Na myślowych manowcach
Abelardowi sławę przyniosły listy do Heloizy. Poglądy, które – nie jako pierwszy – głosił, zburzyły stary świat/EDMUND BLAIR LEIGHTON, ABELARD I JEGO UCZENNICA HELOIZA/WIKIPEDIA
Problem, który chciałbym dziś przedstawić, sam w sobie jest trudny, a sprawy nie ułatwia to, że trudniej dziś odwołać się do postaci literackich, bo pokolenia uczone w szkołach XXI wieku po prostu ich nie znają.
Inne z kategorii
Piękno liturgii: potrzeba odnowy sakralnej muzyki w Kościele [POWĘSKI NA NIEDZIELĘ]
Aniołowie ich w niebie zawsze widzą oblicze Ojca [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Zakładam jednak, drogi Czytelniku, że coś słyszałeś, a jeśli nie słyszałeś, to znajdziesz w Wikipedii, o romansie tysiąclecia, największym skandalu średniowiecza, o Heloizie i Abelardzie. Uznając więc, że ta historia jest znana, opowiadać jej nie będę, ale mam nadzieję, że Czytelnik zechce prześledzić ze mną poglądy jej głównego bohatera. Poglądy te bowiem zburzyły stary dobry świat, i nie zbudowały nowego. Wpuściły one myśl ludzką w gigantyczną ślepą uliczkę.
Katolik na szable z ateistą
Do Abelarda odwołałem się tutaj z powodu jego literackiej sławy, którą przyniosły mu listy do Heloizy. Nie był on natomiast pierwszym, który poglądy takie głosił. Zanim wyjaśnię, o jakie poglądy chodzi, odwołam się raz jeszcze do literatury. W książce Chestertona „Kula i krzyż”, której tłumaczenia swego czasu komunistyczna cenzura nie pozwoliła opublikować, opisana jest historia zaciekłego sporu pomiędzy ateistą a gorliwym katolikiem. Bohaterowie postanawiają rozstrzygnąć sprzeczkę honorowo. Chcą się pojedynkować na śmierć i życie na miecze, pistolety, czy w jakikolwiek inny sposób. Reakcja społeczeństwa jest zaskakująca. Nieprzewidziane interwencje uniemożliwiają przeprowadzenie tej walki. Udaremnienie tego zamiaru zbliża ich do siebie, toczą zaciekłe dyskusje o istnieniu Boga i sensie ateizmu.
W czasie jednej z dyskusji ateista wyznaje, że dla niego ważne są tylko konkrety. Charakterystyczna jest odpowiedź katolika: – nominalizm... wyjaśniliśmy to sobie już w XI wieku.
Tu jednak z Chestertonem zgodzić się do końca nie można. Próbowaliśmy wyjaśnić. Ale ten nominalizm prześladuje nas do dziś. O czym mówa? O pojęciach ogólnych. Pytamy czasem „kim jest człowiek”? Pytanie jest zasadne i wcale nie proste, bo o tym, że jesteśmy człowiekiem, a nie krową, rybą czy ślimakiem, decyduje coś więcej niż zbiór pewnych cech. Można opisać kota, mówiąc, że posiada cztery łapy, ogon, wąsy, dwoje oczu, dwoje uszu itd. Ale kot z amputowaną łapą nie przestaje być kotem, choć ma już trzy łapy, a nie cztery. Już małe dzieci wyczuwają istnienie w rzeczach jakiejś zasady, która określa tożsamość i przynależność do jakiegoś gatunku, do jakiejś kategorii. Taki właśnie sens ma dziecięce pytanie „co to jest?”. Może jako rodzice nie zawsze zdajemy sobie sprawę, słysząc takie pytania, jak ważnych spraw one dotyczą. Dlatego człowiek o zdrowym odruchu jako oburzające odczytuje próby przegłosowania, podejmowane przez nowoczesne parlamenty, że – na przykład – ślimak jest rybą. Stąd już całkiem niedaleko do próby zniesienia przez organ ustawodawczy, powiedzmy, prawa grawitacji. Papier taką ustawę przyjmie, ciekawe tylko, czy jej inicjator spróbuje skoczyć z dziesiątego piętra z przekonaniem, że się nie roztrzaska.
Otóż nominaliści uważają, że żadne pojęcia ogólne nie istnieją. Że są to tylko nazwy, czyli imiona rzeczy. Imię, nazwa, to po łacinie nomen, stąd „nominalizm”. Nominaliści sądzą, że istnieją tylko konkrety, a nazwy – ludzie po prostu wymyślili.
Co łączy Burka z Azorem
Na przeciwnym biegunie stał w starożytnej Grecji Platon. On wpadał w drugą skrajność. Wierzył, że naprawdę istnieją tylko idee, a rzeczy, które oglądamy, to tylko teatr cieni, słabe odblaski tych idei.
Mocno pośrodku ze swoim umiarkowanym realizmem stanął Arystoteles, który uważał, że zasada tożsamości każdego przedmiotu istnieje, ale tkwi w nim samym, w tym przedmiocie, a nie w jakimś świecie idei poza nim.
Spór o to rozgorzał w XI wieku, kiedy po mrocznych wiekach wędrówki ludów i plądrowania terenów dawnego cesarstwa i po odrodzeniu karolińskim, zaczęto odnajdywać pisma starożytnych myślicieli. Niektóre z nich, na przykład Isagogę Porfiriusza, ocalił i przetłumaczył już wcześniej Boecjusz.
Pierwszym XI-wiecznym nominalistą był Roscelin, ale jego pisma nie zachowały się. Kolejnym był właśnie Abelard (ten od Heloizy), który z uporem dowodził, że wszystko, co trąci ogólnymi ideami, prowadzi do absurdu, że poza konkretami nie ma nic.
Konsekwencje takiego poglądu są naprawdę daleko idące. Abelard uważał, że jedyną sprawą, która łączy jednego psa z drugim psem, jest podobieństwo. Możemy więc takie podobieństwo zauważyć, ale jedyna wiedza, jaką mamy, to to, co wiemy o tym konkretnym Burku. Z tego, że nasz Burek ma dwoje oczu, wcale nie wynika, że Azor sąsiadów też musi mieć dwoje oczu. Wszak istnieją tylko konkrety. Ten przykład można też omówić dokładniej i finezyjnie. I rzeczywiście nominaliści takie wnioski wyciągają! Twierdzą, że nie ma żadnej ogólnej wiedzy. Każdy przypadek jest inny – mówią. Skąd my to znamy?
Społeczność ludzka nadała słowom znaczenie – mówi Abelard. Ludzie się umówili – powiedzą nowocześni kontynuatorzy jego myśli – że będą nazywać takie zwierzęta koniami, a takie świniami. Nie istnieje koń jako taki, ani świnia jako taka. Ani – uwaga – nie istnieje człowiek jako taki!
Od konkretu do absurdu
Nominaliści poszli jeszcze dalej. Mówili, że pojęcia ogólne są wytworem niejasnego poznania. Jeśli coś poznamy jasno i wyraźnie – to jest to ich zdaniem konkret! Tymczasem cała realistyczna tradycja, przez nich przerwana, od starożytności po św. Tomasza z Akwinu, mówiła co innego. Mówiła, że prawdziwie wartościowa wiedza, to wiedza ogólna, wznosząca się ponad to, co jednostkowe. Człowiek poznaje przez abstrakcję, umiejąc odróżnić rzeczy istotne dla danego gatunku, od nieistotnych, przypadłościowych, występujących tylko w tym konkretnym jednostkowym przypadku – na tym właśnie polega potęga umysłu ludzkiego.
Proszę zauważyć, że właśnie na drodze abstrakcji powstała geometria. W konkretnych przypadkach nigdy nie istnieje idealny okrąg, idealna prosta, idealny trójkąt. Mimo że nikt nigdy nie widział konkretnego idealnego trójkąta, każde szkolne dziecko wie (albo przynajmniej powinno wiedzieć), jak dochować takiej staranności, żeby na rysunku powstało coś możliwie najbardziej zbliżonego do idealnego trójkąta! Ten argument nominalistów bardzo denerwuje, dlatego postanowili się z nim radykalnie rozprawić. W XX wieku usunięto ze szkół całą euklidesową geometrię, wykładaną od dwóch i pół tysiąca lat i postanowiono wprowadzić bardzo udziwnioną jej odmianę, mówiąc w uproszczeniu – wymyśloną przez niemieckiego matematyka Hilberta. Pasowała ona jednak do nominalistycznych opowieści. Nic dziwnego, że dziś prawie żadne dziecko geometrii nie lubi ani nie umie.
Nominalistyczny nurt kontynuowali po Abelardzie inni, przede wszystkim Ockham, a po nim m.in. empiryści – Hobbes i Locke, a w Polsce w XX w. Tadeusz Kotarbiński. Nominalizm, czyli uznanie, że istnieją tylko konkrety, doprowadziło do przekonania, że między rzeczami nie mogą zachodzić żadne relacje przyczynowości. Mało tego – wszelkie relacje między różnymi bytami trzeba uznać za fikcję. Przestano rozumieć racjonalny sens związków Boga i stworzenia. Fatalnie to wpłynęło na etykę. Powinność ludzka nie wynika dla nominalisty z tego, kim jest człowiek, ani z jego odpowiedzialności jako istoty rozumnej.
Z czego więc wynika? Tu nominaliści stają przed problemem nie do rozwiązania. Zaczynają opowiadać, że każdy przypadek jest inny, ale skoro nie ma obiektywnych związków pojęciowych, to żadnych reguł rozumowo nie da się uzasadnić! Średniowieczni nominaliści wybrnęli z tego tak, że powinność wynika z woli Boga i z niczego innego. Bóg tak chce i nie wiemy dlaczego. Tu właśnie zamyka się ślepa uliczka nominalizmu.
Wracajmy więc do mądrości takich myślicieli, jak Tomasz z Akwinu, którzy ominęli nominalistyczne manowce.
Maksymilian Powęski