Żywa lekcja historii Leokadii Teresy Majewicz
fot. Michał Jędryka
Przeżyła piekło sowieckiego gułagu i wraz z Armią Andersa przedostała się na Zachód. W czwartek (14 października) w Sali im. Jeremiego Przybory w gmachu Polskiego Radia PiK odbyło się spotkanie z Leokadią Teresą Majewicz.
Inne z kategorii
Nowa Wilejka: Miejsce pamięci i duchowości na wschodnich obrzeżach Wilna
Mówiąc o historii II wojny światowej, często skupiamy się na piekle niemieckich obozów koncentracyjnych, zapominając o gehennie Polaków na Wschodzie. Jedną z osób, które jej doświadczyły, jest Leokadia Teresa Majewicz. O swoich przeżyciach opowiedziała na spotkaniu w Polskim Radiu PiK.
Nasza bohaterka urodziła się 21 sierpnia 1929 r. w Jabłonowie na Podolu. Życie jej rodziny radykalnie zmienił wybuch wojny. – To wszystko stało się 1 września 1939, kiedy Niemcy napadli na Polskę, a 17 dni później pod pretekstem pomocy – Rosjanie… – rozpoczęła swoją przejmującą opowieść. Wraz z trzema siostrami, bratem i rodzicami, mając niespełna jedenaście lat, została deportowana do obozu przymusowej pracy na Syberii. Rosjanie przyszli do koszar, mówiąc, że chcą pomóc w wojnie z Niemcami. Najpierw przywitali polskich żołnierzy jako sojuszników, by później rozbroić ich pod groźbą bagnetów. – Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że żadnej obrony przeciwko Niemcom nie będzie – mówiła.
– 10 lutego 1940 roku o godzinie 5.30 rosyjscy żołnierze wraz z kilkoma Ukraińcami weszli do leśniczówki, w której mieszkaliśmy. Dali nam chwilę na spakowanie. Mamusia powiedziała nam, żebyśmy założyli na siebie jak najwięcej rzeczy. Do torby spakowała też koce i pierzyny. Ta decyzja uratowała nas później przed zamarznięciem – wspominała Leokadia Teresa Majewicz.
– Na Sybir podróżowaliśmy wagonem przeznaczonym do przewozu bydła. Zaryglowani, zamknięci na kłódki, z żelaznymi kratami w oknach, a od wewnątrz dodatkowo obitymi deskami. Podróż trwała miesiąc, tylko w nocy, bez możliwości chodzenia – dodała.
Podróżni cierpieli z powodu zimna. – Ściany wewnątrz wagonu pokryte były lodem. Było tak zimno, że moja głowa i włosy przymarzły do ściany, z wrzaskiem zbudziłam się, bo nie mogłam się od niej odczepić. Ojciec wziął nóż i ostrożnie oddzielił mnie od zamarznięcia na śmierć – mówiła. – Podczas podróży strasznie się bałam... Wszyscy śpiewaliśmy pobożne piosenki, modliliśmy się. Moja mamusia wszystkim dodawała otuchy, mówiąc „że Bóg nigdy nie karze ludzi, to tylko ludzie karzą innych”.
Już na miejscu Polacy zostali przydzieleni do ciężkiej pracy przy zbieraniu żywicy i rąbaniu drewna.
– Jako że tata był leśnikiem, to doskonale wiedział, które drzewa dadzą najwięcej żywicy. Dlatego zawsze wypełnialiśmy nałożone normy. Staraliśmy się nie zbierać więcej niż wynosiła norma, ponieważ wtedy sowieci tę normę podnosili – tłumaczyła Majewicz.
Praca zaczynała się wczesnym rankiem i trwała dwanaście godzin. – Dzięki Bogu, dzisiejsza młodzież nie ma takiego życia – mówiła. – Z rana zawsze była modlitwa do Pana Boga, by miał nas w swojej opiece. Byliśmy bardzo religijni, nigdy nie odrzuciliśmy Boga z naszej myśli – podkreśliła.
Opowiadała także, że gdy Hitler napadł na Rosję, w serca Polaków wstąpiła nadzieja. Po ogłoszeniu amnestii Kosińscy udali się całą rodziną do organizującej się armii polskiej pod wodzą gen. Andersa. W Rosji mała Leokadia spędziła 26 miesięcy. Później kilka miesięcy przebywała w Persji (obecnie Iran) i w Indiach, potem sześć lat w Afryce. W 1949 roku przybyła do Anglii, gdzie w wojsku służyli jej brat i ojciec. Tam też poznała swojego przyszłego męża, Henryka Majewicza. Do Polski wróciła dopiero kilka lat temu. Po wojnie nie było to możliwe, ponieważ jej ojciec brał udział w walkach obronnych Lwowa.
Swoje wspomnienia z okresu deportacji opisała w książce „Niewolnicy w raju” wydanej po polsku w 2004 roku.