Chciałam, aby historia naszej rodziny została zapamiętana [ROZMOWA]
Teresa Bermańska/fot. Anna Kopeć
Dotarłam do historii, o których nie wiedział nawet mój mąż – mówi Teresa Bermańska, prezes Klubu Inteligencji Katolickiej. W rozmowie z „Tygodnikiem” opowiada o swojej książce poświęconej Tadeuszowi Bermańskiemu i o działalności bydgoskiego KiK-u.
Inne z kategorii
11 listopada to również rocznica innego ważnego dla Polski wydarzenia. Bardzo dawnego [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Trąba groźnym zabrzmi tonem [POWĘSKI NA ZADUSZKI]
Krzysztof Drozdowski: Każda książka powstaje w jakimś konkretnym celu. Dlaczego napisała Pani książkę o swoim mężu i jego rodzinie?
Teresa Bermańska: Ta książka miała być – i właściwie jest – hołdem dla mojego męża. Za kilka dni będzie dziesiąta rocznica jego śmierci. Tym gestem chciałam przypomnieć o jego osobie i tym, czego dokonał w swoim życiu.
Jak wyglądały prace nad książką?
Sam pomysł narodził się dopiero w zeszłym roku. Po śmierci męża robiłam porządki w mieszkaniu. Starałam się zebrać i posegregować wszystkie jego dokumenty. To był proces rozłożony na kilka lat. Mój kolega Edward Małachowski namówił mnie, abym zebrała zdjęcia męża, które miałyby ukazać się na nowym portalu. Tak samo Krzysztof Osiński, badając postać Jana Bermańskiego (naczelnego lekarza 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich w Bydgoszczy – przy. red.), zachęcał mnie do przygotowania zdjęć i dokumentów na jego temat. Ksiądz Michał Damazyn (autor serii książek „Bydgoszczan portret własny” – przy. red.) – namawiał mnie, żebym do jego książki opowiedziała o sobie i o swoim mężu w kontekście działalności w Klubie Inteligencji Katolickiej.
Kolejnym powodem napisania książki było to, że mąż i ja nie mieliśmy dzieci. Dlatego chciałam, aby historia naszej rodziny została zapamiętana. W książce pojawiają się historie, o których nie wiedział nawet mój mąż.
Skoro koncentrujemy się na Pani mężu, proszę zdradzić: jak się poznaliście?
Poznaliśmy się w tramwaju (śmiech). Jest to również związane z KIK-iem. Klub powstał w 1981 roku. Miałam wtedy koleżankę, która zaproponowała mi, żebym przychodziła na spotkania. Do klubu należało wówczas bardzo wielu lekarzy. Pierwszym prezesem był doktor Romański.
Mój przyszły mąż był wśród członków założycieli. Oboje mieszkaliśmy na Kapuściskach, wracaliśmy więc do domu tym samym tramwajem. Wtedy mieliśmy czas na różne rozmowy.
Źle zapamiętałam jego nazwisko. Wiedziałam jednak, że pracuje na kolei. Miałam też koleżankę, która pracowała na kolei. Pytałam ją, czy pracuje tam dr Dermański. Stwierdziła, że takiego nie ma, ale jest za to Bermański (śmiech). Potem dużo wspólnie podróżowaliśmy, często udawaliśmy się na różne pielgrzymki, choćby na Jasną Górę. Później do sanatorium, na Litwę, do Druskiennik.
Mąż był przez wiele lat również prezesem KIK-u.
Tak, przez wiele lat, aż do śmierci, był prezesem. Z czasem zostałam skarbnikiem, a później sekretarzem. Gdy pełniłam funkcję sekretarza, to już mieszkaliśmy wspólnie, więc nasza praca była bardzo ułatwiona. Gdy mąż był już tak chory, że zdawał sobie sprawę, że nie da rady dalej prowadzić Klubu, to w żartach, a może i poważnie, powiedział, że nie wyobraża sobie kogoś innego niż mnie w roli prezesa. Ja niezbyt chciałam objąć taką funkcję.
Jak wyglądały początki KIK-u?
Od początku spotykaliśmy się w każdy wtorek. Naszym kapelanem był ojciec Czesław Chabielski. Odprawiał Mszę, homilię kierował specjalnie do członków naszego Klubu, a później mieliśmy różne spotkania. Najczęściej były to prelekcje o różnej tematyce. Sala była wypełniona po brzegi. Wyjeżdżaliśmy również na pielgrzymki czy wycieczki do sanktuariów maryjnych. Potem niestety nastał stan wojenny i działalność Klubu została zawieszona. Później powstało bardzo dużo różnych stowarzyszeń i zanotowaliśmy duży odpływ członków. Niektórzy z nas zostali nawet radnymi Rady Miasta. Tym samym mieli coraz mniej czasu na spotkania naszego Klubu.
Zresztą samych KIK-ów w całej Polsce było bardzo dużo. Teraz jest już coraz mniej i kolejne się likwidują.
Czym jeszcze zajmuje się KIK?
Oprócz cotygodniowych Mszy świętych, spotykamy się na różnego rodzaju wykładach. Głównie są to prelekcje religijne, historyczne, czasem polityczne. Wszystko zależy od tego, co nas jako członków zainteresuje. Od początku jesteśmy też włączeni w organizację Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. U nas w Klubie zawsze odbywało się minimum jedno spotkanie. Zawsze pomagaliśmy w tej pracy. Kiedyś organizowane były też Bydgoskie Dni Społeczne. Również przy nich pomagali nasi członkowie.
Ponadto zajmowaliśmy się reagowaniem na różne rzeczy dziejące się w Polsce. Pisaliśmy listy, petycje, czasem protesty w związku z wydarzeniami w Bydgoszczy, ale też i w całej Polsce. Były to sprawy związane z Teatrem Polskim, filharmonią, czy też czasopismami, w których pojawiały się według nas złe rzeczy.
W Suchej jest też ośrodek rekolekcyjny. Tam na początku wakacji czy też tuż przed, jeździliśmy pomagać i przygotować ośrodek do rekolekcji. Była to praca fizyczna, pracowaliśmy m.in. w ogródku. W Laskowicach organizowaliśmy swoje rekolekcje.
Ile osób należy do bydgoskiego KIK-u?
W Bydgoszczy mamy nominalnie około 60 członków. Jednak takich aktywnych członków jest znacznie mniej, około 30. To przeważnie osoby już starsze, wiele z nich nie jest w stanie już regularnie przychodzić na spotkania.
Kto może zostać członkiem Klubu?
Właściwie każdy, wystarczy być katolikiem. Wiele osób odstrasza nazwa, wydaje się, że Klub jest skierowany jedynie do „inteligencji”. Staramy się aby nasi członkowie mieli przynajmniej wykształcenie średnie. Często na naszych spotkaniach są dyskusje i osoba bez wykształcenia mogłaby mieć problem z uczestnictwem.
Członkowie to przeważnie osoby z Bydgoszczy, choć obejmujemy swoim zasięgiem całe województwo. Kiedyś, kiedy było nas więcej, dzieliliśmy się na różne sekcje, jak choćby sekcja historyczna, bioetyczna, biblijna. W tym roku nasze szeregi zasiliły jedynie trzy osoby. Jeśli są to osoby młodsze to wiadomo, że są zajęte pracą, rodziną i nie mają wiele czasu, by się w pełni poświęcić działalności statutowej. My oczywiście nie wymagamy takiego poświęcenia, ale zawsze lepiej, jeżeli każdy członek jest na bieżąco z naszymi działaniami.
A jaka jest wizja Klubu na przyszłość? Jakie plany czekają na realizację? Wiele osób jednak odchodzi od religii, społeczeństwo się laicyzuje.
Do klubu może wstąpić każdy, kto jest katolikiem. Nie zawsze jest w pełni świadomy, często poszukuje wiary. Będąc członkiem Klubu, ma szansę na rozmowę z innymi osobami, uświadomienie sobie i wypełnienie pewnej pustki, którą potrzebuje w życiu wypełnić.
Trudno jest zachęcić kogoś do wstąpienia do klubu. KIK tym się różni od innych wspólnot, że jest stowarzyszeniem osób świeckich. Tym samym w odróżnieniu od innych stowarzyszeń, które prowadzone są przez księży, cały ciężar organizacji spotkań i spraw biurokratycznych spoczywa na nas. Wszystkim musimy zająć się sami. W tej chwili dużo osób młodych jest nastawiona niestety jedynie na branie. Chcą przyjść na spotkanie, ubogacić się duchowo czy też kulturowo, ale już niekoniecznie chcieliby dać coś od siebie, choćby przygotować jakąś prelekcję.
Trudno powiedzieć jaka będzie przyszłość KIK-ów. W całej Polsce najprężniej działają Kluby w Warszawie oraz w Katowicach. Z około setki Klubów do dziś pozostało około trzydziestu.
Książka „Tadeusz Bermański i jego rodzina” opowiada o rodzinie znanego i cenionego bydgoskiego lekarza; w publikacji przedstawione są losy jego przodków i innych krewnych, m.in. Jana Bermańskiego, piłsudczyka, naczelnego lekarza w 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich, o którym na naszych łamach pisał dr Krzysztof Osiński.
Bydgoski Klub Inteligencji Katolickiej działa przy kościele pw. św. Andrzeja Boboli (pl. Kościeleckich 7). Spotkania rozpoczynają się Mszą św. we wtorki o godz. 18.00.
Wywiad ukazał się w papierowym wydaniu „Tygodnika Bydgoskiego” (22 października 2020 r.), w dodatku „Katolicka Bydgoszcz”.