Superszpieg z Bydgoszczy zdobywał Monte Cassino
18 maja 1944 r., po kilku dniach zaciętych i krwawych walk, polscy żołnierze weszli na teren klasztoru znajdującego się na wzgórzu Monte Cassino. Wśród nich zabrakło człowieka, który przez całe dwudziestolecie międzywojenne „naprzykrzał się” Niemcom i wsławił się wieloma akcjami szpiegowskimi. Zmarł dzień wcześniej w wyniku odniesionych ran podczas jednego z licznych szturmów na wzgórze.
Inne z kategorii
Historia znana, czy nieznana? [WIDEO]
Groza niesprawiedliwej zemsty. Mord Niemców na bydgoszczanach.
12 maja około godziny 1.00 w nocy rozpoczął się atak na wzgórze klasztorne, poprzedzony półtoragodzinną nawałą artyleryjską prowadzoną z ponad 1000 dział. Niemcy skryci w wybudowanych schronach przeczekali ostrzał i zaskoczyli atakujących. Nie było to też dla nich żadną nowością, walki o klasztor trwały już od połowy stycznia. Kolejne ataki nie przynosiły jednak rezultatów. Wzgórze przeorane bruzdami i tonami pocisków artyleryjskich oraz bomb lotniczych stanowiło niezwykle trudny teren dla atakujących.
Również polskie natarcia prowadzone od 12 maja początkowo nie zwiastowały pozytywnego końca.
Zanim przejdziemy do dalszej części tej historii, kilka słów trzeba powiedzieć o naszym bohaterze. Jan Henryk Żychoń, bo o nim mowa, od młodzieńczych lat pełnił służbę w polskim wojsku. Początkowo w Legionach, a następnie po 1920 r. już w Wojsku Polskim odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej. Już na samym początku służby została dostrzeżona jego swoboda w poruszaniu się po tzw. szarej strefie. Wywiad wojskowy praktycznie do końca życia stał się jego domeną. Przyniósł mu największe sukcesy, ale i największych wrogów.
W 1930 r. Jan Henryk Żychoń opuścił Gdańsk, gdzie dał się we znaki niemieckim wywiadowcom i rozpoczął działalność w Bydgoszczy. Tu powstała Ekspozytura nr 3 Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego. I to właśnie pełniąc służbę szefa bydgoskiej placówki wywiadu Żychoń odnotował największe sukcesy zawodowe. Dość wspomnieć akcję Wózek, polegającą na wykradaniu niemieckiej korespondencji z pociągów zmierzajacych z Prus Wschodnich do Berlina. Zdobywano tak wielką liczbę dokumentów i informacji, że nie nadążano z ich analizą. Kolejne sukcesy budziły jednak zawiść jego współtowarzyszy z Referatu Wschód odpowiadaja=ącego za wywiad na terenie Rosji.
I to właśnie przez wrogów i ich ciągłe oskarżenia o zdradę na rzecz Niemiec lub poddanie się niemieckiej inspiracji doprowadziło do tego, że w połowie lutego 1944 r. Żychoń zrezygnował z piastowania funkcji szefa Referatu Zachód Wydziału Wywiadu Sztabu Naczelnego Wodza. Postanowił dalszą służbę pełnić w jednostce liniowej.
Mianowany został zastępcą dowódcy 13. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Rysiów”.
16 maja w godzinach wieczornych Niemcy nadal mocno trzymali się na wzgórzu San Angelo. 17 maja w trakcie niemieckiego kontrataku Polacy stracili zapał do walki. Przytłoczeni do ziemi ogniem niemieckich moździeży, chcieli się już wycofać. Wtedy sierż. Marian Czapliński zaintonował pieśń „Jeszcze Polska nie zginęła”. To wlało nadzieję w serca Polaków, którzy ruszyli do szturmu.
W trakcie walk jedna z kul dosięgła polskiego superszpiega. „Za Polskę”– tak według strzelca Stanisława Żurakowskiego brzmiały ostatnie słowa wypowiedziane przez majora Jana Henryka Żychonia podczas bitwy o Monte Cassino. Jednakże ta piękna historia została zmyślona. W usta Żychonia włożono patetyczne słowa, by pasowały do budowanej wokół niego legendy. W rzeczywistości wypowiedział zupełnie co innego.
Znalazły się jednakże osoby, które nie uwierzyły w śmierć majora. Niezrozumiałe wydawało, że polskie władze wojskowe pozwoliły, by osoba posiadająca znaczne wpływy w środowisku wojskowym oraz wiele informacji wywiadowczych najwyższego szczebla tajności, została dopuszczona do udziału w walkach na pierwszej linii, gdzie istniało ryzyko pochwycenia żołnierza w trakcie bitwy. Najbardziej znaną postacią doszukującą się spisku i zapewne pałającą chęcią niejakiego rewanżu, był mjr. Tadeusz Nowiński, który twierdził:
We Włoszech mjr Żychoń, według jakiejś wersji, znalazł się na liście osób szczególnie niebezpiecznych, poszukiwanych przez wywiad niemiecki. Na liście tej po innymi pułkownikami i generałami na czołowym miejscu znajdowało się nazwisko Żychonia. Nieco później ukazała się klepsydra żałobna, z której wynikało, że mjr Żychoń zginął bohaterską śmiercią podczas ataku na Monte Cassino. Jak to się stało, nie wiadomo. Ze znanych mi pięciu czy sześciu wersji opowiedzianych mi przez świadków włącznie z oficerami informacyjnymi batalionu, gdzie mjr Żychoń był formalnie zastępcą dowódcy batalionu – ani jeden majora Żychonia nie widział. Wszystkie te wersje są różne, nie ma ani jednej, która by odpowiadała drugiej. Jest więc rzeczą jasną, że musi być w tym coś nie w porządku. Nie jest pewnym, czy mjr Żychoń żyje – ale niekoniecznie musiał zginąć.
Ponadto według informacji uzyskanych przez mjr. Nowińskiego Żychoń miał przebywać w Kanadzie i utrzymywać kontakt listowny ze swoją córką przebywającą w Polsce. Jako jeden z dowodów na sfingowanie śmierci przez majora Nowiński podawał, że podobna sytuacja miała miejsce już w 1940 r., kiedy to Żychoń, opuszczając Francję spreparował własny akt zgonu, który przesłał swojej matce mieszkającej w Polsce. Służby PRL szukały informacji o Żychoniu na długo po zakończeniu wojny. Dopiero w 1953 r. w aktach śledztwa przyjęto do wiadomości, że to był jednak ślepy zaułek.
fot. Bundesarchiv/domena publiczna