My, naród [NIEDZIELA]
Próba zmiany obyczaju narodowego, poprzez jakąś indoktrynację czy propagandę graniczy ze zbrodnią zdrady narodowej. Na tym właśnie polegało zło komunizmu, w jakimś sensie bardziej niszczące niż fizyczna przemoc.
Inne z kategorii
Piękno liturgii: potrzeba odnowy sakralnej muzyki w Kościele [POWĘSKI NA NIEDZIELĘ]
Aniołowie ich w niebie zawsze widzą oblicze Ojca [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Fraza, która znana jest w świecie przede wszystkim stąd, że otwiera amerykańską konstytucję, jest nam, Polakom jakoś szczególnie bliska. Zresztą i w preambule obowiązującej konstytucji RP jest ona użyta, konstytucji wcale nie tak bardzo złej, jak się czasem wydaje, choć przez tych którzy ją noszą na sztandarach i koszulkach, czytanej – jak się zdaje – dosyć wybiórczo. Czym więc jesteśmy my, jako Naród Polski?
Koncepcja narodu jako pewnej wspólnoty świadomej swej odrębności, a jeszcze bardziej pozytywnej tożsamości, powstała oczywiście w Izraelu i długo nie znana była innym ludom. Ciekawe, że najmocniej ta koncepcja została uświadomiona przez starożytny biblijny lud wybrany wtedy, gdy Izraelowi, a później i Judzie przemocą odebrano byt państwowy, i wypędzono do Babilonu (w VII wieku przed Chrystusem). Po powrocie z tejże niewoli spisano ustną tradycję Izraela i tak powstał Stary Testament (z wyjątkiem Pięcioksięgu, przypisywanego Mojżeszowi, spisanego już wcześniej).
Izrael odkrył wówczas swoją tożsamość: „dlatego rozproszył was między narody, które go nie znają, abyście wy opowiadali dziwy jego i przywiedli je do poznania, że nie masz innego Boga wszechmocnego, oprócz niego” (Tb 13,4).
Ta tożsamość, to pewna misja. Do dziś się uważa się w naukach o zarządzaniu, że sformułowanie misji przedsiębiorstwa jest zasadą i racją jego istnienia. To samo dotyczy narodu.
Tak to też rozumiano, wprawdzie bez używania terminu „naród” w całej teologii politycznej Europy. Chrześcijańską doktrynę takiej „misji” sformułował św. Augustyn w swym słynnym „Państwie Bożym” w IV w. Podobne rysy miały państwa w całej „Christianitas”, chrześcijańskiej Europie, która zaczęła się rozpadać po reformacji, która zasadniczy kryzys przeżyła w XVIII weku (wojna trzydziestoletnia i haniebny pokój westfalski, od którego zaczyna się budowa w Europie monarchii absolutnych, zasadniczo różnych od dotychczasowych), a która definitywnie zakończyła się zmiecenie z mapy ostatniej monarchii tradycyjnej w Europie, jaką była Rzeczpospolita Obojga Narodów.
Właśnie pod rządami monarchii absolutnych, powstają w Europie ruchy rewolucyjne i zupełnie nowe, zdegenerowane koncepcje narodowe, w Polsce zresztą zupełnie nieznane. Naród zaczęto rozumieć etnicznie, a za zasadę jego odrębności przyjmować kryteria językowe lub nawet rasowe. Koncepcje takie nigdy nie przyjęły w Polsce, mimo podejmowanych prób ich zaszczepienia.
Na ziemiach polskich bowiem, pod rządami zaborczych mocarstw, rozwija się zupełnie inna koncepcja narodu, nawiązująca do tradycyjnej, w pewnym sensie analogiczna do biblijnej koncepcji starotestamentowego Izraela.
Koncepcje tę, zupełnie nowatorską, rozumianą zresztą dość dobrze przez Romana Dmowskiego, syntetycznie przedstawił w teoretyczny sposób dominikanin, o. Jacek Woroniecki, drugi po 1918 r. rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (na marginesie – rok bieżący jest również stuleciem KUL, o czym zbyt mało się pamięta).
Naród jest zdaniem Woronieckiego drugą obok państwa społecznością naczelną. Słowo „naczelna” oznacza, że nie może być wchłonięty przez inną, większą wspólnotę. Tak jak miasta, rody, regiony na przykład wchodzą w skład narodów, tak naród w większą od siebie wspólnotę „wtopić się” się nie może bez zniszczenia się. Naród istnieje równolegle do państwa, istnieje wraz państwem i jest jakby do państwa równoległy, choć może istnieć i bez państwa, co pokazała rozbiorowa historia narodu polskiego. Oznacza to, że naród jest konstytuowany przez inną od państwowej więź społeczną. Woroniecki pisze, że ta więź nie posiada tak uchwytnych cech jak państwo. Więzy łączące naród sa bardziej ukryte, ale silniejsze niż państwowe.
„Są nimi obyczaje nadające od wewnątrz o wiele trwalszą spoistość, ale nie posiadające własnego organu, który by za ich pomocą kierował społecznością”.
Naród ma jednak, jak się wydaje, zdrowy odruch samozachowawczy. Jeśli władza państwowa, czy to rodzima czy to obca, próbuje się przeciw tym obyczajom zwrócić, naród jak do tej pory umiał przeciwko takiej władzy mniej lub bardziej skutecznie się zwrócić i zniszczyć swych obyczajów nie pozwolił.
„Obie społeczności naczelne, państwo i naród – pisze dalej Woroniecki – są wpływem przyrodzonej konieczności naszej natury; są one tymi najpotężniejszymi środkami, mającymi zapewnić każdej jednostce możność osiągnięcia pełnego rozwoju, jaki w danym stadium cywilizacji jest możliwy. Zastąpić ich niczym nie można, a tym bardziej jedna z nich nie może zająć miejsca drugiej i uczynić tamtej zbyteczną”.
Woroniecki przypomina w tej sprawie Zgodne poglądy Horacego i Tacyta, którzy cytowali przysłowie: „quid leges sine moribus vanae proficiunt” – cóż warte prawo tam, gdzie nie ma obyczaju. Obyczaj ma charakter prawa moralnego – podkreśla Woroniecki. Nie wolno się z nim nie liczyć. Na tym też polega moralny charakter życia narodowego. Dlatego to obyczaj decyduje o tożsamości narodu. Inne czynniki, które wymienia i Woroniecki, jak wspólnota etniczna, osiadłość na jednym terytorium, wspólny język a nawet wspólna religia, wspomagają – owszem – jedność narodową, ale istotny jest dla niej wspólny obyczaj, pewien stały, wspólny sposób postępowania. „To wewnętrzne przywiązanie do obyczaju narodowego i gotowość liczenia się z tym wszystkim, co ma on w sobie szlachetnego i pięknego, jest najistotniejszym składnikiem miłości ojczyzny, czyli patriotyzmu” – czytamu u Woronieckiego.
Wynika stąd, ze próba zmiany obyczaju narodowego, poprzez jakąś indoktrynację czy propagandę graniczy ze zbrodnią zdrady narodowej. Na tym właśnie polegało zło komunizmu, w jakimś sensie bardziej niszczące niż fizyczna przemoc.
Woroniecki sformułował też pozbawioną współczesnych uprzedzeń definicję nacjonalizmu. Jest on według niego „doktryną o życiu narodowym, jego źródłach, obowiązkach, zakresie, słowem o roli, jaka w planie Bożej Opatrzności przysługuje obyczajom, które są istotnym wiązadłem jedności narodowej”. Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym z potępianiem nacjonalizmu, wielu z tych którzy to czynią, wydaje się nie do końca rozumieć o czym mówią. Woroniecki rozumiał to doskonale, bo pisał:
„Człowiek ma swój cel osobisty, ponadspołeczny, i wszelka społeczność, w której żyje, winna mu pomagać w urzeczywistnieniu i osiągnięciu go; żadnej nie wolno mu go przesłaniać, lub co gorsza od niego odwracać. Żądać, aby jednostka uważała społeczności naczelne, państwo lub naród, za swój cel ostateczny i aby dla nich wyrzekała się swego celu osobistego, do którego została przeznaczoną, jak to czyni totalizm czy to etatystyczny, czy nacjonalistyczny, to znaczy burzyć podstawowy porządek moralny świata i czynić z najpotężniejszego środka rozwoju duchowego najpotężniejszą jego zaporę. Około tego toczą się zmagania personalizmu”.
Maksymilian Powęski
Cytaty pochodzą z "Katolickiej etyki wychowawczej" Woronieckiego.