Niedziela - Tygodnik Bydgoski 29 gru 2019 | Redaktor
Chwałą Boga jest człowiek żyjący! [NIEDZIELA]

Kadr z filmu „Lion, droga do domu”.

TVP Kultura pokazała w Boże Narodzenie film „Lion, droga do domu”. Jest to wzruszający australijsko – brytyjski obraz, będący adaptacją autobiograficznej książki „Daleko od domu”, autorstwa Saroo Brierleya.

Główny bohater na skutek fatalnego zbiegu okoliczności jako pięciolatek gubi się na dworcu, w końcu wsiada do pociągu, który wywozi go do Kalkuty, półtora tysiąca kilometrów od domu. Przez jakiś czas mieszka tam na ulicy. Trafia do ośrodka dla zagubionych dzieci. Nikt nie jest w stanie jednak znaleźć jego domu, bo dziecko nie zna swojego nazwiska, a nazwę rodzinnej miejscowości niepoprawnie wymawia. W końcu zostaje adoptowany przez bogate małżeństwo Australijczyków. Zaczyna się dla niego szczęśliwe dzieciństwo i młodość, kończy studia, realizuje swe marzenia. W końcu jednak zadaje sobie pytanie o swoją tożsamość i rozpoczyna żmudne poszukiwanie swej biologicznej rodziny.

Film jest piękny i wciągający. Ma też wspaniałe przesłanie, dotyczące tożsamości człowieka, którą tworzy całe środowisko, z którego on wyrasta. Jednakże jest tam jedno zmącenie tej harmonii, jedna łyżka dziegciu w tej beczce miodu. W jednej ze scen rozmowy głównego bohatera z przybraną matką, kiedy Saroo wyraża jej współczucie, że ona i jej mąż nie mogli mieć własnych dzieci, ona (w tej roli Nicole Kidman) wygłasza kwestię zaskakującą.  Mogliśmy mieć własne dzieci — mówi. Ale oboje z mężem uważamy, że na ziemi jest zbyt wiele ludzi…

Dalej jest coś o tym,  żeby pomóc tym, którzy już istnieją etc. Nie sposób przejść  nad tym do porządku dziennego. Teza o rzekomym przeludnieniu ziemi powraca coraz częściej i jak widać wkrada się do popkultury, A to właśnie popkultura, film fabularny, jest tą dziedziną życia społecznego, w której w sposób najbardziej oczywisty realizowana jest cyniczna taktyka dra Goebbelsa: kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą…

Pogląd o przeludnieniu ziemi nie jest nowy. W historii myśli ludzkiej zresztą trudno jest o ideę naprawdę nową. Wiele wymyślonych dziś, pojawiało się już dawniej, w nieco tylko odmiennej postaci. I tak Tertulian, wielki skądinąd pisarz chrześcijański starożytnego Zachodu, też zbliżał się do tej herezji. „To, co łączy się najczęściej z naszymi przemyśleniami (i skargami), to nasza rozkwitająca populacja. Nasza liczebność jest uciążliwa dla świata, który nie może nas wspierać. W samym swoim dziele zaraza i głód, wojny i trzęsienia ziemi muszą być traktowane jako remedium dla narodów, jako środek do okrzesywania luksusu rasy ludzkiej” — pisał..

Niecałe tysiąc lat po nim w Europie, a zwłaszcza we Francji, pojawili się katarzy i albigensi. Sekty te głosiły najsłynniejszą średniowieczną herezję. Ta dualistyczna doktryna porwała za sobą całe rzesze. Kościół, widział w ich nauczaniu wielkie zagrożenie duchowe. Katarzy bowiem, przewrotnie interpretując Pismo święte, doszli do takiej pogardy dla świata materialnego, że za jeden z największych grzechów uważali… płodzenie dzieci. 

W czasach nowożytnych o przeludnieniu opowiadał Tomasz Robert Malthus, ekonomista angielski i duchowny anglikański, który w swej pracy „Rozprawia o prawie ludności i jego oddziaływaniu na przyszły postęp społeczeństwa” zawarł pogląd, iż liczba ludności powiększa się zgodnie z postępem geometrycznym, a podaż żywności rośnie z postępem arytmetycznym. Zatem zasobów musi kiedyś zabraknąć. Uważał, że naturalną regulacją między ludnością a żywnością stały się masowy głód, wojny i epidemie: „Epidemie, zarazy i pomory (...) przyniosą tysiące i dziesiątki tysięcy ofiar. Jeśli to nie przyniesie skutku, gigantyczna nieunikniona plaga głodu (...) jednym potężnym uderzeniem wyrówna poziom ludności z poziomem żywności” — pisał Malthus.

Mimo, że poważni geografowie i ekonomiści wskazują, że ziemi bardzo daleko jeszcze do przeludnienia, a połowa ludności świata zamieszkuje zaledwie na jednym procencie powierzchni lądów, to jednak ideolodzy depopulacji nie zamierzają zaprzestać swej propagandy. 

Z chrześcijańskiego punktu widzenia argument przeludnienia jest nie do przyjęcia z jeszcze jednego, zasadniczego powodu. Człowiek na samym początku otrzymał od Pana Boga nakaz: „Rośnijcie i mnóżcie się, i napełniajcie ziemię” (Rdz 1, 28). Warto zwrócić uwagę że czas, który mamy, czas doczesności, jest jedynym czasem, w którym człowiekowi dane zostało to zadanie, powołania do życia nowych istot duchowo cielesnych, czyli wzbudzenie potomstwa na ziemi. Zadanie to zakończy się, gdy skończy się nasz świat, bo jak mówił nasz Pan: „W zmartwychwstaniu (...) ani się żenią, ani za mąż wychodzą, ale są jak aniołowie Boży w niebie”. (Mt 22, 30) Mowa tu jest właśnie o tej funkcji małżeństwa, która polega na zrodzeniu i wychowaniu dzieci. W wieczności, w nowym świecie, w którym nastanie nowe niebo i nowa ziemia (por. Ap 21,1) tyle ludzi wielbić będzie Chrystusa jako Króla i Zbawiciela, ile zostało zrodzonych podczas istnienia ludzkości na ziemi! A jak uczył św. Ireneusz „chwałą Boga jest człowiek życjący”. Herezja przeludnienia jest więc po prostu diabelskim pomysłem na zmniejszenie chwały Bożej, której to chwały, przez świętych głoszonej, Szatan Bogu nieustannie zazdrości. 

Ktokolwiek zatem podejmuje małżeńskie powołanie, przyjmuje na siebie nakaz rozmnażania, wypowiedziany u początku świata. Dlatego też w obrzędach małżeństwa występuje skierowane do narzeczonych bezpośrednio przed ślubem pytanie „Czy chcecie przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy”? I odpowiedź na to pytanie traktowana jest tak poważnie, że gdyby później udowodniono, że któryś z małżonków kłamał i wykluczał potomstwo, byłby to powód do orzeczenia nieważności małżeństwa od początku. Oczywiście, jest jednak i odwrotnie, jeśli jakieś małżeństwo nie może mieć dzieci z powodów od małżonków niezależnych, to małżeństwo takie jest jak najbardziej ważne i godziwe. Oczywiście nie tylko wtedy wolno rozważać adoptowanie dzieci, których nie wychowują biologiczni rodzice.  I jest to godne najwyższego uznania.
Może nie często, ale zdarza się, że decyzję taką podejmują i takie małżenstwa, które już wychowują kilkoro nawet dzieci własnych.

Właśnie dla zwalczania herezji katarów, powołał św. Dominik Zakon Kaznodziejski. W nim wielu było wielkich świętych i wybitnych mężów i nauczycieli — od św. Jacka, przez Alberta Wielkiego, Kajetana, bł. Czesława, Garrigou – Langrange’a, bł Michała Czartoryskiego, o. Jacka Woronieckiego aż po perłę w koronie dominikańskiej nauki — św. Tomasza z Akwinu. 

Jeden z wielkich dominikanów, o. Tomasz Pegues w swym wspaniałym Katechizmie napisał: „w świecie ludzi to właśnie wokół dziecięcej kołyski widzimy zgromadzone, jak w punkcie centralnym, całe piękno Bożych rządów na świecie, gdyż wszystko na świecie jest uporządkowane ze względu na dobro tego dziecka. Są to ojciec i matka, którzy są wokół niego, cała natura, która pozwala mu żyć , aniołowie, którzy mu służą i Bóg, który przeznacza dla niego chwałę swojego nieba”. Obyśmy zawsze mieli te słowa w pamięci, nie tylko w dzisiejszą niedzielę Świętej Rodziny.

Maksymilian Powęski

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor