Kto naprawdę zyskuje na konflikcie Bydgoszczy z Toruniem? [ANALIZA]
Pomnik osiołka na Rynku Staromiejskim u zbiegu ulic Żeglarskiej i Szerokiej w Toruniu. Autor Grzegorznadolski, Wikipedia
Ostry spór między władzami Bydgoszczy a marszałkiem województwa miał być walką o należne miastu miejsce w państwowej strategii rozwoju. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że konflikt ten ma drugie dno — i że jego skutki rozkładają się inaczej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Kto w tej rozgrywce naprawdę zyskuje, a kto płaci koszt politycznego ryzyka?
Inne z kategorii
Konflikt, który ma drugie dno
Spór między prezydentem Bydgoszczy Rafałem Bruskim a marszałkiem województwa kujawsko‑pomorskiego Piotrem Całbeckim, zapoczątkowany wokół zapisów „Strategii Rozwoju Polski do 2035 roku”, na pierwszy rzut oka wygląda jak klasyczna walka o prestiż i należne miejsce miasta w hierarchii metropolii. Jednak im dłużej konflikt trwa, tym wyraźniej widać, że jego skutki nie rozkładają się symetrycznie. Nasuwa się pytanie: czy ostra konfrontacja rzeczywiście służy Bydgoszczy — czy raczej, paradoksalnie, wzmacnia pozycję Torunia?
Punkt wyjścia: merytoryczna nierówność
Prezydent Rafał Bruski w swoim liście otwartym zarzucił marszałkowi województwa przekroczenie granic uczciwości i obiektywizmu, wskazując, że w rządowym dokumencie strategicznym Bydgoszcz i Toruń zostały potraktowane jako miasta o porównywalnym potencjale społeczno‑gospodarczym. Zdaniem władz Bydgoszczy jest to teza nie do obrony w świetle danych demograficznych, gospodarczych i funkcjonalnych.
Na poziomie faktów ten argument jest czytelny: Bydgoszcz jest większa, pełni więcej funkcji metropolitalnych i obsługuje znacznie szersze zaplecze regionalne. Problem polega jednak na tym, że polityka rozwoju nie rozstrzyga się wyłącznie w tabelach.
Mechanizm „mniejszego”, czyli kto wygrywa wizerunkowo
W sporach asymetrycznych niemal zawsze działa dobrze znany mechanizm: większy i silniejszy przegrywa wizerunkowo, mniejszy zyskuje naturalną sympatię arbitra. W tym układzie Bydgoszcz — miasto liczniejsze, gospodarczo silniejsze i bardziej funkcjonalnie „metropolitalne” — jest postrzegana jako strona dominująca. Toruń natomiast łatwo ustawia się w roli miasta, które trzeba chronić przed marginalizacją.
Dla decydenta w Warszawie czy eksperta pracującego nad dokumentem strategicznym naturalna jest myśl: skoro Bydgoszcz już jest duża, Toruń też musi coś mieć. To nie jest rozumowanie merytoryczne, lecz psychologiczne — ale w praktyce administracyjnej bardzo skuteczne.
Styl sporu: emocja kontra procedura
W tej konkretnej wymianie zdań różnica w stylu jest uderzająca. Strona bydgoska używa języka ostrego i moralnego: mówi o kłamliwych tezach, naruszeniu uczciwości i konieczności walki o miasto. Marszałek Całbecki odpowiada językiem proceduralnym i instytucjonalnym: podkreśla, że nie jest autorem dokumentu, wskazuje na rządowy charakter strategii i akcentuje potrzebę współpracy regionalnej.
Efekt jest łatwy do przewidzenia. Bydgoszcz jawi się jako strona konfliktowa, Toruń jako strona spokojna i zarządzalna. A administracja centralna — niezależnie od barw politycznych — preferuje partnerów, którzy nie generują napięć.
Zakotwiczenie w centrum decyzyjnym
Nie bez znaczenia jest także długofalowe osadzenie obu miast w wyobraźni elit centralnych. Toruń dysponuje silnym kapitałem symbolicznym: zabytkowa starówka, Kopernik, wyraźna tożsamość akademicka. Jest miastem łatwym do „opowiedzenia” jednym zdaniem. Bydgoszcz natomiast, mimo realnej siły funkcjonalnej, jest trudniejsza do zaklasyfikowania narracyjnie.
W sporach o dokumenty strategiczne symbol często wygrywa ze statystyką. Toruń potrafi ten symboliczny język wykorzystywać konsekwentnie od lat.
Konflikt utrwala status quo
Jest jeszcze jeden, często pomijany aspekt. Ostry konflikt sprawia, że administracja centralna niechętnie wprowadza jakiekolwiek korekty. Każda zmiana wyglądałaby bowiem na uleganie presji jednej ze stron. W efekcie najbezpieczniejszym rozwiązaniem staje się pozostawienie zapisów bez zmian.
A status quo oznacza formalną równorzędność Bydgoszczy i Torunia. Dla Bydgoszczy jest to stan poniżej realnego potencjału, dla Torunia — rozwiązanie w pełni satysfakcjonujące. W tym sensie Toruń nie musi wygrać sporu; wystarczy, że go nie przegra.
Paradoks ostrej retoryki
Im ostrzejszy konflikt, tym trudniej o ciche, techniczne przesunięcia kompetencji, funkcji i decyzji inwestycyjnych. Tymczasem w polityce regionalnej to właśnie takie, mało widowiskowe ruchy przynoszą trwałe efekty. Publiczna konfrontacja mobilizuje drugą stronę do obrony i zamyka pole do kompromisów.
W rezultacie Bydgoszcz zużywa energię na spór, a Toruń konsoliduje swoją pozycję.
Wniosek
Obrona interesów miasta jest obowiązkiem władz samorządowych. Jednak w klasycznym, tradycyjnym rozumieniu polityki skuteczność rzadko idzie w parze z demonstracyjną ostrością. W obecnym układzie ostry konflikt Bydgoszczy z Toruniem nie jest neutralny — i wszystko wskazuje na to, że bardziej wzmacnia pozycję Torunia niż realnie przesuwa sprawy na korzyść Bydgoszczy.
To nie jest kwestia złej woli którejkolwiek ze stron, lecz strukturalnych mechanizmów polityki regionalnej. A te od lat faworyzują spokój, symbol i status quo bardziej niż rację wyrażoną podniesionym głosem.
Mówiąc bardziej obrazowo, spór jest nieco analogiczny do debaty między Wałęsą a Kwaśniewskim sprzed 30 lat. Ten drugi sprowokował pierwszego, ale zrobił to poza światłem reflektorów. Wałęsa się sprowokować dał i okazał emocje przed kamerami. Przegrał.
Michał Jędryka