Bruski zarzuca Całbeckiemu przekroczenie granic uczciwości. Konflikt prezydenta z marszałkiem
fot. Mikołaj Kuras dla UMWKP
Prezydent Rafał Bruski ponownie zarzuca Toruniowi nadmierne ambicje. Czy emocje przesłaniają realne potrzeby regionu?
Inne z kategorii
Bydgoszcz kontra Toruń: nowy rozdział w starej wojnie
Prezydent Rafał Bruski znów napisał list otwarty. Tym razem nie do sejmiku, nie do radnych, ale wprost do marszałka Piotra Całbeckiego. Postanowił w nim zwracać się do adresata konsekwentnie jako do „Marszałka Torunia”. Powodem są uwagi zarządu województwa do rządowego projektu „Strategii Rozwoju Polski do 2035 roku”, a konkretnie – akceptacja przyjętej w dokumencie hierarchii ośrodków osadniczych, która stawia Bydgoszcz i Toruń w jednej klasie.
Otwiera się więc kolejny front bydgosko-toruńskiej wojny na rankingi i ambicje. Pytanie brzmi: czy to naprawdę jest dziś w dobrze pojętym interesie Bydgoszczy?
W liście prezydent zarzuca marszałkowi, że „nie potrafił zachować neutralności i obiektywizmu” wymaganych na tak wysokim stanowisku samorządowym. Według Bruskiego Całbecki, firmując uwagi do Strategii, ma „udowadniać kłamliwą tezę o równości potencjałów społeczno-gospodarczych obu miast, dzielących się stołecznością województwa – Bydgoszczy i Torunia”.
O co poszło? Marszałek w jednej z uwag pisze: „Akceptuję klasyfikację hierarchiczną ośrodków osadniczych przedstawioną na mapie (…) Proszę o niedokonywanie zmian. Zaproponowana klasyfikacja prawidłowo odzwierciedla znaczenie i potencjał województwa – w tym w szczególności relacje i związki społeczne i gospodarcze pomiędzy wojewódzkimi ośrodkami stołecznymi.”
Bruski odpowiada ostro, zarzucając marszałkowi „przekroczenie granic uczciwości” i przywołując opracowanie Instytutu Rozwoju Miast i Regionów z 2024 r., w którym Bydgoski Miejski Obszar Funkcjonalny zaklasyfikowano do wysokiej, 5 kategorii, razem m.in. ze Szczecinem, podczas gdy toruński MOF trafił do niższej, 7 kategorii.
Na koniec listu prezydent wypomina z przekąsem koncerty sylwestrowe na Rynku Staromiejskim w Toruniu „finansowane także za pieniądze mieszkanek i mieszkańców Bydgoszczy”.
Polityczne tło i historyczne zaszłości
Można odnieść wrażenie, że bardziej jesteśmy w wyborczej kampanii samorządowej niż przy chłodnej rozmowie o strategicznym dokumencie państwa.
Sprawa jednak nie wzięła się znikąd. To kolejny odcinek sporu o pozycję Bydgoszczy w dokumentach rządowych i regionalnych. W 2024 r. prezydent Bruski pisał list otwarty do radnych sejmiku w sprawie Koncepcji Rozwoju Kraju 2050, zarzucając sejmikowi przyjęcie stanowiska wbrew jednoznacznemu głosowi władz Bydgoszczy. Marszałek Całbecki wtedy odpowiadał, że „nie chce nikogo łączyć na siłę”.
Dziś dochodzi nowy element: hierarchia sieci osadniczej, którą od lat rozwija Urząd Marszałkowski. W prezentacjach przygotowanych przez departament planowania województwa Bydgoszcz i Toruń występują wspólnie jako „ośrodki stołeczne” pierwszego poziomu, obok ośrodków uzupełniających (Włocławek, Grudziądz, Inowrocław) i mniejszych miast.
Z kolei rządowy Instytut Rozwoju Miast i Regionów w swoim raporcie o bazie ekonomicznej miast pokazuje Bydgoszcz jako jeden z najsilniejszych miejskich obszarów funkcjonalnych średniej rangi – razem z Rzeszowem i Zieloną Górą – podczas gdy Toruń lokuje niżej, wśród słabszych ośrodków.
Na tle tych danych list Bruskiego wygląda trochę jak triumfalne machanie tabelką nad głową: „patrzcie, my jesteśmy w piątce, oni w siódemce”. W sensie statystycznym prezydent ma argumenty. W sensie politycznym – im większe znaczenie ma dziś realny potencjał Bydgoszczy, tym mniej potrzebne jest demonstrowanie go w tonie urażonego honoru.
Paradoks polega na tym, że sam marszałek Całbecki w innych wystąpieniach publicznych jasno przyznawał, iż „Bydgoszcz jest najsilniejszym ośrodkiem gospodarczym i społecznym naszego województwa”. Nie mamy więc do czynienia z urzędnikiem, który uparcie twierdzi, że oba miasta są „identyczne”. Spór toczy się raczej o język map i dokumentów, niż o rzeczywistość gospodarczą.
Co leży w realnym interesie Bydgoszczy?
Bydgoszcz nie potrzebuje potwierdzenia własnej pozycji w każdym akapicie państwowej strategii, tak jak dojrzały człowiek nie musi codziennie słyszeć komplementów, żeby wiedzieć, kim jest. Jest największym miastem regionu, ważnym węzłem kolejowym, ośrodkiem przemysłu, logistyki i usług – i żadne słowo w uwadze marszałka tego nie zmienia.
Tymczasem ostre sformułowania o „kłamliwej tezie” i „przekroczeniu granic uczciwości” pod adresem marszałka w praktyce osłabiają jedną rzecz, której Bydgoszcz naprawdę potrzebuje: zdolność regionu do mówienia wspólnym głosem w Warszawie.
Im bardziej Bydgoszcz i Toruń okopują się na swoich pozycjach, tym łatwiej innym dużym ośrodkom – Poznaniowi, Gdańskowi, Trójmiastu – przeforsować swoje interesy kosztem kujawsko-pomorskiego. Dla centrali dwa skłócone miasta-stolice to idealna sytuacja: każde przyjeżdża z osobną listą żądań i pretensji, zamiast z jednym spójnym pakietem priorytetów dla całego województwa.
Atomizacja regionu – rozbijanie go na osobne „dwory”, które rywalizują o każde zdanie w strategii, o każdy koncert na rynku, o każdy przystanek kolejowy – jest przeciwieństwem tego, co nazywa się dziś „polityką terytorialną”. Strategiczne dokumenty państwa coraz częściej kierują pieniądze nie do pojedynczych miast, ale do funkcjonalnych obszarów miejskich, w których współpraca jest warunkiem dodatkowych środków.
Bydgoszcz – jako naturalny lider – ma wszelkie dane, by taką współpracę organizować wokół siebie, zamiast każdorazowo występować w roli strony pokrzywdzonej przez „toruńskie lobby”. Im bardziej listy otwarte zamieniają się w osobiste połajanki, tym mniej miejsca zostaje na budowanie realnej metropolii: z silnym zapleczem powiatów, dobrym skomunikowaniem całego obszaru i wspólną strategią inwestycji.
Co byłoby naprawdę w interesie Bydgoszczy? Wydaje się, że można sformułować kilka punktów, których realizacja dałaby lepsze rezultaty niż kolejny list z ironicznym „Marszałku Torunia” w nagłówku:
1. Twarde trzymanie się faktów, ale bez personalnych ocen uczciwości. Raport IRMiR mówi sam za siebie – nie trzeba do niego dopisywać emocjonalnego komentarza.
2. Budowanie regionalnej koalicji wokół Bydgoskiego Obszaru Funkcjonalnego – z gminami, które i tak są naturalnie związane z Bydgoszczą pracą, edukacją i transportem.
3. Wspólny język wobec rządu, wynegocjowany z Toruniem: można się spierać o szczegóły hierarchii, ale na końcu musi powstać jeden wspólny pakiet projektów dla województwa.
4. Wyjście z logiki „kto ważniejszy” na rzecz pytania: które inwestycje naprawdę zmieniają konkurencyjność całego regionu (S10, kolej, port rzeczny, nauka, medycyna), a nie tylko poprawiają samopoczucie lokalnych elit.
5. Ograniczenie kabotynizmu po obu stronach – bo kiedy politycy licytują się na to, kto kogo bardziej upokorzył w liście otwartym, mieszkańcy Bydgoszczy i Torunia dostają co najwyżej kolejną porcję medialnego serialu, a nie lepszy transport czy szpital.
Bruski w najnowszym liście ma trochę racji w liczbach, ale zdecydowanie za dużo patosu. Bydgoszcz naprawdę jest silnym ośrodkiem – tego nie trzeba codziennie udowadniać, zwłaszcza obrażając się na każde zdanie marszałka. W dobrze pojętym interesie miasta jest coś znacznie mniej widowiskowego, za to o wiele poważniejszego: zbudowanie takiego modelu współpracy w regionie, w którym nikt nie musi udawać, że Toruń jest „równy” Bydgoszczy – ale też nikt nie próbuje udowodnić wyższości Bydgoszczy za pomocą kolejnego listu otwartego.
Michał Jędryka