Opinie 2 cze 10:37 | Michał Jędryka
Nie da się posklejać Polski bez nowego ustroju. Jeśli nie harmonia – to równowaga

fot. Pixabay

No i naród wybrał prezydenta. Zostanie nim Karol Nawrocki, przedstawiający się jako kandydat obywatelski. Zostanie, bo wierzę, że rządzący nie będą już próbować żadnych sztuczek, kruczków prawnych ani „scenariuszy rumuńskich”, mogących zmienić werdykt społeczeństwa.

Został wybrany niewielką większością, ale takie są reguły gry: wystarczyłby przecież nawet jeden głos przewagi i trzeba by wygraną uznać.

Nowy prezydent zastaje Polskę głęboko podzieloną. Chęć politycznego odwetu z wyborów na wybory rośnie i przybiera niebezpieczne rozmiary. Wprawdzie rządzi nadal większość parlamentarna centrolewicy, ale coraz głośniej mówi się, że koalicja, która sama siebie lubi nazywać „15 października”, a opozycja z satysfakcją wypomina jej datę „13 grudnia”, może nie przetrwać nawet do jesieni.

Co jednak będzie dalej? Niezależnie od biegu wydarzeń, podział wykreowany po 2005 roku nie zniknie – istnieje wręcz ryzyko, że znów się pogłębi. Siły związane z Koalicją Obywatelską zapewniają, że jak już zakończą rozliczenia, to zabiorą się za pojednanie, ale rośnie obawa, że „pojednanie” to może oznaczać po prostu zamykanie krytyków w więzieniach (patrz: projektowana ustawa o mowie nienawiści). Dziś już wiemy, że nie wygrają i nie domkną systemu. Otwiera się więc perspektywa ruchu wahadła w przeciwnym kierunku.

Ale co będzie dalej? Czy któremuś rządowi uda się Polskę naprawdę posklejać? I czy ktoś będzie naprawdę chciał to zrobić? A jeśli by chciał – to jak się za to zabrać?

Rafał Ziemkiewicz słusznie zauważa, że potrzebne jest porozumienie nie tyle nad, ile pod podziałami. Chodzi o to, że mimo różnic politycznych wciąż tu razem mieszkamy – i nawet jeśli rozjeżdżają nam się idee i wartości, to mamy wspólne interesy. O te interesy trzeba dbać, również oddolnie. Ale to nie wystarczy.

Potrzebna jest zasadnicza reforma ustrojowa. Reset konstytucyjny. Nie – niekoniecznie uchwalenie nowej konstytucji, bo do tego potrzebny byłby szeroki konsensus. Ale może warto pomyśleć nad pakietem ustaw, które miałyby charakter swego rodzaju „aneksu do konstytucji” i które ustanowiłyby tak pożądaną równowagę w Polsce. Równowagę – bo pokój w polityce można zapewnić na dwa sposoby: poprzez harmonię, gdy wszyscy lub prawie wszyscy działają zgodnie dla dobra wspólnego, albo poprzez równowagę – gdy harmonia okazuje się niemożliwa. Równowaga oznacza stabilizację poprzez wzajemne oddziaływanie sił działających w przeciwnych kierunkach, które muszą się miarkować, by zachować dobro większe.

Jak taka równowaga mogłaby wyglądać w praktyce? Dziś w instytucjach państwowych obowiązuje zasada konkursów, które mają być całkowicie przejrzyste i obiektywne. Oczywiście zawsze da się konkurs tak poprowadzić, by przy pozorach obiektywizmu wygrał ten, kto „ma wygrać”. Dlatego należy skończyć z udawaniem obiektywizmu i zastąpić go zasadą parytetu: jeśli w spółce państwowej jest pięcioosobowy zarząd, to – powiedzmy – trzy miejsca powinny przypadać stronie rządzącej, a dwa opozycji. W mediach można wprowadzić inny podział – rządzący biorą program pierwszy, opozycja drugi, a inne anteny dzieli się proporcjonalnie. W urzędach: dyrektor generalny z układu rządzącego, ale jego zastępca – z opozycji. Oczywiście nawet przy takim podziale można i należy utrzymać wymóg odpowiednich kwalifikacji – to również powinno być gwarantowane.

To nie jest ustrój bez precedensu. Przykładem w Europie stosującym podobne zasady jest Szwajcaria. Od 1959 roku aż do 2003 obowiązywała tam tzw. „magiczna formuła” – nieformalna umowa partyjna dzieląca 7 miejsc w rządzie federalnym między cztery największe partie (pierwotnie w proporcji 2:2:2:1). W praktyce oznaczało to, że przez dekady wszystkie główne siły polityczne – od socjaldemokratów, przez chadeków i liberałów, po nacjonalistów – współrządziły, niezależnie od chwilowych wyników wyborów. Formuła ta nie była zapisana w konstytucji, lecz wynikała z kultury politycznej konsensusu i obawy przed marginalizacją którejś części społeczeństwa.

Efektem był brak ostrej opozycji – wszystkie znaczące partie uczestniczyły we władzy wykonawczej. Ryzyko braku kontroli opozycyjnej równoważono jednak za pomocą demokracji bezpośredniej (referendów i inicjatyw obywatelskich): jeśli rządząca koalicja w szerokim składzie podjęła niepopularną decyzję, obywatele mogli ją zablokować w referendum. Silne mechanizmy oddolne zmuszały też szwajcarskie elity do rezygnacji z typowej dla systemu większościowego logiki „zwycięzca bierze wszystko”.

W Libanie od czasu Paktu Narodowego z 1943 roku obowiązuje niepisana zasada, że najważniejsze urzędy rozdziela się według klucza wyznaniowego: prezydentem zawsze jest chrześcijanin maronita, premierem – muzułmanin sunnita, a przewodniczącym parlamentu – muzułmanin szyita. Dodatkowo miejsca w parlamencie od lat 90. są podzielone po równo między chrześcijan i muzułmanów (przed 1990 r. z przewagą chrześcijan), a w rządzie dąży się do proporcjonalnej reprezentacji wszystkich głównych sekt. Taki konstytucyjny i zwyczajowy podział urzędów miał na celu zapewnienie, że żadna z grup religijnych (będących de facto także obozami politycznymi) nie zostanie zdominowana. W praktyce libański model zapobiegł wprawdzie trwałemu wykluczeniu którejkolwiek wspólnoty z władzy, ale skutkuje częstym paraliżem decyzyjnym. Szwajcarzy zapobiegają temu paraliżowi przez referenda.

Faktem jest, że taki system jest mniej sprawny. Ale coś za coś. Dalsze eskalowanie odwetu w Polsce jest niebezpieczne. Jednak mocno się obawiam, że naszkicowane powyżej rozwiązania mało kogo będą interesowały.

Michał Jędryka

-->