Porwane z Wyżyn dzieci są z ojcem w Toruniu. Ich wujek: „Jesteśmy zdruzgotani postawą policji”
fot. ilustracyjne, Pixabay
Warszawskie biuro detektywistyczne „Weremczuk i wspólnicy” podaje, że dzieci, które w poniedziałek (1 lipca) zostały porwane sprzed piekarni na Wyżynach, przebywają z ojcem w Toruniu. Matka i wujek dzieci natomiast zarzucają policji zlekceważenie sprawy. „Czy hasło Child Alert jest tylko pustym słowem?” - pytają.
Inne z kategorii
Boisko Politechniki Bydgoskiej z prestiżowym certyfikatem FIFA
Nowa przepławka i nowe schody na Wyspie Młyńskiej
Przypomnijmy: w poniedziałek (1 lipca) na Facebooku pojawił się dramatyczny post wujka dzieci, Łukasza Kulpy, z apelem o pomoc. 6-letni dziewczynka i 7-letni chłopiec mieli zostać wciągnięci w szarpaninie do samochodu przez czterech mężczyzn. Dziadek, pod którego opieką przebywały, zgłosił sprawę na pobliskim komisariacie, podał też numer rejestracyjny samochodu.
Policja odpowiadając na pytania mediów informowała, że porywaczem jest ojciec dzieci, który sam skontaktował się z funkcjonariuszami, wskazywała też na konflikt rodzicielski jako przyczynę sytuacji. Policjanci mieli być z nim w stałym kontakcie. Więcej czytaj TUTAJ.
Tego samego dnia Kulpa na Facebooku skarżył się, że policja wprowadza w błąd, bo ojca dzieci nie było na miejscu zajścia – na jego zlecenie porwali je obcy ludzie.
O miejsce pobytu dzieci dowiedziało się biuro detektywistyczne z Warszawy „Weremczuk i wspólnicy”. „Policja została poinformowana o miejscu ich pobytu i sprawdziła, czy mają odpowiednią opiekę” - czytamy na profilu biura na Facebooku. Detektywi mieli ustalić personalia osób, które wzięły udział „w akcji odbierania dzieci”.
Ojciec twierdzi, że odbierał je osobiście, był sam, co ma udowodnić nagranie z samochodu. – Byłem w przebraniu. Miałem odpowiedni strój i czapkę. Gdy dziadek zaczął rozmawiać z jednym panem, korzystając z chwili nieuwagi, zabrałem dzieci i wsadziłem do samochodu – powiedział portalowi kujawsko-pomorskie.onet.pl. Natomiast według relacji dziadka w porwaniu dzieci uczestniczyły cztery osoby. Biuro Weremczuk pisze z kolei, że ojciec był „w asyście detektywów”.
Głos w sprawie dzisiaj (3 lipca) ponownie zabrał Łukasz Kulpa. Teraz razem z matką dzieci składa na policję oficjalną skargę. Jego zdaniem funkcjonariusze nie podjęli działań wymaganych sytuacją i reagowali nieadekwatnie do niej. Pisze o precyzji, planowym działaniu sprawców porwania, którzy najpierw odwrócili uwagę dziadka, a następnie wykorzystali to, by wciągnąć dzieci do auta.
Publikuje też listę pytań do policjantów, dociekając m.in. dlaczego na wiarę przyjęli, że dzwoni do nich ojciec dzieci i że to on właśnie wiezie je samochodem, dlaczego nie zostały podjęte czynności, których celem było ściganie sprawców i odzyskanie dzieci, dlaczego świadkowie przyprowadzeni przez dziadka na komisariat nie zostali przesłuchani.
Przypomina także, że matka dzieci była wcześniej śledzona, nękana oraz straszona takim porwaniem, co zostało już wcześniej zgłoszone na policję, postępowanie jednak, jak pisze, umorzono.
„Szanowny Komendancie Wojewódzki Policji w Bydgoszczy, w dobie wydarzeń z ostatnich miesięcy, które wstrząsnęły opinia publiczną w Polsce, a tamte sprawy miały zbliżony charakter do naszej, zaskakujący jest fakt, że bydgoska policja nie wyciąga z tamtych zdarzeń żadnych konstruktywnych wniosków. Czy hasło Child Alert jest tylko pustym słowem, czy procedurą mającą na celu ratowanie życia, zdrowia i bezpieczeństwa dzieci” - pyta Kulpa. „Jesteśmy zdruzgotani postawą policjantów” - dodaje.
Cały post dostępny tutaj:
Ojciec dzieci nie ma ograniczonych praw rodzicielskich, widział się z nimi zaledwie dzień przed porwaniem. Na stałe mieszka w Warszawie.