O. Sierzputowski: Dziesięć słów od Boga to instrukcje dla ludzkiego życia [WYWIAD]
Ojciec Maciej Sierzputowski/Materiały Zgromadzenia Ducha Świętego
„Strzał w dziesiątkę” nie jest tylko dla wierzących, ale dla wszystkich, którzy pragną czegoś więcej i poszukują – mówi o. Maciej Sierzputowski. To doświadczenie, oparte na Dekalogu, przeżyło w Bydgoszczy już ponad 300 osób. Właśnie rozpoczęła się trzecia edycja.
Inne z kategorii
Piękno liturgii: potrzeba odnowy sakralnej muzyki w Kościele [POWĘSKI NA NIEDZIELĘ]
Aniołowie ich w niebie zawsze widzą oblicze Ojca [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Magdalena Gill: Piąte przykazanie mówi „nie zabijaj”. Mało kto uważa, że go dotyczy.
O. Maciej Sierzputowski: Ludzie tak myślą o większości przykazań. Mamy problem z tym, że w chwilach emocji powiemy „O Jezu!” i uważamy, że to grzech przeciwko drugiemu przykazaniu. Oczywiście ten aspekt też jest obecny, ale w drugim słowie jest o wiele więcej.
„Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego na daremno”. O co tu więc chodzi?
Żeby nie obarczać się, nie brać na siebie imienia Boga w sposób pusty. Nie wchodzić w taką relację z Bogiem, która będzie miała zewnętrzne pozory – pięknie złożone ręce, wzniośle podniesione oczy, wyraz twarzy anielski, a serce i myśli zupełnie gdzie indziej.
A piąte, „nie zabijaj”?
Wszystkie słowa podczas odkrywania ich treści są niesamowite. Nagle stają się bardzo świeże, żywe i bardzo przydatne w naszym życiu. Piąte osobiście najbardziej przeżywam. „Nie zabijaj” to po prostu znaczy „kochaj”, zabija każdy, kto nie kocha. Dla mnie to najważniejsze i z tym też pewnie mam największe problemy. W tym przykazaniu chodzi o to, by ciągle przypominać sobie i otwierać się na to, co jest sercem chrześcijaństwa, czyli miłość przyniesioną nam przez Chrystusa. Można by się pytać, co takiego Chrystus zmienił? Przecież całe zło, które było przed Nim, jest również dzisiaj. Chrystus przyniósł nam jednak lekarstwo na to wszystko – zupełnie nowe pojęcie miłości. Bo nie ma większego piękna niż umrzeć bezinteresownie za drugiego człowieka. Ale to już jest najwyższy lot.
Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiły na mnie rekolekcje po czwartym przykazaniu – „Czcij ojca swego i matkę swoją”.
To przykazanie zazwyczaj interpretowane jest tak, że rodzice mają zawsze rację, nawet jeśli jej nie mają. Nawet starsze osoby mają problem z tym, że zdenerwowały się na ojca czy matkę, i na tym kończy się ich interpretacja czwartego słowa, a ono ma przecież ogromną głębię. To tak naprawdę rozprawa z naszym dzieciństwem. Nie zdajemy sobie sprawy, ale większość naszych problemów – jakieś rany, skrzywienia, złe ustawienia naszego charakteru czy osobowości, mają swoje źródło w dzieciństwie. Czwarte słowo nas do niego odsyła i każe nam w sposób konkretny rozprawić się z nim i uwolnić od wielu rzeczy. Rodzice są w tym przykazaniu osobami, które reprezentują nasze dzieciństwo.
Szóste, „nie cudzołóż”, zazwyczaj ludzie wiążą ze sferą seksualną.
Ona oczywiście w tym przykazaniu jest i jest bardzo ważna, ale chodzi nie tylko o to. Sprawy łóżkowe są bardzo często konsekwencją całego procesu zdarzeń, którymi to przykazanie się zajmuje. Chodzi o głęboką niewierność, która w nas jest. Szóste słowo dotyczy zdrady w przeróżnych aspektach – również własnego powołania czy wiary.
A siódme, „nie kradnij”? Dużo ludzi się z tego spowiada?
To przykazanie wydaje się proste – kradzież to czyn, który polega na tym, że sobie przywłaszczę coś, co nie jest moje. Tymczasem bardzo często prawdziwym złodziejem nie jest ten, który bierze coś, co nie jest jego, ale ten kto nie dzieli się tym, co ma. Dla wielu niespodzianką jest to, co jest w doktrynie Kościoła od zawsze – są sytuacje, nagłe, egzystencjalne potrzeby, gdy jesteś zobowiązany, by ratować swoje życie i ukraść, czyli wziąć to, czego potrzebujesz.
Trzeba zadać sobie pytania: „dlaczego posiadam?, dlaczego mam pracę i to wszystko, co udało mi się dzięki niej zdobyć?”. Jeżeli człowiek używa tego wyłącznie dla siebie, praca jest dla niego tylko źródłem dochodu, to raz – zawsze będzie dla niego męką, a dwa – będzie przestrzenią, gdzie jest zwykłym, ordynarnym złodziejem. Jeżeli zarabiam dobrze, dużo posiadam, to nie jest to moje. Jestem administratorem Opatrzności – tak to określa Kościół. Oczywiście nie chodzi o to, by rozrzucać na prawo i lewo, trzeba przede wszystkim zająć się własną rodziną, ale z tą wizją, żeby dawać i leczyć różne sytuacje wokół mnie. Święty Jan Chryzostom mówił, że jeżeli dajemy jałmużnę, to nie powinniśmy się czuć wyjątkowi, bo to jest akt sprawiedliwości – dajemy biednym to, co do nich należy.
Ludzie nie protestują, gdy Ojciec o tym mówi?
Siódme przykazanie rodzi najwięcej buntu, bo – zgodnie z naszymi ludzkimi kryteriami – jest bardzo konkretne i głęboko niesprawiedliwe. Ale to jest Boża instrukcja dla ludzkiego życia, a Pan Bóg nie jest sprawiedliwy po naszemu. Pan Bóg jest miłością, a miłość nie jest sprawiedliwa, bo to co jest na krzyżu to jest jawna niesprawiedliwość, a jednak tam jest pełnia miłości.
Wszystko, co znajdziemy w przykazaniach – od piątego do dziesiątego – idzie tak naprawdę po linii miłości. Piąte tłumaczy, czym jest miłość, a wszystkie kolejne to piąte w praktyce, czyli jak kochać własnym ciałem, swoimi dobrami itd. Jak kochać, czyli nie szukać sprawiedliwości, tylko miłości. Faktycznie, to budzi bunt.
Dlaczego Ojciec mówi o przykazaniach „słowa”?
Bo to są słowa. Biblia nie używa sformułowania „przykazanie”, które kojarzy się z nakazem, narzuceniem, a więc z czymś antypatycznym. Mowa jest o słowach. „Wówczas Bóg wypowiedział wszystkie te słowa”, to wstęp do Dekalogu, czyli dziesięciu słów (deka-logos). Bóg chce rozmawiać z człowiekiem, a nie narzucać mu swoją wolę; chce mieć dzieci, a nie niewolników!
Dlaczego Ojciec z taką konsekwencją opowiada ludziom o 10 słowach? To już trzecia edycja „Strzału w dziesiątkę” w Bydgoszczy.
Uważam, że trzeba mówić ludziom o 10 przykazaniach, bo to przecież instrukcje dla ludzkiego życia. Tak je rozumieli zawsze Żydzi i tak są rozumiane w tradycji biblijnej. Z kolei w naszej kulturze i wychowaniu mam wrażenie, że informacje i wiedza o 10 przykazaniach dla większości z nas zatrzymała się na katechezie pierwszokomunijnej, a dzieciom zupełnie inaczej tłumaczy się te treści. To bardzo infantylna znajomość Dekalogu, która tak naprawdę nic nikomu w życiu nie zmienia, a 10 słów jest dane po to, by przemieniać ludzkie życie. Dlatego ważne jest, by mówić o nich młodzieży i dorosłym w sposób głębszy, który jest w stanie zainteresować, przeniknąć, pomóc, zmienić.
A jednak na pierwszych spotkaniach „Strzału” Ojciec ludzi bardzo zniechęca.
To nie jest żadna technika, bo ktoś mi nawet kiedyś zarzucił, że ukończyłem kursy komunikacji, mówienia itp. Podkreślam, że nigdy czegoś takiego nie kończyłem, nawet w seminarium nie mieliśmy retoryki.
Pierwsze trzy katechezy jeszcze nie wchodzą w meritum. Mają pomóc ludziom w rozeznaniu, czy naprawdę chcą przychodzić. Jest trochę zniechęcania, ale to bardziej stawianie ludzi wobec pytania: „chcesz czy nie?”. Bo jeśli chcesz, to na całego, a jeśli uważasz, że to jeszcze nie ten czas, nie ten styl czy treści, rozstajemy się w zgodzie. Nie będę Ci dawał od razu skarbu, tak jak Pan Jezus mówi „Nie będę rzucał pereł przed świnie”. Najpierw zobaczmy, czy naprawdę jesteś godzien, czy chcesz, czy jesteś zainteresowany...
Ludzie potocznie nie myślą o 10 przykazaniach jak o „instrukcjach”, tylko o serii ograniczających ich zakazów.
Pismo Święte, które mamy w rękach to tłumaczenie, a tłumaczyć nie jest prosto. To konkretny czas, konkretna kultura, zupełnie nam obca, różna od naszej. Inny sposób myślenia, zupełnie inny język. Jest dużo negacji – czego nie można, ale słowa są po to, by wskazać, co mogę i co powinienem. To nie banalne zakazy: „nie kradnij” i na tym się zatrzymaj. To wskazanie konkretnej drogi. Jak się już na nią wejdzie, to otwiera się przed nami naprawdę szeroki horyzont. Tak jest z każdym słowem. To jest ogromna treść – konkretna, życiowa i, co najpiękniejsze – dla każdego człowieka. Dekalog – 10 słów – jest naprawdę dla każdego, bez wyjątku.
Ojciec zaczął głosić te katechezy we Włoszech?
Ja sobie tego doświadczenia nie wymyśliłem. Otrzymałem je podczas mojej pracy misyjnej w Rzymie. Trafiłem tam na ks. Fabia Rosiniego, który w latach 90. był wikariuszem w jednej z rzymskich parafii. Proboszcz poprosił go, żeby zajął się grupą młodych przygotowujących się do bierzmowania. Ksiądz Rosini doprowadził ich do bierzmowania, a oni po otrzymaniu sakramentu chcieli kontynuować spotkania. Fabio nie za bardzo wiedział, co z nimi robić, więc wziął to, co jest podstawą, czyli 10 przykazań. Z taką intuicją, że słowo Boże jest konkretną instrukcją dla ludzkiego życia, poprowadził tych młodych. Oni się po tym doświadczeniu bardzo zmienili, co z kolei przyciągnęło ich rodziców. I tak rok po roku zaczęły powstawać grupy, które dziś są bardzo liczne, bo trwa to od kilkunastu lat. Dziś w samym Rzymie około tysiąca osób przychodzi raz w tygodniu słuchać katechez o 10 przykazaniach, bo odnajdują tam siebie. Uczą się odczytywać swoje życie w świetle Słowa Bożego i to w sposób bardzo konkretny.
Ojciec też był słuchaczem?
To doświadczenie mi bardzo wiele dało, wiele rzeczy przewartościowałem, ułożyłem sobie. Potem nauczyłem się tego i wziąłem jako własne narzędzie duszpasterskie, zacząłem głosić w mojej parafii w Rzymie, gdzie ludzie bardzo pięknie to przeżyli. Kiedy zostałem poproszony o powrót do Polski i zająć się duszpasterstwem, użyłem tego, co miałem w rękach, czyli „10 przykazań”. W Polsce nazwałem to „Strzałem w dziesiątkę”.
To doświadczenie „dla tych, którzy pragną więcej” – czytamy w zapowiedziach. Czyli dla kogo?
Dla tych, którzy nie zadowalają się tym, co otrzymali zarówno w formacji religijnej, jak i w tej ludzkiej. Ciągle podkreślam, że doświadczenie „Strzału w dziesiątkę” powstało z myślą niekoniecznie o osobach wierzących, będących blisko Pana Boga. Jest ono dla wszystkich ludzi, którzy po prostu poszukują. Nie zadowalają się tym, co mają i chcą odkryć coś więcej – więcej poznać, zrozumieć, doświadczyć.
Podczas dwóch pierwszych bydgoskich edycji były osoby niewierzące?
Były deklarujące się jako ateiści i osoby obojętne religijnie – tych drugich było bardzo dużo. Często miały początek historii katolickiej, były wychowywane w tradycyjnych rodzinach, ale potem gdzieś się zagubiły i straciły, czy może nawet nigdy nie otrzymały ognia wiary. Zwykle wzrastały w tradycji, która potem je znudziła i zniechęciła.
Wytrwali do końca?
Wielu z nich wytrwało. Wiele napisało potem świadectwa bardzo konkretnego nawrócenia, powrotu do Pana Boga, odkrycia Go na nowo. Dziś dzielą swoje życie na dwa etapy – przed „Strzałem w Dziesiątkę” i po.
„Strzał w dziesiątkę” to głównie katechezy, ale jest też praca z Pismem Świętym i rekolekcje.
To jest doświadczenie głęboko biblijne. Katechezy są osadzone w Piśmie Świętym. Gdy zaczynamy każde przykazanie, pierwsza katecheza jest zawsze biblijna i potem Słowo Boże nieustannie się pojawia. I każde przykazanie kończy się osobistą pracą z Pismem Świętym. Dla mnie to jest najważniejsze, tym bardziej że „Strzał” jest doświadczeniem asakramentalnym. Poza rekolekcjami, które mają miejsce trzykrotnie i trwają po 2–3 dni, nie ma wspólnych Mszy św. czy wspólnych modlitw. Całość doświadczenia to katecheza, słowo mówione, dlatego ostatnie spotkanie dotyczące każdego przykazania jest bardzo ważne. Nie ma już wtedy gadania, ja się wyłączam. Każdy dostaje kartkę z tekstami i spędza 1–1,5 godziny podróżując po Piśmie Świętym.
Pierwszą edycję „Strzału” w lutym 2013 skończyło około 200 osób, drugą – dwa lata później – około setka. Co dalej z tymi ludźmi?
„Strzał” to nie jest coś, co prowadzi do jakiegoś ruchu czy wspólnoty. To jest doświadczenie formacyjne, po którym ludzie są wysyłani do własnych parafii, by tam dalej szukali. Mam dla nich jeszcze jedną, roczną, już nie tak intensywną propozycję, ale potem się rozstajemy.
Dlaczego „Strzał” trwa aż rok?
Można by oczywiście zrobić kurs intensywny i mówić o przykazaniach przez kilka godzin, ale nie wierzę, by wtedy to coś w kogokolwiek życiu zmieniło. Może co najwyżej nasyciłoby potrzebę wiedzy. To jest tak, jak z wodą, która drąży kamień – pada kropla za kroplą i w końcu jest w stanie rozłupać skałę, na to jednak potrzeba czasu. Gdy wezmę wiadro i wyleję na tę samą skałę, nic się nie stanie, wszystko spłynie. Tu działa ta sama zasada. Człowiek potrzebuje czasu, by przyjąć pewne treści. Jeśli ludzie naprawdę słuchają, to słowa w nich pracują. Każda katecheza wywołuje wewnętrzny proces pracy, który trwa kolejne dni, aż do kolejnej katechezy. Ludzie, którzy dają się prowadzić – i nie chodzi tu o żadne pranie mózgu, bo to wszystko dzieje się w zupełnej wolności, bez żadnej listy obecności czy jakichkolwiek zobowiązań finansowych – nie mogą się doczekać kolejnego spotkania.
Ludzie o tym Ojcu mówią?
Kapłani czy zakonnicy, którzy decydują się głosić coś takiego jak „Strzał w dziesiątkę”, muszą liczyć się z tym, że ich czas prywatny zostanie bardzo uszczuplony. W ludziach pod wpływem tego doświadczenia rodzi się wiele różnych rzeczy i zaczynają przychodzić – do spowiedzi, na kierownictwo, na rozmowy. I to jest piękne.
O. Maciej Sierzputowski – misjonarz ze Zgromadzenia Ducha Świętego; prowadzona przez niego trzecia edycja „Strzału w dziesiątkę” rozpoczęła się 12 stycznia, katechezy odbywają się w każdy piątek o godz. 19.30 w kościele zgromadzenia przy Al. Jana Pawła II 117