Dlaczego świętujemy Boże Narodzenie? [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Duch Obecnego Bożego Narodzenia, ilustracja Johna Leecha z „Opowieści wigilijnej” (1843 r.), Wikipedia
Dickensowski bohater doznał w Boże Narodzenie specyficznego nawrócenia. Nie jest to jednak nawrócenie na chrześcijaństwo - pisze o „Opowieści wigilijnej” Maksymilian Powęski.
Inne z kategorii
Niech narodzony Jezus Chrystus, Światłość świata, wypełni nasze serca radością, pokojem i nadzieją! [ŻYCZENIA]
Niebiosa rosę spuśćcie! [POWĘSKI NA NIEDZIELĘ]
Tomasz Rowiński, publicysta „Christianitas” napisał kiedyś interesujący tekst o micie założycielskim tendencji, którą wszyscy obserwujemy, a która zmierza do zeświecczenia świąt Bożego Narodzenia.
Tym mitem założycielskim, zdaniem Rowińskiego, jest „Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa. Nie będę tutaj próbował nawet streszczać niezwykle ciekawego wywodu Rowińskiego, tym bardziej, że on sam ciekawie streszcza, warte skądinąd przeczytania opowiadanie Dickensa. Wspomnę jedynie tyle, ile potrzeba, aby kontynuować jego myśl. Otóż Rowiński zauważa, że główny bohater „Opowieści wigilijnej” w trakcie swojej duchowej przemiany zajmuje stanowisko niezwykle charakterystyczne dla współczesności, która swoje rozumienie świąt i przeżywania całej kondycji ludzkiej w jakiś sposób czerpie z chrześcijaństwa, ale czyni to przez pryzmat całej niezwykłej transformacji, którą w cywilizacji zachodniej dokonano najpierw za sprawą protestantyzmu, a potem liberalizmu.
O co nam chodzi w świętach
Oto co się stało, zdaniem Tomasza Rowińskiego. Dickensowski bohater doznał w Boże Narodzenie specyficznego nawrócenia. Nie jest to jednak nawrócenie na chrześcijaństwo. Poznaje on coś, co zachodnia mentalność skłonna jest nazywać miłosierdziem. Tu zacytujmy Rowińskiego: „Nie jest ono tu jednak [to miłosierdzie] efektem rozpoznania zła przez rozum, ale wynika z uczuć, ze wzruszenia losem innych ludzi. Ten rodzaj liberalnego miłosierdzia, pozbawionego światła rozumu i łaski przychodzącej z góry – skupionego na tym, by nikomu nie było przykro, przebudował całkowicie etykę i moralność ludzi Zachodu. Dobrze znamy tego ducha, który czucie uznaje za główne kryterium oceny rzeczywistości”.
Warto się zastanowić – kończy tekst Rowiński – czy nam, chrześcijanom, chodzi w Wigilii o to samo, o co chodziło Dickensowi. No właśnie. To jest zasadnicze pytanie, które chciałbym postawić w inny, jeszcze ostrzejszy i teologiczny sposób. O co chodzi nam, katolikom, gdy świętujemy Boże Narodzenie? Jaka jest najgłębsza istota tego święta? Jak ją odnaleźć, wydobyć, wyostrzyć, odnowić i rozpowszechnić z gorliwością chrześcijan pierwszych wieków czy XVI-wiecznych misjonarzy? Bo to właśnie musimy zrobić, by odzyskać naszą nieśmiertelną cywilizację. Reszty On sam dokona.
Stał się ciałem, nie aniołem
Nie będę oryginalny. Sięgnę do tego, co znane i tradycyjne, ale co wciąż trzeba powtarzać. Bo jeśli pewien zbrodniarz twierdził, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy zostaje przyjmowane jak prawda, to jaka musi być moc prawdy tysiąc razy powtórzonej? No właśnie – jej moc jest nieskończona i bramy piekielne jej nie przemogą. A powtarzanie jej jest metodą, którą chrześcijaństwo zna od zarania. Dlatego powtarzamy Modlitwę Pańską, której nas Pan nauczył. Dlatego codziennie powtarzamy pradawne „Zdrowaś Maryjo”. Dlatego powtarza Kościół w swoich modlitwach nieśmiertelne psalmy, które, choć wywodzą się ze Starego Przymierza, przedziwnie harmonizują z „nową pieśnią dla Pana” (por Ap. 14,3, Iz 42,10, Ps 95/96, 1).
Dlatego wreszcie powtarzamy i obyśmy nigdy powtarzać nie przestali – wyznanie wiary, które jest gwarancją, że Kościół nie zagubi tego skarbu, który przechowuje w naczyniach glinianych (por. 2 Kor. 4, 6–7).
Z tych powtarzanych wersetów szczególną wartość w noc Bożego Narodzenia zdaje się mieć ten, który zapisany jest w Ewangelii Janowej (rozdział 1, werset 14), a powtarzamy go w modlitwie „Anioł Pański”: „A Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami”. Przedwieczne Słowo, Bóg Prawdziwy z Boga Prawdziwego, stało się ciałem. Nie stał się duchem. Nie stał się aniołem. Stał się ciałem, stał się człowiekiem. Młody jeszcze profesor Józef Ratzinger tak pisał w swoim „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo”: „Czyż nie byłoby lepiej, gdyby nas Bóg pozostawił w nieskończonym oddaleniu? Czy nie byłoby łatwiej, wznosząc się ponad wszystko co ziemskie w spokojnej kontemplacji, wpatrywać się w wiecznie niepojętą tajemnicę, aniżeli zgodzić się na pozytywizm wiary w jedną jedyną postać i upatrywać zbawienie człowieka i świata niczym na końcu szpilki w jednym przypadkowym punkcie? Czy ten do jednego punktu zaciśnięty Bóg nie musi ostatecznie umrzeć w obrazie świata, w którym człowiek i jego dzieje sprowadzone zostaną do rozmiaru drobnego pyłku nieogarnionej całości? Tylko w naiwnym dzieciństwie mógł człowiek uważać się za ośrodek świata, lecz teraz, wyszedłszy z lat dziecięcych, powinien mieć wreszcie odwagę zbudzić się, przetrzeć oczy i otrząsnąć się z tego niemądrego, choć pięknego snu, i od razu włączyć się w potężny nurt całości, na który nasze maleńkie życie jest skazane, i dopiero przez zgodę na swoją małość, w nowy sposób odnaleźć sens”.
Tak można by przedstawić owo zgorszenie, którym chrześcijaństwo, ze swoją tak dosłowną wiarą we Wcielenie, stało się dla pogan. Nie dlatego było zgorszeniem, żeby poganie byli naiwni. Przeciwnie, dlatego właśnie, że byli intelektualnie wyrafinowani, ale w tym wyrafinowaniu tak pyszni i zaślepieni, że nie pojęli cudu betlejemskiego żłobu i do dziś go pojąć nie mogą. Nie przyjęli go i ci, którzy byli najlepiej na to przygotowani – Izrael, naród wybrany: „Przyszedł do swej własności, a swoi go nie przyjęli”. I my Go nie pojmujemy, ale przyjmujemy. A On jest w centrum naszej wiary.
U wrót tajemnicy
„I stał się człowiekiem”. Te niezwykle proste słowa wyrażają jednocześnie jedną z największych Boskich tajemnic. Jest to – jak zauważają najwięksi nauczyciele Kościoła – fakt całkowicie dla nas na ziemi niezrozumiały, że druga osoba Trójcy Świętej, Słowo, czyli jedyny Syn Boga, będący odwiecznie z Ojcem i Duchem Świętym, jedyny i prawdziwy Bóg, przez którego wszystko jest stworzone, i który jest Panem wszystkiego, przyszedł w czasie na naszą ziemię, poprzez swoje Wcielenie w łonie Dziewicy Maryi, z której się narodził.
Dlaczego tak uczynił? Bo Bóg jest samym dobrem, a do istoty dobra należy to, że udziela się innym. Bóg nie musiał stać się człowiekiem, ale chciał podnieść rodzaj ludzki, który upadł przez grzech i uczynić to zechciał w sposób najdoskonalszy z możliwych, „aby człowiek z padołu powstał wywyższony, niewiele od aniołów jest on umniejszony” – jak śpiewamy w Godzinkach. Trzeba jednak mieć stale przed oczami, że to Wcielenie nastąpiło z powodu grzechu ludzkiego. To tam, w pradawnym raju, który gdzieś istniał naprawdę, rozegrał się ów kosmiczny dramat, który był dramatem walki Boga z szatanem o człowieka. Bóg niejako przegrał to pierwsze starcie, bo człowiek nie okazał się wiernym. Cóż więc było prostszego, jak oddać człowieka szatanowi? W tym właśnie objawiła się wielka miłość Boga, że o człowieka stoczył z siłami ciemności największą walkę, jaką widział Kosmos. I dokonał tego poprzez Wcielenie.
Cur Deus homo? Dlaczego Bóg stał się człowiekiem? Oto nieśmiertelne i wiecznie aktualne pytanie, które człowiek winien sobie zawsze stawiać i do końca dziejów stawiać nie przestanie. To pytanie i ta odpowiedź, którą ono znalazło w Betlejem w tę świętą noc, ma w sobie tyle treści, że wystarczy jej na rozważania dla całej ludzkości do końca świata. I dlatego, a nie z żadnego innego powodu, świętujemy Boże Narodzenie.