Camerimage – a gdyby tak wszyscy wygrali [KOMENTARZ]
Marek Żydowicz i Rafał Bruski/fot. UMB
Zasada negocjacyjna win-win zapewnia wszystkim stronom osiągnięcie korzyści. Czy w przypadku Camerimage w Bydgoszczy można mieć nadzieję na takie rozwiązanie? W tej chwili wydaje się to mocno wątpliwe – pisze Jarosław Kopeć, redaktor naczelny „Tygodnika Bydgoskiego”.
Inne z kategorii
Między wesołością a świętowaniem [WIDEO, KOMENTARZ]
Lepiej późno niż wcale? Refleksje nad budową S10 [KOMENTARZ, WIDEO]
Ta przykra konstatacja wynika z obserwacji wielogodzinnej dyskusji w czasie posiedzenia Komisji Kultury i Nauki bydgoskiej Rady Miasta, które odbyło się w sali sesyjnej ratusza w poniedziałek (17 grudnia). Głównymi aktorami tego spektaklu byli: zastępca prezydenta miasta Michał Sztybel oraz dyrektor festiwalu, jego pomysłodawca i twórca Marek Żydowicz.
Na początek kilka faktów. Burzliwe dzieje festiwalu Camerimage rozpoczęły się 28 lat temu w Toruniu. Potem przeniósł się do Łodzi, by od 2010 roku odbywać się w gościnnych progach Opery Nova w Bydgoszczy. Każdorazowo przenosiny wiązały się perturbacjami na linii organizator–władze miasta. W Bydgoszczy festiwal czuł się jednak dobrze. Jeszcze w listopadzie 2017 roku podczas gali otwarcia Camerimage prezydent Rafał Bruski wręczył Markowi Żydowiczowi Medal Prezydenta Bydgoszczy. Mówił wtedy: – To wyraz wdzięczności za rozbudzenie w nas ciekawości i wrażliwości na filmowy obraz, a także za niezliczone, niezapomniane spotkania z mistrzami kina, których tak serdecznie i życzliwie witamy w naszych gościnnych bydgoskich progach.
Miasto dokładało do festiwalu rocznie 2,5 miliona złotych. Łatwo policzyć, że przez osiem tłustych lat uzbierała się niezła sumka 20 milionów złotych. Ale coś nagle pękło. Z dnia na dzień Żydowicz stał się wrogiem publicznym numer jeden.
Dwa grzechy Żydowicza
Marek Żydowicz popełnił ciężki grzech, a nawet dwa. Zaczął flirtować z władzami Torunia i Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które jest we władaniu formacji politycznej nieakceptowalnej przez ekipę rządzącą w bydgoskim ratuszu. Czarę goryczy przelało podpisanie przez Żydowicza z wrogami Bydgoszczy i Platformy Obywatelskiej listu intencyjnego w sprawie budowy w grodzie Kopernika Centrum Camerimage.
– Wielokrotnie prosiłem o poprawę warunków infrastrukturalnych do prowadzenia działalności kulturalnej w Bydgoszczy – tłumaczył radnym Żydowicz powody swojej decyzji. – To nie był wyraz lekceważenia Bydgoszczy, lekceważenia prezydenta Bydgoszczy. Pojawiła się szansa powstania wymarzonego centrum okraszonego nazwą festiwalu Camerimage.
Bo trzeba wiedzieć, że właśnie centrum festiwalowe to życiowe marzenie Marka Żydowicza, które ciągle nie może się ziścić. O nie właśnie poróżnił się z władzami Łodzi, co skończyło się karczemną awanturą i w efekcie musiał się stamtąd wynieść.
Z racji obowiązków służbowych obserwuję karierę Żydowicza od blisko 30 lat. I mam przekonanie, że w sprawie centrum mógłby nawet paktować z diabłem, tak silne jest jego pragnienie. Lecz bydgoskich radnych próbował przekonać trafnie dobranym argumentem, że jeżeli odmówiłby ministrowi Piotrowi Glińskiemu i prezydentowi Michałowi Zaleskiemu, to zamknąłby sobie drogę do ich drzwi na przyszłość.
Ale nawet taki argument w bydgoskich warunkach to zbyt mało. Radny Prawa i Sprawiedliwości Paweł Bokiej zwrócił uwagę, że Żydowicz „najpierw obraził bydgoszczan sposobem zawarcia porozumienia, a teraz próbuje tę sprawę bagatelizować”.
Trzeba znać naturę Żydowicza, żeby wiedzieć, że on nie potrafi się kajać. Wydaje się to nawet zrozumiałe, bo stworzył międzynarodowy brand i jest przekonany o jego wartości, dlatego wymaga szacunku, co zresztą kilkakrotnie powtarzał podczas poniedziałkowej debaty.
Milion w tę, milion we w tę
Tę naturę dobrze rozpoznają władze Bydgoszczy. Co więcej, ekipa Bruskiego świetnie odczytuje emocje społeczne. Natychmiast po ujawnieniu porozumienia Żydowicza z Zaleskim i Glińskim prezydent Bydgoszczy oświadczył, że obcina dotację do Camerimage 2018 o dwa miliony złotych. Zyskał aprobatę radnych, ale co ważniejsze, w odbiorze społecznym posunięcie to zostało odebrane jako ruch „twardziela”, który potrafi bronić interesu Bydgoszczy.
Teraz, gdy przyszło do rozmów o finansach na przyszłe lata, ratuszowa ekipa złożyła Żydowiczowi propozycję, którą on mógł odebrać jako kolejne upokorzenie.
– Dajemy milion złotych więcej niż w tym roku – oświadczył zastępca prezydenta Michał Sztybel. I to jest prawda. Ale jednocześnie propozycja została obwarowana szeregiem warunków, z których najważniejsze to obecność słowa „Bydgoszcz” w nazwie festiwalu oraz sprowadzenie gwiazdy wielkiego formatu, czyli aktorki bądź aktora, który po roku 1999 zdobył Oscara za rolę pierwszoplanową bądź za całokształt pracy.
Żydowicz próbował tłumaczyć radnym, że miasto oferuje nie milion więcej, a milion mniej, zważywszy na fakt wielkości dotacji w latach 2010-17, która, jak już wspomniałem wynosiła 2,5 miliona złotych. Próbował też spokojnie wyłożyć, że za takie pieniądze trudno zrealizować żądania miasta. Tu akurat można Żydowiczowi wierzyć, bo zna Hollywood, a ćwierć wieku organizowania festiwalu to doświadczenie, którego nie ma chyba nikt w Polsce. – Wycenianie obecności Bydgoszczy w brandzie na 300 tysięcy złotych jest zupełnym niezrozumieniem wartości marki – spokojnie argumentował. – Człowiek, który dostaje Oscara, staje się gorącym pracownikiem fabryki Hollywood. A np. taki Anthony Hopkins, któremu groziła Al Kaida, przemieszcza się po świecie specjalnie wynajętym odrzutowcem.
Ten spokój pierwszej części debaty nie umknął uwadze przewodniczącemu komisji Kazimierzowi Drozdowi, który podziękował nawet za „wyważony ton”.
Negocjacje przegranych
Niestety, w dalszej części dyskusji górę zaczęły brać emocje. Co więcej, można było odnieść wrażenie, że umiejętnie podsycane. Zastępca prezydenta Michał Sztybel wypomniał, że podczas tegorocznego festiwalu większość najpopularniejszych informacji w Internecie dotyczyła wybryku jednego z gości, który zaatakował ratowników medycznych i stanął nawet przed sądem. Fakt, że ten skandal odbił się szerokim echem, bo był dla mediów atrakcyjną pożywką.
Żydowicz dał się wciągnąć w tę narrację i posunął się nawet do sugestii, że „jeden z radnych był pierwszym, który udostępnił informację na Facebooku”, a „zrobienie na tym zdarzeniu kampanii pokazuje, że ktoś tego festiwalu nie chce w Bydgoszczy”.
W tym miejscu wrócę do początku tej analizy i przypomnienia, czym charakteryzuje się negocjacyjna zasada win-win. Istotą takiego podejścia jest bowiem znalezienie takiego rozwiązania konfliktu, dzięki któremu:
- wszystkie strony poczują się usatysfakcjonowane,
- zostaną zaspokojone potrzeby uczestników,
- osiągnięte zostaną rezultaty pożądane przez strony konfliktu.
I nie chodzi tu o kompromis, w którym każda ze stron musi z czegoś zrezygnować, czyli ich potrzeby nie zostają w pełni zrealizowane. Czasami kompromis określany jest mianem porozumienia przegranych (lose-lose).
Czy zatem możliwy jest reset w rozmowach na linii Bydgoszcz-Camerimage? Na tę chwilę wydaje się on niemożliwy, bowiem rozmowami targają rozbudzone emocje. Brakuje też chyba wzajemnego zrozumienia potrzeb, a na pierwszym planie jest dyskusja o pieniądzach.
Bydgoszcz potrzebuje takiego festiwalu, jakim jest Camerimage. Co więcej, jest dla niego wręcz idealnym miejscem. Miasto potrzebuje też promocji na skalę krajową i światową, więc postulat wyeksponowania nazwy miasta przy okazji festiwalu wydaje się całkowicie zrozumiały. O tym jak to osiągnąć powinny zatem dyskutować strony. Należy też przy tym zrozumieć rozmach i potrzebę rozwoju festiwalu, gdyż po 26. edycjach nie powinien on kurczyć się. Pamiętać trzeba też o marzeniu Żydowicza, które wydaje się na tę chwilę jego negocjacyjną piętą achillesową, ale czy trzeba to wykorzystywać i unicestwiać ideę?
Wydaje się rozumieć to przewodniczący komisji kultury Kazimierz Drozd, na którego wniosek radni przyjęli ostatecznie apel do prezydenta o rozważenie możliwości zwiększenia środków dla Camerimage. Wola radnych może mieć w tym przypadku bardzo duże znaczenie i zadziałać jak wentyl, który w kontrolowany sposób upuści powietrze z napompowanego balona emocji. Nam pozostaje ściskać mocno kciuki, aby obie strony mogły wznieść się ponad swoje własne ambicje i ograniczenia.
Jarosław Kopeć