Kultura 16 maj 2021 | Redaktor
„Od stóp do głów” -  wystawa rysunków Ryszarda Milczewskiego-Bruno w Galerii Autorskiej

Ryszard Milczewski-Bruno/bez tytułu/rysunek

W poniedziałek (17 maja) o godz.18.00 w Galerii Autorskiej (Bydgoszcz, ul Chocimska 5) odbędzie się otwarcie wystawy rysunków Ryszarda Milczewskiego-Bruno pt. "Od stóp do głów. Wydarzeniu Towarzyszyć będzie wykład Krzysztofa Szymoniaka pt. "Ryszard Milczewski-Bruno czytany po latach".

Otwarcie wystawy odbędzie się bez publiczności. Zainteresowanych galeria zaprasza w dni powszednie, po wcześniejszym telefonicznym umówieniu się (608 596 314). Ekspozycja czynna będzie do 30.05.2021 r.

Wykład z powodu ograniczeń epidemiologicznych tylko dla zaproszonych gości. W stosownym terminie wykład zostanie powtórzony dla szerszego grona słuchaczy.

 

Ryszard Milczewski-Bruno ur. w 1940 r., zm. w 1979 r., poeta, prozaik, felietonista, rysownik. Za życia ukazały się zbiory poezji: Brzegiem słońca (1967), Poboki (1971), Podwójna należność (1972), Dopokąd (1974), Jesteś dla mnie taka umarła (1974) i wybór Nie ma zegarów (1978). Po 1979 r. wydano: Poezje wybrane (1981), Gwizdy w obecność (1982), a także powieść Jak już, to już (1983). W 1989 r. warszawski Czytelnik opublikował trzytomowy zbiór tekstów Milczewskiego Poezja. Proza. Listy (oprac. J. Szatkowski i Cz. M. Szczepaniak). Ponadto w latach 1983-1985 w Galerii Autorskiej J. Kaji i J. Solińskiego ukazały się cztery bibliofilskie zbiorki Bruna, zawierające fragmenty listów (do J. Pluty i J. Szatkowskiego), rysunki, wiersze i głosy o poecie: Dam znać! (1983), 17 V 1979 (1984), Rysunki (1984), Bruniana (1985). W 2002 r. w Grudziądzu ukazał się najnowszy wybór wierszy i rysunków Mamo przyszedłem straszyć. RMB był laureatem wielu nagród i wyróżnień literackich (za wiersze na turniejach poetyckich i za tomiki); najważniejsze z nich to nagroda miesięcznika Poezja (1972) i Nagroda Literacka im. Stanisława Piętaka (1973).

*     *    *
Jakieś trzy lata temu, rok przed przejściem na uniwersytecką emeryturę, ze studentkami i studentami Instytutu Językoznawstwa na poznańskim UAM po raz ostatni rozpocząłem całoroczny kurs twórczego pisania, który obejmował główne gatunki i techniki pisarskie w zakresie poezji, prozy i dramatu. Na pierwsze i drugie zajęcia z poezji zabrałem wiersze Ryszarda Milczewskiego, a właściwie Mielczewskiego, bo tak faktycznie brzmiało, potwierdzone we wszystkich znanych mi dokumentach, nazwisko poety z Grudziądza. Poety, który po swojej przedwczesnej i tragicznej śmierci trafił nie tylko dokultowej antologii „Kaskaderzy literatury”, ale także do serii wydawniczej LSW Biblioteka Poetów, do antologii poezji kontrkulturowej „Droga do Ashramu” oraz na półki domowych, uniwersyteckich i publicznych bibliotek za sprawą swojej sławnej, a obecnie nieosiągalnej już trójksięgi „Poezja, Proza, Listy”. Na tychże zajęciach zaprezentowałem braci studenckiej kilkanaście wierszy z najlepszych jego zbiorów – „Poboki” (1971) i „Podwójna należność” (1972). Chodziło mi o to, aby młodzi ludzie zainteresowani współczesną polską poezją, zwłaszcza tą „kaskaderską” (Bursa, Wojaczek, Stachura i żyjący ciągle Świetlicki) spojrzeli na coś, co zdecydowanie odbiega od powszechnie akceptowanych norm i gustów estetycznych, a co chyba nie jest – jak chcą niektórzy – tylko niezwykle oryginalną niszą wykutą przez poetę w języku Mickiewicza, Miłosza, Różewicza i Gałczyńskiego (składnia, neologizmy, frazeologia, leksyka, gramatyka, metaforyka). To wtedy właśnie jedna ze studentek hungarystyki powiedziała po lekturze wierszy Bruna, że wchodzenie w świat tych tekstów, a zwłaszcza próba ich zrozumienia (rozkodowania), przypomina jej początkowe boje z fonetyką i gramatyką języka węgierskiego, które idą w poprzek wszystkiego, co znamy z najbardziej popularnych języków europejskich. 

Ta anegdota w pełni oddaje istotę problemu z percepcją całej twórczości Ryszarda Milczewskiego, bo kto przegryzł się ze zrozumieniem, oprócz poezji, także przez jego prozę, a zwłaszcza listy, ten wie, że nie jest to lektura ani łatwa, ani poznawczo banalnie oczywista. Ryszard Milczewski czytany po latach nadal zadziwia, zaskakuje, porusza, każe na nowo zdefiniować wiele potocznych, zmitologizowanych już i zaszpuntowanych w bezkrytycznie powielanym kanonie pojęć na temat jego życia i twórczości. Oczywiście wnikliwi i uczciwi w swej robocie specjaliści od Ryszarda Milczewskiego, a także znawcy literackiej oraz egzystencjalnej materii grudziądzkiego poety (np. Piotr Müldner-Nieckowski, Jan Z. Brudnicki, Krzysztof Nowicki, Jerzy Szatkowski, Czesław Mirosław Szczepaniak, Krzysztof Karasek, Leszek Szaruga, Janusz Żernicki, Jerzy Pluta, Jerzy Rochowiak, Grzegorz Kalinowski, Zdzisław Pruss, Edmund Puzdrowski) – gdyby w jednym tomie zebrać ich szkice, eseje, wypowiedzi krytyczne i wspomnienia na ten temat – stanowią doskonałą zaporę przed naiwnym, płytkim, infantylnym, schematycznym i zwyczajnie głupim bajdurzeniem „w temacie Bruna”. Wątpiącym w nieprzeciętną sprawność intelektualną tego globtrotera upiornej PRL-owskiej prowincji lat 60. i 70. można polecić nie tylko uważną lekturę listów do rodziny i przyjaciół, ale także niepozorne „wypowiedzi rozproszone” („Szczerości w tonacji kurde-moll” [napisany wspólnie z J. Szatkowskim], „Do ręki żywe serce biorę…”, „W gorącym uczynku”, „Sit veniaverbo”, „Mój wiersz”, „Rodowód”), ukryte zazwyczaj w ankietach czasopism literackich i społeczno-kulturalnych tamtej epoki. 

Należy też pamiętać, że Ryszard Milczewski, uzdolniony plastycznie samouk po średniej szkole rolniczej, co prawda nie dostał się na ASP w Toruniu, ale dostał się na polonistykę we Wrocławiu, skąd po dwóch tygodniach, z powodu braku pieniędzy i dachu nad głową,musiał wrócić do rodzinnego Grudziądza. Tu od razu można zaryzykować stwierdzenie, że był on – jak chyba nikt z jego pokolenia i poetyckiej konfraterni – dotknięty kłopotami zdrowotnymi, życiowymi, zawodowymi, finansowymi i uczuciowymi. Kochał żonę i dzieci, a jednak stale od nich uciekał, gdy wzywały go kolejne zjazdy, festiwale, sympozja, konkursy literackie, gdzie nie tylko brylował i brał nagrody, ale też uchodził za wybitnego skandalistę. Zdobywane tam honoraria zazwyczaj trwonił z zadziwiającą szczerością w imię nieśmiertelnych wartości, jak choćby wspólnota ducha, czy napowietrza wspólnota alkoholowa. Wiedział, że zdrowie ma kruche, a ciało pokiereszowane, ale nie potrafił zadbać o dłuższą stabilność w tej materii. Ścigały go długi, mandaty, grzywny sądowe, ale wiele razy nieroztropnie tracił pracę, stałe źródło dochodu, by po jakimś czasie zaczynać wszystko w innym miejscu i w innym charakterze. Nawet, gdy pojechał na trzy miesiące do Czechosłowacji na stypendium literacko-artystyczne, pod koniec tego okresu wybrał się z Czeskiego Cieszyna, przez most graniczny, na polskie piwo do Cieszyna, gdzie, w jakiejś mordowni skradziono mu torbę z całą, bezcenną literacko zawartością. Gdybyśmy chcieli najkrócej scharakteryzować tę skomplikowaną osobowość, uwikłaną w ówczesne realia artystyczne, polityczne i gospodarcze (ze zwyczajną biedą i włóczęgą w tle), to można by zaproponować lekturę wiersza „Nocna w sierpniu rozmowa z Cendrarsem” i odnoszącą się do tego tekstu wypowiedź ankietową („Mój wiersz”) dla miesięcznika „Poezja, który zwrócił się do poetów z prośbą o zanalizowanie swego najważniejszego lub programowego wiersza.

O swojej powieści „Jak już, to już”, która była zbiorem/zlepkiem wcześniej napisanych reportaży i felietonów, słabo powiązanych wątkiem fabularnym, Milczewski-Bruno nie miał najlepszego zdania, bonie miał złudzeń co do jej proweniencji, o czym wiele razy wspomina w listach do przyjaciół. Marzył o napisaniu „prawdziwej powieści”, która traktowałaby o piciu i miłości, jak sam to określał, która jednak nigdy nie powstała, a nawet chyba nie zaczęła powstawać, jako osobny byt literacki. Na pewno jednak można zaryzykować opinię (a jest to, zaznaczmy, wyłącznie mój osobisty pogląd), że cała twórczość Milczewskiego zebrana w trójksięgę „Poezja, Proza, Listy” jawi się jako jedna wielka POWIEŚĆ rozpisana, niczym partytura symfonii, na wiele różnych instrumentów i środków wypowiedzi. W tej swoistej meta-powieści poczesne, obok wierszy, miejsce zajmują listy. Kto je przeczyta oraz przemyśli z uwagą i zrozumieniem, znajdzie być może klucz do wielu zagadek z kręgu dawnej i współczesnej Brunologii. Bez listów, a więc tego, co w sobie kryją i na co otwierają czytelnika, nie ma w miarę pełnego zrozumienia fenomenu życia i twórczości Ryszarda Milczewskiego. Ostatecznie, jak twierdzą sceptycy, jeżeli nie uda się już upowszechnić i rozesłać pod strzechy twórczości Bruna, pozostaje zawsze możliwość, że przechodzi się do historii jednym wierszem, genialnie zaśpiewanym przez Marka Grechutę, odrobinę przez mistrza dopracowanym na potrzeby tekstu melicznego. Chodzi, rzecz jasna, o wiersz „Gdzieś w nas”, o czym nie zawsze wiedzą miłośnicy, zwłaszcza młodsi, twórczości Grechuty, że jego autoremjest/był Ryszard Milczewski-Bruno, który świadomie dał mu podtytuł – piosenka.

                                    Krzysztof  Szymoniak

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor