Dlaczego odchodzą z katechezy? Biskup prosi – przemyślcie to!
fot. ilustracyjna, Pixabay
– Wiedza religijna nie jest równoznaczna z wolą religijnego życia, jednak część uczniów chciałyby znaleźć w katechecie osobę, która odpowie na właściwym poziomie na ich wątpliwości. Może zbyt często takiego oparcia nie mają? – rozważa Michał Jędryka, dziennikarz Polskiego Radia PiK. Wspólnie z Tomaszem Rowińskim w audycji radiowej z udziałem ks. prof. Mirosława Gogolika i dra Artura Góreckiego próbowali sklasyfikować powody rezygnacji młodzieży z katechezy w szkole.
Inne z kategorii
11 listopada to również rocznica innego ważnego dla Polski wydarzenia. Bardzo dawnego [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Trąba groźnym zabrzmi tonem [POWĘSKI NA ZADUSZKI]
W liście, który był odczytywany w niedzielę 4 września w kościołach diecezji bydgoskiej, biskup Krzysztof Włodarczyk prosił młodzież, by nie rezygnowała ze szkolnych lekcji religii. W liście padły zresztą ciekawe słowa o szkole jako takiej: „Rozpoczęliśmy nowy rok szkolny. Dzieci i młodzież po upragnionych wakacjach powróciły do szkół, by na nowo zdobywać mądrość (...)”. Dziś to, że do szkoły się chodzi, by zdobywać mądrość, wcale nie jest oczywiste. Wiele dzieci słyszy od rodziców, a także od nauczycieli, że nauka jest potrzebna, by zdobyć zawód i względnie wysoką
pozycję społeczną. Nie zauważają być może ci rodzice i pedagodzy, że w społeczeństwie, w którym już blisko połowa osób wchodzących w życie dorosłe ma dyplom jakiejś uczelni, to nie wykształcenie, a przynajmniej nie to formalne, decyduje o pozycji społecznej, a coraz częściej też nie od tego zależy otrzymanie dobrej (cokolwiek to znaczy) pracy.
Doceńmy mądrość
Dlatego należy zwrócić uwagę na te słowa biskupa bydgoskiego o mądrości. Mądrość jest czymś więcej niż wykształceniem czy inteligencją. Słownik języka polskiego PWN definiuje ją tak: „wiedza nabyta przez naukę lub doświadczenie i umiejętność jej wykorzystania”. Zauważa się w tej definicji doświadczenie życiowe obok nauki, ale to jeszcze nie wyczerpuje tego, co od tysiącleci nazywamy mądrością.
Właśnie o tysiąclecia warto się w tej sprawie cofnąć. Bo mądrość była szczególnie
ceniona w starożytności i tam znalazła swój literacki wyraz w szczególnym gatunku – poezji mądrościowej. Znajdujemy ją m.in. w literaturze egipskiej, mezopotamskiej i greckiej. Ale to, co w szczególny sposób z tej literatury bezpośrednio oddziałuje na naszą cywilizację i na nasze czasy, to myśl mędrców greckich i biblijnych.
Nasza nowoczesna mentalność, zwłaszcza ludzi młodych, może być w tym momencie zniechęcona. Czy te przestarzałe, myszką trącące traktaty, mogą jeszcze czegoś nauczyć nas? Nas posługujących się komputerami i smartfonami, latających samolotami, panujących nad światem w stopniu niewyobrażalnie wyższym niż starożytni Grecy czy Izraelici? Czy nam może być do czegoś przydatna mądrość Salomona albo Epikura? A jednak jeden z najwybitniejszych polskich filozofów XX wieku, a na pewno najbardziej z polskich filozofów znany na Zachodzie, Józef Maria Bocheński, zauważał: „Wydaje mi się, że człowiek jest, jeśli chodzi o zasadnicze cechy i potrzeby, wszędzie taki sam, i że właśnie mędrcy greccy te cechy i potrzeby najlepiej zrozumieli”. Mądrość grecka jest głęboka, ale ludzka. Jest to mądrość tego świata. Biblijna zaś mądrość różni się od mądrości greckiej dokładnie tym, czym różni się chrześcijaństwo od pogaństwa. „Bojaźń Boża początkiem mądrości” – mówi biblijny mędrzec (Syr 1), a w innym miejscu określa mądrość przez przeciwstawienie głupocie: „Mówi głupi w swoim sercu: »Nie ma Boga«” (Ps 14). Najbardziej błyskotliwie różnicę między tymi dwoma rodzajami mądrości określił św. Paweł: „gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą”. (1 Kor 1, 22 nn). Mądrość jest tu utożsamiona z samym Chrystusem, co odnajdujemy też w słynnym początku Ewangelii św. Jana – „na początku było Słowo”, po grecku Logos, a więc cała Boża myśl i Mądrość.
I w takim kontekście pisze dalej biskup Włodarczyk: „by na nowo zdobywać mądrość, mam nadzieję, że także tę, o której mowa w dzisiejszej Ewangelii. Dlatego proszę, nie rezygnujcie z udziału w lekcjach religii. Życie duchowe, odkrywanie Bożej Mądrości jest nieodzownym elementem rozwoju i wspomaga kształtowanie w sobie człowieka w pełni dojrzałego i odpowiedzialnego. Drodzy rodzice, nie pozwólcie zabrać swoim dzieciom tego tak istotnego wymiaru naszego człowieczeństwa. Świat potrzebuje Waszego świadectwa wiary i przynależności do Chrystusa”.
A więc – kto porzuca Chrystusa, porzuca Mądrość! Prośba biskupa jest więc po prostu ojcowską troską o dzieci. I na tym by można zakończyć. Sprawa jednak nie jest taka prosta.
Przechodząc bowiem do bardziej praktycznego wymiaru zjawiska narastającej rezygnacji z katechezy, należy przyjrzeć się bliżej jej powodom. A te są rozmaite i można ich wyliczyć więcej niż kilka.
Zła organizacja zajęć lub presja rówieśników
O tych powodach rozmawialiśmy też wraz z Tomaszem Rowińskim w audycji radiowej z udziałem ks. prof. Mirosława Gogolika i dra Artura Góreckiego. Spróbujmy je sklasyfikować, zaczynając od najprostszych.
Część uczniów rezygnuje z powodów czysto organizacyjnych. Plan bywa tak ustawiony, że uczestnictwo w lekcjach religii przeciągnęłoby czas zakończenia lekcji w danym dniu tak bardzo, że powodowałoby to spore trudności w powrocie do domu. To dotyczy zwłaszcza uczniów dojeżdżających z mniejszych miejscowości do szkół ponadpodstawowych mieszących się na terenie dużych ośrodków miejskich. W tym wypadku należałoby apel taki kierować również do dyrektorów szkół. Czasem bowiem da się plan ułożyć jednak inaczej.
Drugi powód, który uświadomił nam ks. prof. Gogolik, jest ciekawy i wiele osób nie zdaje sobie z niego sprawy. Był on zresztą przedmiotem pracy badawczej ks. profesora. Są uczniowie, którzy rezygnują z lekcji religii pod presją grupy rówieśniczej. Uczęszczanie na katechezę może być powodem odrzucenia przez taką grupę. Można by się tu zastanawiać, na ile jest to temat, który powinien być podejmowany również w rozmowach z władzami oświatowymi. Jeśli bowiem taka presja jest silna i uporczywa, to być może mamy do czynienia nawet z działaniami sprzecznymi z konstytucją, która gwarantuje wolność wyznania i wolność wychowani dzieci przez rodziców w przyjęt przez nich systemie wartości. Tego typu sprawami zajmują się też takie instytucje jak Laboratorium Wolności Religijnej, które powstało z inicjatywy Fundacji Pro Futuro Theologiae działającej przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Z rozmów z przedstawicielami tej organizacji jeszcze z lat ubiegłych pamiętam, że problem istnieje nie tylko na tym poziomie. Ze swego rodzaju ostracyzmem społeczności koleżeńskiej borykają się także katecheci w szkołach, natomiast media mające na sztandarach tolerancję, nigdy tego wątku nie zauważają. Myślę, że do tego problemu trzeba wracać.
Na lekcjach nudno, infantylnie...
Trzecia przyczyna to poziom lekcji religii. Na to zwracał uwagę dr Artur Górecki w naszej audycji. Pisał o tym również w ostatnim „Do rzeczy” Tomasz Rowiński: „Dzieci z religijnych i wierzących domów nie chcą uczęszczać na religię, ponieważ jest ona często prowadzona na bardzo niskim poziomie. Rodzice tacy słyszą coraz częściej od swojego potomstwa, że na lekcjach nie uczą się niczego nowego, wiedzę religijną czerpią z domu, czasem z jakiegoś dodatkowego środowiska – służby liturgicznej, grup parafialnych czy skautingu. A promowany obecnie w wielu diecezjach model katechezy, polegający bardziej na miłym spędzeniu godziny lekcyjnej w towarzystwie
księdza czy katechety lub katechetki, niż przekazywaniu wiedzy jest – szczególnie przez młodzież licealną – odbierany jako infantylny. W konsekwencji dochodzi do powstania wyuczonego przekonania, że cała rzeczywistość religii jest infantylna”.
Trzeba by poważnie podejść do tej przyczyny. Po pierwsze potrzebna jest jakaś całościowa diagnoza, jaka jest skala tego zjawiska, jaki jest rzeczywisty poziom lekcji religii w szkołach. Taki obserwator, jak niżej podpisany, siłą rzeczy ma na ten temat wiedzę bardzo ograniczoną, choć jest mężem żony uczącej religii, ojcem czworga dzieci i dziennikarzem interesującym się problematyką
edukacji. Dotyczy to zresztą, jak już kiedyś pisałem, całej edukacji, a nie tylko katechizacji. Wiedza o faktycznym przebiegu nauczania jest bowiem dla obserwatora wiedzą pośrednią. Wie tyle, ile może wywnioskować z dostępnych elementów, to jest programów, podręczników, relacji uczniów i relacji nauczycieli. Tak naprawdę to bardzo niewiele. Nawet ci, którzy są powołani do instytucjonalnego kontrolowania tego procesu, zarówno w instytucjach świeckich, jak i kościelnych, mają wiedzę niewiele większą. Dysponują oni wprawdzie dodatkowymi narzędziami
badania, którymi są wyniki hospitacji oraz słynne nauczycielskie sprawozdania i wyniki tak zwanej ewaluacji. Jeśli chodzi o te drugie, to niedawno je słusznie zlikwidowano, bo nikt chyba nie wierzył, że informacje z nich wynikające wnoszą cokolwiek do naszej wiedzy na ten jakości nauczania. Zaś hospitacje mają to do siebie, że sama obecność jakiegokolwiek zewnętrznego wizytatora najczęściej stanowczo odmienia zachowanie tak nauczycieli, jak i uczniów. Potrzebna byłaby pewnie w tym zakresie porządna diagnoza, a następnie oparta na niej terapia – i jestem głęboko przekonany, że konieczna tu jest głęboka reforma.
Ksiądz profesor Gogolik zwracał w tym kontekście uwagę – słusznie – że wiedza religijna nie jest równoznaczna z wolą religijnego życia. I z pewnością tak jest. Jest też jednak tak, że zwłaszcza osoby ponadprzeciętnie inteligentne chciałyby znaleźć w katechecie osobę, która odpowie na właściwym poziomie na ich wątpliwości w zakresie czy to relacji nauka a wiara, czy dobrego uzasadnienia etycznych odpowiedzi na dylematy współczesnego świata, choćby w dziedzinie bioetyki, czy też interpretacji biblijnego Objawienia. Może zbyt często takiego oparcia nie znajdują? Do tego miejsca doszliśmy w audycji. Pozwolę sobie jednak pójść dalej.
Wychowanie bez wiary i grzech
Powyższe przyczyny mają jedną wspólną cechę. Są one powodami rezygnacji ze szkolnej katechezy, ale w sytuacji, w której jednocześnie nie kwestionuje się samego katolicyzmu, samej religii wraz z całym wynikającym jej sposobem życia i działania.
Inną grupą przyczyn jest oczywiście właśnie przeciwieństwo powyższego, czyli odrzucenie Boga lub religijności. I również w tym przypadku może istnieć kilka szczegółowych powodów, które można rozróżnić.
Najprostszą z tego rodzaju przyczyn i niestety coraz częściej występującą, jest wzrastanie w środowisku letniej lub żadnej wiary. To sytuacja, która rozwinąć się może różnie, najczęściej jednak prowadzi do konsekwentnego odrzucania wiary i pokrywa się z jedną z poniższych przyczyn.
Następnie, jak pisał abp Fulton Sheen, amerykański duszpasterz znany z prowadzonych w latach 70. telewizyjnych katechez, w dziewięciu przypadkach na dziesięć przyczyną odejścia jest to, że ktoś ukochał grzech bardziej niż Boga. Ktoś taki odrzuca religię dlatego, że ona wiąże się z koniecznością zachowania przykazań, a on przynajmniej niektórych z nich zachowywać nie chce. To jest z całą pewnością wielkie wyzwanie dla duszpasterza czy katechety, by przy pomocy łaski Bożej doprowadzić takiego człowieka do nawrócenia. Nie zawsze to się uda. Nie zawsze nawet będzie taka szansa. Do indywidualnego uporu dochodzi tu jeszcze wielka presja społeczna i medialna, pokazująca życie grzeszne jako atrakcyjne i przyjemne, i przeciwstawiająca mu chrześcijańską ascezę jako coś smutnego i nudnego. Jak bardzo ta wizja jest złudna wiedział św. Ignacy Loyola, który pisał, że to, co od diabła pochodzi najpierw zdaje się przyjemne, a na końcu jest przykre. Zaś to, co pochodzi od Boga, na początku wydaje się przykre, a na końcu sprawia wielką radość. Jednak „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7).
Zły przykład
Kolejną przyczyną, której nie należy lekceważyć, może być zgorszenie powodowane przez zachowanie członków Kościoła. Nie będziemy tu szerzej rozwijać tego wątku, bo morze atramentu wylano na ten temat w ostatnich latach. Jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości – zgorszenie trzeba wyplenić „gorącym żelazem”. Nasz Zbawiciel też nie pozostawiał złudzeń w tej sprawie: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9,42). A poza tym zgorszenie może też być wygodnym samousprawiedliwieniem dla tego, kto porzuca Boga i Jego przykazania z powodów wymienionych w poprzednim akapicie.
Powód ostatni
Jest wreszcie jeszcze jedna przyczyna odejścia od wiary. Najtrudniejsza i, jak się zdaje, wcale nie bardzo rzadka. Jest to niesprostanie próbie, na którą wystawiana jest na pewnym etapie wiara każdego człowieka. Pisał na ten temat zmarły kilka dni temu znakomity polski filozof i pisarz, profesor Mieczysław Gogacz. „Źródłem ateizmu jest załamanie się życia religijnego wtedy, gdy właśnie ono się pogłębia, gdy wchodzi w etap biernego oczyszczenia. Intelekt, który nie ufa Objawieniu i którego w pełni nie rozumie, nie znajduje oparcia w swej wiedzy”. Innymi słowy załamanie i odejście od wiary pojawia się nader często na etapie, kiedy Bóg zaczyna wprowadzać człowieka w tak zwaną noc ciemną, w której załamuje się zazwyczaj ludzki projekt religijności, a dusza ulega oczyszczeniu. Jest to stan, o którym piszą wszyscy niemal mistrzowie katolickiej mistyki, zwany ciemną nocą zmysłów. Wbrew rozpowszechnionej opinii, przez tę „noc” przechodzi większość ludzi prowadzących głębsze życie religijne. Może tą nocą być czasem niespodziewana choroba, jakaś tragedia, śmierć kogoś bliskiego, rozbicie się ambitnych planów lub – po prostu – niewysłuchana modlitwa.
Jest to pokusą: wydaje się człowiekowi, że trudności, których doznaje, świadczą o nieprzyjęciu przez Boga ofiarowanej Mu człowieczej miłości. Decyzja o wejściu w ateizm w tej sytuacji jest więc tak naprawdę decyzją rozpaczy.
Dramat osób tracących wiarę na tym „progu” życia duchowego wynika często z braku cierpliwości i wytrwałości, tak charakterystycznego w naszych czasach. Bywa też wynikiem, niestety, braku odpowiedniego kierownictwa duchowego. Bowiem – jak dalej pisze Gogacz – dróg wyjścia nie poszukuje się zazwyczaj tam, gdzie się powinno. Tego, gdzie ich szukać „uczy [...] metafizyka bytu, której nikt na ogół nie studiuje i uczy (...) teologia dogmatyczna, której też prawie nikt nie zna. I co gorsza, nie umieją tego dobrze nasi spowiednicy”.
Niech te słowa Zmarłego właśnie wielkiego myśliciela, będą apelem do nas wszystkich, zaangażowanych w wychowanie dzieci i młodzieży. I jeszcze jedną inspiracją do przemyślenia słów biskupa Krzysztofa Włodarczyka, by z katechezy nie rezygnować.