwe przeprojektowanie już budowanego apartamentowca. Ponadto stwierdził, że z kultury mogę korzystać w centrum, są rozmaite instytucje – filharmonia, opera, teatr. Tyle że po ciężkim dniu pracy niezbyt często chce nam się wychodzić z domu. To wymaga zaplanowania i naszych działań, np. kupienia biletu, dojazdu, znalezienia parkingu. Ja chętnie zeszłabym, może nawet w kapciach, na parter apartamentowca, gdzie mogłabym spotkać się z twórcami, pasjonatami, hobbystami i to niekoniecznie w saunie. Właśnie z tego powodu otworzyłam swój dom. Przychodzą tu sąsiedzi, ale przyjeżdżają też goście z innych dzielnic.
TO: Reakcja tego pana pokazuje problem. To jest właśnie wyobrażenie o kulturze osób, które z niej rzadko korzystają. Nie widzą kultury na co dzień, która jest bardzo dostępna. Są w mieście pasjonaci i artyści – muzycy, plastycy, poeci, prozaicy, twórcy mniej znani, którzy mogą nam naprawdę wiele zaoferować.
Jakie to osoby?
TO: Ostatnio na przykład mieliśmy w Domu Legend wernisaż wystawy zdjęć z okresu okupacji hitlerowskiej od września 1939 do stycznia 1945 ze zbiorów młodego pasjonata historii Krzysztofa Drozdowskiego. Fotografie będą wisiały u nas aż do 28 lutego, kiedy planujemy otwarcie kolejnej ekspozycji – malarstwa Krzysztofa Kloskowskiego. Mamy bardzo rozmaite propozycje, na przykład wieczory bydgoskich prozaiczek-debiutantek. Mieliśmy już spotkanie z Ezo Oneir, która wydała pierwszą książkę „Burze na słońcu”. To opowieść o młodej kobiecie, która zrobiła karierę w korporacji, odkrywa że nie jest to recepta na życie i szuka innych. 21 lutego z kolei będziemy mieli spotkanie z Katarzyną Muszyńską, która również ma już na swoim koncie debiutancką powieść, napisała drugą i pisze trzecią. Szukamy takich osób, bo wiemy, że nikt nie kocha debiutantów. My widzimy ich potencjał – to oni za 10–20 lat będą stanowić jądro kultury w Bydgoszczy.
Z młodymi przedsiębiorcami jest podobnie?
MS: W biznesie nikt nie lubi konkurencji, niestety tak rozwija się gospodarka. Z kolei młodzi często nie chcą „wchodzić” w już działającą firmę, bo to ich ogranicza. Są bardzo kreatywni, więc nie chcą robić czegoś, co każe im ktoś, kto taki nie jest. Trzeba takim, niekoniecznie młodym, ale przedsiębiorczym ludziom pomóc, zatroszczyć się o nich, stworzyć rodzaj inkubatora, ale nie w rodzaju „damy ci pomieszczenie i telefon”. Oni chcą gdzieś zdobywać doświadczenie i my chcemy im to umożliwiać.
Jak konkretnie będzie wyglądać Wasze wsparcie?
MS: Spotkania w Domu Legend odbywają się zawsze w środy o godz. 18.00. Prezentujemy artystę i jego twórczość. Jeśli jest to na przykład artysta malarz i ma swoje prace, to nie tylko pokazujemy je, ale również proponujemy naszej publiczności zakup tych prac. W przyszłości zresztą myślę o stworzeniu domu aukcyjnego – miejsca, gdzie będą licytowane prace artystów, których nazwiska jeszcze nie są zbyt znane. Marzy mi się też, by Dom Legend Bydgoszczy stał się nie tylko placówką kultury, ale i miejscem, od którego turyści zaczynaliby zwiedzanie naszego miasta. Tu dowiedzieliby się, co jest ciekawego w Bydgoszczy, tu nabywaliby prace artystów bydgoskich, także pamiątki rękodzielnicze – takie, które nie mają przebicia na rynku. Na razie to spotkania raz w tygodniu, ale mamy wiele planów i pomysłów. Z czasem chciałabym zagospodarować ogródek na sezonową działalność. Sama podczas spotkań proponuję też cykl: „Patroni naszych ulic”, bo uświadomiłam sobie, że od urodzenia mieszkam przy ul. Bartosza Głowackiego i to stało się dla mnie tak oczywiste, że do tej pory nie zainteresowałam się, kim był Wojciech Bartos, który został Bartoszem Głowackim.
Jak będziecie wspierać młodych biznesmenów?
MS: Chcę dzielić się doświadczeniem biznesowym z ludźmi, którzy tego potrzebują. Tu odkryją, że być przedsiębiorczym to być ciekawym świata, otwartym na współdziałanie. Nie zawsze przedsiębiorstwo zaczyna się od rodzinnej firmy. Jeśli będzie takie zapotrzebowanie, zorganizujemy cykl prelekcji, a może i szkoleń z ekonomii, rachunkowości, może nawet w językach obcych. Mam wrażenie, że biznes to teren, na którym obecnie absolwentom szkół trudno wejść z ulicy do pracy. Możemy też promować młodych, o których coś wiemy – nie chodzi o prowadzenie biura pracy, ale o kształtowanie młodego człowieka. Osobiście uważam, że przedsiębiorczy ludzie powinni tworzyć spółki, stawać się prezesami i członkami zarządu, odnaleźć się we współdziałaniu.
Wielu ludzi przychodzi na Wasze spotkania?
MS: Myślałam, że przyjdą tylko sąsiedzi, a pojawiają się mieszkańcy innych odległych dzielnic i nie tylko bydgoszczanie.
TO: Na każdym spotkaniu jest minimum 15–20 osób. Są to bardzo różni ludzie. Przychodzi kilka osób stałych, wspierających nas. Reszta się zmienia.
MS: Z pewnością są tacy, którzy nas obserwują. Sprawdzają, czy nam wyjdzie. Młodzi z kolei często się dziwią, że my nic od nich nie chcemy. Dom stoi, ludzie przychodzą, mogą zdobywać u nas doświadczenie, czuć się bezpiecznie.
Pani sama na co dzień jest prezesem dużej firmy, dojeżdża do pracy aż do Tucholi, ma też rodzinę, prowadzi dom. Pani ma za dużo czasu? Po co Pani to robi?
MS: Półtora roku temu wraz z Tadeuszem Oszubskim założyłam fundację „Nasza tradycja – nasza przyszłość”. Wcześniej długo szukałam jakiegoś pomysłu dla siebie, bo bardzo chciałam robić coś ciekawego poza swoją pracą, by zachować równowagę emocjonalną, mieć odskocznię od ciężkiej ekonomii. Jestem typem działacza, a nie konsumenta, chcę coś robić, a nie przyglądać się, jak inni pracują. Jestem świadoma, że moje życie zawodowe w pewnym momencie może ulec zmianie, nie będę już mogła być tak aktywna i tak mobilna. Chcę stworzyć coś, co pozwoli mi przedłużyć tę aktywność. Jestem przekonana, a opieram to twierdzenie na bogatym doświadczeniu życiowym i zawodowym, że to nam się wszystkim opłaci, no i w grupie zawsze weselej.
Małgorzata Stawicka – prezes „Fundacji Nasza tradycja – nasza przyszłość”,
na co dzień prezes Spółdzielni Branży Metalowej TUCHMET w Tucholi
Tadeusz Oszubski – pisarz, publicysta, dziennikarz, dyrektor kreatywny
„Fundacji Nasza tradycja – nasza przyszłość