Opinie Dzisiaj 20:14 | Redaktor
Ojciec Tomasz Tyn OP. Człowiek, który nie krzyczał. Myślał.

By Catholic Church. - https://isoladipatmos.com/pt/diritto-e-morale-sulla-scia-della-teologia-di-tomas-tyn/, CC0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=97115861

Arkadiusz Robaczewski opisuje na łamach „Do Rzeczy” dominikanina, który nie zostawił manifestów ani spektakularnych buntów. Zostawił jasność myślenia.

Na tle XX wieku, pełnego reformatorów, buntowników i rozczarowanych wizjonerów, sylwetka ojca Tomasza Tyna OP wygląda zaskakująco inaczej. Jak pisze Arkadiusz Robaczewski w artykule opublikowanym na portalu „Do Rzeczy”, o. Tyn nie został „ojcem Soborowym”, nie założył żadnej modnej wspólnoty i nie odegrał roli duchowego celebryty. Żył niespełna czterdzieści lat, a mimo to – dodaje autor – „to przez jego osobę Ty i ja robimy swoje”. Co sprawia, że ktoś tak cichy, bez medialnej legendy, może aż tak poruszać?

Robaczewski pokazuje dominikanina jako człowieka, który nie szukał ani „Kościoła nowego”, ani „Kościoła dawnego”. Interesował go Kościół prawdziwy. W czasach ostrych sporów po Soborze Watykańskim II, gdy jedni krzyczeli o „postępie”, a drudzy o „zagładzie”, o. Tyn trwał w czymś innym – w wierności prawdzie. Autor podkreśla, że Tyn „nie był ani buntownikiem, ani strażnikiem muzeum”, lecz realistą, który patrzył głębiej niż spory o formy i reformy.

Ta wierność ma korzenie w jego życiorysie. Urodzony w komunistycznej Czechosłowacji w 1950 roku, dorastał w świecie, który chciał wymazać Boga z pamięci. Robaczewski pisze, że w tym milczeniu rodzinna wiara rozbłysła jak światło. Właśnie tam, w ciszy i prześladowaniu, Tyn nauczył się ważnej zasady: prawda nie ginie wtedy, gdy jest zwalczana, lecz wtedy, gdy zostaje zapomniana. Dlatego szukał nie nowości, ale źródła.

W 1969 roku zetknął się z dominikanami. Zachwyciła go ich duchowość: modlitwa, studium, kontemplacja i głoszenie prawdy. Wstąpił do zakonu w Niemczech, lecz szybko dostrzegł rosnące tam wpływy teologii Karla Rahnera. Wtedy wydarzyło się coś, co Robaczewski opisuje z wyraźnym podziwem: młody zakonnik napisał po łacinie traktat, w którym „rozbroił błędy Rahnera z precyzją chirurga”. Wychodząc z realizmu św. Tomasza, wykazał, że przyjęcie rahnerowskiej antropologii prowadzi do etyki sytuacyjnej i rozmycia pojęcia dobra i zła. „W istocie metafizyka, gdy tylko wyrzucono ją z jej właściwego, rozumowego i spekulatywnego obszaru, została zniszczona” – pisał Tyn, wskazując, że teologia pozbawiona metafizyki szybko rozpływa się w emocjach i subiektywizmie. Robaczewski zauważa, że jego diagnoza wyprzedziła intuicje późniejszej encykliki Veritatis splendor.

Po opuszczeniu Niemiec trafił do klasztoru w Bolonii. Tam znalazł wspólnotę, która rozumiała reformę zakonu nie jako ucieczkę w nowoczesność ani powrót w przeszłość, ale jako powrót do żywego źródła tradycji. W tym czasie o. Tyn przyjął święcenia z rąk Pawła VI. W dniu święceń złożył ślub znany tylko nielicznym: ofiarował Bogu swoje życie „za wolność Kościoła i ojczyzny”. Zmarł w styczniu 1990 roku, dokładnie wtedy, gdy w jego kraju komunizm dogorywał. Symbolika jest oczywista.

Robaczewski zwraca uwagę, że Tyn miał głębokie rozumienie Tradycji: „Tradycja nie była dla niego ideologią, lecz wiernością temu, co wiecznotrwałe w zmiennym świecie”. Nie walczył z reformą liturgiczną, nie tworzył barykad. Odprawiał mszę w rycie dominikańskim, ale bez rozgłosu, bez manifestowania. Przyjmował Sobór Watykański II jako autentyczne dzieło Kościoła, lecz – jak pisał do kard. Ratzingera – „Kościół nie może szukać swego miejsca w świecie, gdyż to on sam jest miejscem, w którym świat ma odnaleźć Boga”.

W centrum jego myśli stał człowiek. Człowiek jako byt, nie jako funkcja. Dlatego tak radykalnie sprzeciwiał się marksizmowi. Według Tyna, ideologia ta „odmawia człowiekowi substancjalności, a tym samym pozbawia go wolności”. Człowiek, który nie ma natury, lecz jest tylko „relacją w ramach klasy społecznej”, traci godność i staje się pionkiem. Wolność – pisał – rodzi się z posłuszeństwa prawdzie, a jej ostatecznym źródłem jest Bóg.

Robaczewski konstatuje, że o. Tyn nie pozostawił ruchu, partii ani programu. Pozostawił coś znacznie trwalszego: światło intelektu złączonego z wiarą. Nie był „świętym Tomaszem XX wieku”, ale był jego wiernym uczniem. Dziś, gdy teologia często rozpływa się w emocjach, a człowiek w definicjach socjologów, jego zdanie brzmi jak diagnoza naszych czasów:

„Zapomnienie o metafizyce jest nocą, która spadła na współczesną ludzkość.”

W świecie hałasu zwycięża ten, kto ma odwagę milczeć i myśleć.

Pełen artykuł w portalu „Do Rzeczy": https://dorzeczy.pl/religia/802479/o-tomasz-tyn-op-swiety-tomasz-xx-wieku.html

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor
-->