Opinie 10 lut 2017 | Redaktor

Podsumowując rok 2016, trudno przejść obojętnie obok zupełnie niedawnych wyników wyborów w Stanach Zjednoczonych.

       

Tomasz Rowiński,

publicysta, redaktor kwartalnika „Christianitas”

 Podsumowując rok 2016, trudno przejść obojętnie obok zupełnie niedawnych wyników wyborów w Stanach Zjednoczonych. Zwycięstwo Donalda Trumpa jest znakiem przynajmniej dwóch zasadniczych zmian, jakie zachodzą w dotychczasowym światowym układzie sił.

Jedna z nich, choć dotyczy wewnętrznych spraw Ameryki, ma także swoją reprezentację w innych miejscach globu. Druga związana jest bezpośrednio ze zmianą akcentów zaangażowania USA w stosunkach międzynarodowych. Dlatego też, jeżeli chodzi o politykę, można wybory w Stanach Zjednoczonych uznać za zdarzenie zasadnicze, otwierające nową dynamikę losów świata w XXI wieku.

Pierwsza zmiana polega na coraz silniejszym w świecie zachodnim przekonaniu o konieczności odrzucenia dotychczasowego modelu systemu światowego liberalizmu. Słowa „liberalizm” używam tu umownie, chodzi o pewien rodzaj ładu politycznego i moralnego wyrosłego po II wojnie światowej na bazie wartości naszego kręgu kulturowego. Dotyczy to także Stanów Zjednoczonych.

Porządek ten z upływem czasu zaczął się coraz wyraźniej przeradzać w narzędzie segregacji społecznej według kategorii postępowy–wsteczny i wedle tych samych kryteriów zaczął rozdzielać dostęp do władzy i zamożności. Wszystko działo się jednak pod płaszczem ideologii mówiącej o wysokich standardach równości czy wolności. Wybór Donalda Trumpa – niezależnie od tego, czy faktycznie chce on reprezentować ten nowy trend w społeczeństwie amerykańskim, czy jest tylko wentylem pod kontrolą establishmentu – takie właśnie znalazł społeczne uzasadnienie. Oznaczałoby to, że wchodzimy w czas kryzysu elit opierających się na przekonaniach rewolucji obyczajowej roku 1968. Elity te zawłaszczyły sobie język praw człowieka, posiadający pierwotnie chrześcijańską inspirację, żeby zbudować uzasadnienie dla własnego szerokiego dostępu do władzy na poziomie światowym. Być może zatem kończy się dotychczasowa postać ideologicznego uzasadnienia cywilizacji zachodniej.

Swoje ruchy sprzeciwu – antyestablishmentowe – ma także większość państw europejskich. Jedne z nich są silniejsze, inne słabsze, choć niekoniecznie łączy je jakiś rodzaj wspólnoty interesu. Jest jednak z pewnością przynajmniej jeden pozytywny aspekt tej sytuacji. Dochodzi do urealnienia obrazu światowej polityki, która w dużej mierze opiera się – dotyczy to także Polski – na złudzeniu posiadania wartości wspólnych, łączących wewnętrznie obszar Północnego Atlantyku i, pośrednio, resztę świata. Zaczynamy rozumieć, że dzisiejsze gwarancje sojusznicze być może nie są warte więcej niż te z roku 1939 i Donald Trump mówi to właściwie wprost. Mówi nie dlatego, że zamierza się odwrócić od sojuszników, tylko dlatego, że odrzuca opowieść o światowym porządku powojennym (pozimnowojennym), jako nieaktualną i mylącą.

Tagi felieton, trump
Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor