Historia 1 lut 2017 | Redaktor
Bydgoski Listopad 1956

60 lat temu, w niedzielny wieczór 18 listopada 1956 r. bydgoszczanie manifestowali na ulicach swój sprzeciw wobec komunistycznej dyktatury.

W kilkutysięcznym pochodzie demonstrowali też swoją solidarność z narodem węgierskim, krwawo spacyfikowanym przez Sowietów. Celem listopadowej manifestacji stała się zagłuszarka sygnału zagranicznych rozgłośni radiowych. Słusznie traktowana jako symbol sowieckiego zniewolenia kraju, została spalona.

PRL u progu rządów towarzysza Wiesława

Bydgoska manifestacja odbyła się kilka tygodni po przejęciu władzy przez Gomułkę. Powrót na polityczny szczyt utorowała „Wiesławowi” udana operacja Nikity Chruszczowa, który całą winą za krwawe zbrodnie reżimu sowieckiego obarczył otoczonego kultem jednostki Stalina. Gomułka wcześniej oskarżony o odchylenie „prawicowo-nacjonalistyczne” i więziony, paradoksalnie – będąc jednym z najgorliwszych wykonawców zaprowadzania w Polsce komunistycznej dyktatury – teraz postrzegany był przez społeczeństwo jako stalinowska ofiara i gwarant desowietyzacji systemu.

Proces zaprowadzania zmian w PZPR został przyspieszony po krwawym stłumieniu robotniczego powstania w Poznaniu (28 czerwca 1956 r.). Wzięło w nim udział prawie sto tysięcy osób początkowo podnoszących hasła niezadowolenia ekonomicznego („Żądamy chleba!”) i niesprawiedliwości społecznej („Precz z wyzyskiem świata pracy!”). Następnie protest przekształcił się w rewoltę powstańczą z hasłami politycznymi i antysowieckimi („Precz z komunistami!”, „Precz z Ruskami!”, „Żądamy prawdziwie wolnej Polski!”).

Skandowane jesienią 1956 r. hasło „Wiesław”!, „Wiesław”! było wyrazem nadziei na początek budowy narodowej suwerenności i poprawy warunków ekonomicznych. Ten entuzjazm został jednak przez Gomułkę szybko rozwiany. Nigdy bowiem nie rozstał się z przekonaniem o konieczności kontynuowania rządów totalitarnych. Oprócz aparatu terroru bardzo ważną rolę w utrwalaniu totalnej kontroli władzy nad społeczeństwem odgrywał monopol informacyjny i propagandowy. Na początku lat 50. XX w., w związku z intensywnym rozwojem zagranicznych rozgłośni radiowych kolejnym zadaniem reżimu stało się zagłuszanie sygnału emitowanego zza „żelaznej kurtyny”. W Polsce „ludowej” przeciwdziałanie emisji „wrogiej propagandy radiowej” było traktowane ze śmiertelną powagą m.in. ze względu na nadawane od października 1954 r. audycje „Za kulisami bezpieki i partii”, w których zbiegły na Zachód ppłk UB Józef Światło odsłaniał skalę oficjalnego zakłamywania życia społecznego, zbrodniczego charakteru UB i PZPR czy pełnego uzależnienia kraju od ZSRS.

W 1955 r. bydgoska zagłuszarka działała jako jedno z prawie 250 takich urządzeń w Polsce. System zagłuszania w skali całego kraju pochłaniał więcej mocy niż całe nadawanie polskiego radia, a energia zasilająca te stacje wystarczyłaby do zaopatrzenia kilkunastotysięcznego miasta!

„Idziemy zniszczyć radiostację!”

Manifestacja z 18 listopada 1956 r. uformowała się spontanicznie po brutalnej, niewspółmiernej do potrzeby, interwencji patrolu MO, który ok. godz. 18.00 przystąpił do „zaprowadzania porządku” w kolejce przed kinem „Bałtyk” na Alejach 1 Maja (dziś ul. Gdańska), gdzie doszło do drobnych incydentów. Interwencję przeprowadzono z użyciem pałek, pozostających na wyposażeniu MO zaledwie od nieco ponad tygodnia. Po odbiciu przez bydgoszczan młodego chłopaka padły pierwsze hasła mobilizujące zgromadzonych najpierw do wspólnego wystąpienia przeciwko obecnym na miejscu milicjantom („Czerwone parobki!”, „Precz z pałkarzami!”, „Bić blacharzy!”, „Idziemy zrobić krzyk, bo milicja biła pałkami!”), a następnie do udania się przed KW MO (przy ul. Chodkiewicza). Tam chciano głośno zaprotestować przeciwko brutalności milicyjnej akcji („Dość już nas gnębią!”, „Naprzód wiaro!”, „Ludzie z nami!”, „Precz z ubekami!”). Nie chodziło już więc tylko o incydent sprzed kina. Manifestanci, którzy ruszyli na gmach MO, podnieśli hasła niepodległościowe. To one stanowiły właściwy motor mobilizujący do masowego udziału w manifestacji, na nich zasadzała się istota bydgoskiego protestu.

Manifestujący bydgoszczanie w trakcie marszu Alejami 1 Maja ku KW MO skandowali: „Precz z Ruskimi!”, „Precz z czerwonymi!”, „Nie chcemy nadzoru!”, „Niech żyją Węgry!”, „Niech żyje Poznań!”, „Niech żyje wolna Polska!”, „My chcemy wolności!”. Spod gmachu MO, po podchwyceniu rzuconego przed komendą przez Tadeusza Gulcza hasła – „Wiara! Idziemy na radiostację!”, marsz skierował się na Wzgórze Dąbrowskiego. Doszło wówczas do kumulacji nastrojów niezadowolenia społecznego, który przerodził się w otwarty bunt przeciwko komunistom.

Taki właśnie charakter bydgoskiej demonstracji znajduje swoje potwierdzenie w treści meldunku płk. Adama Aumera (ówczesnego z-cy dowódcy POW ds. politycznych), w którym czytamy: „początkowo zajścia miały charakter chuligański, lecz szybko przekształciły się w demonstrację polityczną”. Zadanie zakłamania istoty bydgoskiej demonstracji zostało powierzone przez partię lokalnym organom prasowym „Gazecie Pomorskiej” i „Ilustrowanemu Kurierowi Polskiemu”: „Postanowiono dać w prasie cykl artykułów potępiających wybryki chuligańskie oraz poprzez prasę mobilizować opinię publiczną do wysuwania żądań w stosunku do władz o energiczniejszą walkę z chuligaństwem”.

 

„Spalić zagłuszarkę!”

Trasa manifestacji zakończyła się ok. godz. 20.00. na Wzgórzu Dąbrowskiego. Tu zniszczono aparaturę zagłuszającą i spalono drewniany maszt z anteną. Zgromadzeni odśpiewali Hymn Narodowy, „Rotę”, „Pieśń I Brygady”, „Bogurodzicę” i „Boże, coś Polskę”. W atmosferze patriotycznego uniesienia dopuszczono do ugaszenia płonącego masztu przez Straż Pożarną. Skandowano: „To musi się spalić! Już możemy słuchać!”.

W momencie, kiedy pożar dogasał, zebrani zostali otoczeni kordonem przez żołnierzy 9. Pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W tym momencie ludzi schodzących ul. Podgórną w kierunku centrum miasta zaatakowały uzbrojone w pałki grupy funkcjonariuszy MO i UB, do akcji wkroczyło też wojsko. Operacja pacyfikacyjna przeniosła się do Śródmieścia. Tłum został rozproszony. Część osób, która wówczas uległa wzburzeniu, dopuściła się kilku drobnych aktów wandalizmu. To właśnie one posłużyły jednak później komunistom do sprowadzenia całej manifestacji do „aktu chuligańskiego wybryku”.

 

„Przykładnie ukarać!”

Pierwsze zatrzymania przeprowadzono już wieczorem oraz w nocy z 18 na 19 listopada. Śledztwo wszczęto następnego dnia po spaleniu zagłuszarki. Postanowienie podpisał prokurator Stanisław Albrechciński. Przekazany w połowie grudnia 1956 r. do sądu akt oskarżenia obejmował 16 osób. Teza śledztwa, a następnie procesu sprowadzała się do wyciszenia podłoża politycznego manifestacji na rzecz skupienia się na „udowodnieniu” podejrzanym aktów chuligaństwa. Taka interpretacja miała służyć m.in. zdobywaniu społecznej akceptacji dla wzmacniania przez władzę sił milicyjnych. Proces rozpoczął się 2 stycznia 1957 r. Przewodniczył sędzia Zygmunt Kubrycht.

Wyrok ogłoszono 18 stycznia 1957 r. Orzeczono bardzo surowe kary bezwzględnego pozbawienia wolności: Tadeusz GULCZ – 6 lat, Ryszard KOSIK – 5 lat, Ryszard RATAJCZAK i Stanisław SERWIŃSKI – 3 lata, Zdzisław BERKOWSKI – 2,5 roku, Bernard DOLIŃSKI i Zdzisław LIGOWSKI – 1,5 roku, Tadeusz LEWANDOWSKI –  rok, Zdzisław DZIĘGIELEWSKI i Tadeusz GOZDECKI – 8 miesięcy, Józef BOROWSKI – pół roku. Nieletniemu Waldemarowi MARCINIAKOWI wymierzono karę 3 lat pobytu w zakładzie poprawczym w zawieszeniu. Także Stanisław GOŁĄB otrzymał karę 6 miesięcy więzienia (w zawieszeniu na 2 lata). Uniewinniono Zbigniewa WITCZAKA, Bronisława POŁOMSKIEGO i Maksymiliana KACZYŃSKIEGO.

 

Smutny epilog

Po 1989 r. część ze skazanych złożyło wnioski o unieważnienie tych orzeczeń (Berkowski, Borowski, Doliński, Gozdecki, Kosik, Serwiński oraz rodzina zmarłego w 1970 r. Gulcza). Nikt nie doczekał się rehabilitacji. Obecna wykładnia prawna dotycząca osób skazanych w 1957 r. jest zatem zgodna z obrazem nadanym listopadowej manifestacji przez komunistyczną propagandę. Taka optyka stoi w rażącej sprzeczności z wynikami analizy materiału źródłowego oświetlającego te wydarzenia.

W swoim historycznym wymiarze manifestacja bydgoszczan i spalenie zagłuszarki są wyrazem wolnościowego zrywu Polaków przeciwko symbolowi reżimu, a szerzej – aktem buntu przeciwko zniewoleniu Polski przez ZSRS i narzuconej Polakom komunistycznej władzy. Jako takie wpisują się one w nurt patriotycznego działania na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego. Osoby biorące w nim udział i skazane za to na kary więzienia powinien dzisiaj otaczać powszechny społeczny szacunek i od dawna powinny być prawnie zrehabilitowane. Z jednym i drugim niestety mamy problem. Szacunku nie chciała ostatnio im oddać większość Rady Miasta Bydgoszczy, a na rehabilitację i zdjęcie z nich łatki „chuliganów”, ciągle czekają. U schyłku 2016 r. z osób skazanych żyją jeszcze tylko Józef Borowski i Zdzisław Dzięgielewski.        

Marek Szymaniak

fot. IPN

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor