Wydarzenia 25 maj 2022 | Redaktor
Wolne polskie wiatraki? Czas na ukrócenie ery 10h i zielonych certyfikatów

Foto: Pixabay.com

Zasada 10h i zielone certyfikaty – zdaniem części ekspertów – blokują działania rządu w obszarze dywersyfikacji dostępnych Polsce źródeł energii. Zarabiać ma na tym „hamulcu” wąska grupa ludzi. Coraz częściej pojawiają się doniesienia, że budowa elektrowni wiatrowych zablokowana regulacjami prawnymi z 2016 roku zostanie wkrótce uwolniona. Przyspieszenie tego procesu spowodowała wojna na Ukrainie i konieczność szybszego uniezależnienia Polski od dostaw gazu i ropy z Rosji.

Zielone certyfikaty to świadectwa pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych, które w teorii wspierają produkcję wykorzystującą OZE.

Zielone certyfikaty

Nie mamy wpływu na unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS), jednak premier Mateusz Morawiecki stwierdził w tym roku, że Polska ma prawo zakończyć machinacje wokół handlu tzw. zielonymi certyfikatami.

W kontekście powstrzymania cen, spekulacji na rynku tzw. zielonych certyfikatów będziemy wnioskowali o zmianę mechanizmu handlu [zezwoleniami – red.] i certyfikatami, ale także, w szczególności – to byłaby duża zmiana, ale taki postulat będę zgłaszał na najbliższej Radzie Europejskiej – aby zmienić zasady handlu uprawnieniami do emisji CO2 w ogóle, a więc obniżyć możliwości spekulowania, obniżyć ten gwałtowny przyrost cen uprawnień do emisji

– powiedział szef polskiego rządu. Była to jedyna wypowiedź w tej sprawie.

Innego zdania niż Mateusz Morawiecki jest Ireneusz Zyska, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska oraz pełnomocnik Rządu ds. Odnawialnych Źródeł Energii, który miał sugerować premierowi, że zmiana systemowa dotycząca zielonych certyfikatów wymagałaby notyfikacji i groziłaby pozwaniem Polski przez zagranicznych inwestorów. Zdaniem jednak wielu ekspertów cytowanych przez media, to nieprawda.

Aby obniżyć cenę energii, musimy natychmiast zmienić system tzw. zielonych certyfikatów. To jest patologia par excellence! Kieszenie Polaków drenuje się na miliardy złotych, którymi napychamy kieszenie wielkiego zagranicznego biznesu. Prawie cała Europa już sobie z tym poradziła

- napisał ekonimista dr Marian Szołucha na Twitterze.

W naszym kraju ten sektor energetyczny od dawna jest rentowny, a mimo to z jakiegoś powodu system działa w najlepsze. Cena certyfikatów wciąż rośnie i osiąga niemal 300 zł/MWh. Ich całkowity koszt to 8 mld zł rocznie. Zagraniczni inwestorzy nie mają powodów do wprowadzania zmian

- pisał Jakub Zgierski na portalu „Tygodnika Solidarność” Tysol.pl.

Podobnego zdania jest Konfederacja. W jej imieniu głos w sprawie zabrał Krzysztof Bosak. Jego zdaniem „powinniśmy zlikwidować system zielonych certyfikatów, który jest kolejnym narzutem nałożonym na polską gospodarkę”.

Obecnie w systemie wsparcia dla OZE opartym na świadectwach pochodzenia (certyfikatach), wytwórca energii z OZE, oprócz sprzedaży energii otrzymuje za każdą MWh certyfikat, który jest prawem majątkowym i może być sprzedany - albo na giełdzie, albo w indywidualnej transakcji typu OTC.

Zasada 10H

Od 2016 r. Polska ograniczyła budowę farm wiatrowych poprzez nowe regulacje, czyli tzw. zasadę 10H. Przewiduje ona, że turbiny mogą być stawiane w odległości co najmniej 10-krotności długości łopaty wiatraka (ze względu na zaludnienie, lesistość itd. naszego kraju, niemal cały obszar został wyłączony spod możliwości rozbudowy tego typu OZE. Od czasu wojny jednak argumenty z 2016 r. (np. domniemane ryzyko spadnięcia sopla lodu ze skrzydła wiatraku, którym streaszyli wówczas politycy) straciło na znaczeniu w obliczu widma niedoborów energii i utraty suwerenności energetycznej.

Dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją, w której postawienie na rozwój samowystarczalnych źródeł pozyskiwania energii elektrycznej czy cieplnej wydaje się koniecznym krokiem. Mówimy tu m.in. o OZE, czyli Odnawialnych Źródłach Energii, ale także reaktorach jądrowych, z którymi plany coraz mocniej wiąże polski rząd. Skupmy się jednak na OZE, a szczególnie na farmach wiatrowych, które byłyby w stanie powstać najszybciej i wypełnić lukę po surowcach pochodzących z Rosji czy ogólnie importowanych paliwach kopalnych. Czas realizacji przedsięwzięcia jest kluczowy, biorąc pod uwagę konflikt na Wschodzie

- mówił Janusz Gajowiecki, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

Bezwzględnie jest potrzebna zmiana ustawy o lokalizacji farm wiatrowych. Chodzi o jej złagodzenie, tak aby gminy mogły decydować o tym, czy energetyka wiatrowa może się rozwijać w ich sąsiedztwie, czy też nie. Przepis 10H w ustawie odgórnie stanowi, że nie możemy lokalizować farm wiatrowych w naszym kraju. W dobie obecnego kryzysu musimy zawalczyć o bezpieczeństwo energetyczne Polski. Żeby było to jednak możliwe, należy zmienić wspomniane przepisy, które są gotowe i czekają na przyjęcie przez Radę Ministrów

- apeluje Janusz Gajowiecki.

Propozycja liberalizacji 10H uzyskała pozytywną opinię Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. „Trwają nadal prace nad nowelizacją ww. ustaw” – zapewniał resort. To jednak informacje z maja 2021 r. Wojna powinna przyspieszyć te prace. Tak się jednak nie stało.

Robert Wyrostkiewicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor