Wyśpiewana Balladyna, czyli Słowacki muzycznie [RECENZJA]
W postać Balladyny wciela się Dagmara Mrowiec-Matuszak. Swoją rolę musiała w dużej części wyśpiewać.../ fot. Anna Kopeć
Spektakl „Balladyna. Wojna wewnętrzna” w bydgoskim Teatrze Polskim to w zasadzie rola jednej aktorki - Dagmary Mrowiec-Matuszak, grającej tytułową postać dramatu Juliusza Słowackiego. Swoją rolę w dużej części musiała wyśpiewać, bo Balladyna w tym przedstawieniu to wokalistka.
Inne z kategorii
Beniamin Bukowski będzie dyrektorem TPB
Aktorka zastrzegała ponoć, że ze śpiewaniem jej nie bardzo po drodze, ale dała się przekonać reżyserce przedstawienia Justynie Łagowskiej i autorowi muzyki Robertowi Piernikowskiemu, i przyznać trzeba, że poradziła sobie… śpiewająco.
Widzowi już na wejściu serwowany jest kilkunastominutowy minirecital Balladyny. Wrażenie mocne, chociaż z zastrzeżeniem – trzeba naprawdę dużego skupienia, aby zrozumieć tekst, bo z wszechogarniających, ostrych bitowych brzmień do publiczności przebijają się momentami tylko pojedyncze słowa - „maliny” czy „rwać”. I nie wiem, czyja to wina, zrzućmy to na nie najlepszą akustykę dużej sceny teatru.
Ten wprowadzający koncert może być także trochę dla widzów mylący. Przyznam, że w pierwszej chwili pomyślałem, iż to jednak będzie musical. Potem jednak tej muzyki było mniej.
Choreograficznie Dagmara Mrowiec-Matuszak także wypada przekonywająco, bo rusza się jak rasowa piosenkarka. Zresztą choreografia, podobnie jak kostiumy, które wokalistka, celebrytka Balladyna i jednocześnie Goplana, zmienia niczym prawdziwa gwiazda, to, oprócz znakomitej muzyki, mocne strony spektaklu.
Justyna Łagowska, reżyserka przedstawienia, stwierdziła, że w tekście dramatu jest dużo muzyki, a sam Słowacki to niezły tekściarz. Stąd koncepcja, aby „Balladynę” wyśpiewać. I rzeczywiście została wyśpiewana. Michał Zawodziński w roli Grabca wokalnie wypada dobrze. Przed resztą zespołu reżyserka raczej nie postawiła zadania wzniesienia się na wokalne szczyty.
Spektakl „wypełnia” przez ponad 2 godziny Dagmara Mrowiec-Matuszak, która za sceny nie schodzi wcale. Ciekawie także wypada w roli Pustelnika Andrzej Jakubczyk, gościnnie na bydgoskich deskach. Nieco „demoniczna” uroda sprawia, że jego gra skupia uwagę, a momentami wręcz hipnotyzuje.
Przeniesienie dramatu Słowackiego w czasy współczesne i odczytanie go na nowo nie jest może zabiegiem, którego na różnych scenach wcześniej nie wypróbowano. W „Balladynie” wyreżyserowanej przez Wojciecha Farugę, wystawionej na deskach teatru w Wałbrzychu trzy lata temu bohaterki dramatu śpiewają disco polo. Kultowym spektaklem jest „Balladyna” wyreżyserowana przez Adama Hanuszkiewicza w warszawskim Teatrze Narodowym w 1974 roku, gdzie na scenie poruszano się na hondach. Inscenizacja ta wywołała wówczas ogromne poruszanie, recenzje na pierwszych stronach gazet, tłumy do kasy, ale i protesty, że nie klasyka.
„Balladyna” jest jednym z najczęściej wystawianych dramatów Juliusza Słowackiego. Bydgoski spektakl ma zresztą odpowiedzieć na pytanie, czy można go przedstawić w nowy, nieoczywisty sposób? Można. Justyna Łagowska nie próbowała czegokolwiek Słowackiemu dopisywać, to jest „Balladyna” w czystej postaci, tyle że grana przez muzykę, a nie przez deklamowanie utworu.
Tylko w finale autorzy odeszli od dramatu: Balladyna recytuje „Wiosenne zmory” Leśmiana. Dlaczego, nie wiem, ale ładnie.
„Balladyna. Wojna wewnętrzna” to przedstawienie adresowane do młodej publiczności, chociaż twórcy zapraszają na spektakl także dorosłych. Pytanie tylko, czy takie muzyczne potraktowanie dramatu stanowiącego szkolną lekturę wystarczy, aby zainteresować młodych widzów?