Kto kogo zawstydza?
Wolność wypowiedzi nie jest wolnością absolutną, co oznacza, że nie zawsze i nie wszystko o każdym można powiedzieć bezkarnie.
Inne z kategorii
„Chodźcie i spór ze mną wiedźcie” [OPINIA]
Wolność wypowiedzi nie jest wolnością absolutną, co oznacza, że nie zawsze i nie wszystko o każdym można powiedzieć bezkarnie. Problem pojawia się jednak wówczas, gdy zarzut przekroczenia dopuszczalnej swobody wypowiedzi zostaje publicznie postawiony przez osoby, których – w istocie - zarzut ten powinien dotyczyć.
5 stycznia Stowarzyszenie „Kampania Przeciw Homofobii” zarzuciło autorowi podręcznika „Prawo rodzinne i opiekuńcze” prof. Tadeuszowi Smyczyńskiemu oraz wydawcy tego podręcznika C.H. Beck, że rozpowszechniają treści homofobiczne. Stowarzyszenie KPH zwróciło się do wydawnictwa C.H. Beck „o podjęcie działań zmierzających do przeciwdziałania wystąpieniu podobnych sytuacji w przyszłości”. Jeszcze tego samego dnia, tj. 5 stycznia wydawnictwo zareagowało na wniosek KPH i ogłosiło publicznie, że „podjęło kroki w kierunku weryfikacji przyczyn oraz zakresu, w którym zawarte w publikacji treści ocenne wykraczają poza przyjęte w ramach akademickiego wykładu prawa standardy. Wszystkich Czytelników tej publikacji, którzy poczuli się urażeni fragmentami jej treści, przepraszamy”.
Stowarzyszenia „Kampania Przeciw Homofobii” za homofobiczne uznało znajdujące się w książce twierdzenie: „związek homoseksualny jest sprzeczny z celem i funkcją społeczną małżeństwa oraz rodziny”, a także, że „próby normatywnego zaspokojenia żądań homoseksualistów w zakresie praw rodzinnych, np. w niektórych państwach skandynawskich, zaliczyć można do przejawów nadużywania idei ochrony praw człowieka, godzących w porządek prawny i społeczny”.
Nie podejmując szczegółowej polemiki z oceną wyrażoną przez KPH, która – co należy podkreślić – ma charakter dyskryminujący i zmierza do wyeliminowania z debaty publicznej treści stanowiących inny punkt widzenia niż prezentowany przez działaczy KPH (obnaża to tym samym ich nietolerancyjną postawę), trzeba stwierdzić, że wydawnictwo C.H. Beck przepraszając za zawarte w podręczniku treści, odkryło rąbek tajemnicy związanej z obrotem prawami autorskimi do dzieł naukowych w Polsce, a także faktycznym zakresem wolności wypowiedzi, w tym swobody wypowiedzi w nauce i granic prowadzenia badań naukowych.
Tajemnicą poliszynela jest bowiem to, że wydawnictwa naukowe, w tym prawnicze, są dziś obecnie dysponentem nie tylko majątkowych, ale także osobistych praw twórców. Mogą zatem nie tylko czerpać zyski ze sprzedaży rozpraw naukowych z pominięciem samych twórców, których udział jest zazwyczaj wyłącznie symboliczny (albo nie ma go wcale), ale także wykonują w imieniu twórców przysługujące im prawa osobiste, w tym w szczególności do dokonywania zmian w utworach, dokonując opracowań, skrótów, a także decydując o sposobie oznaczania utworu.
Dyktat wydawcy polega zatem na tym, że uzależnia on wydanie pracy nie tylko od jakości wkładu twórczego, ale także od zakresu partycypowania w kosztach wydania (twórca powinien zadeklarować wysokość kwoty, którą zamierza przekazać wydawnictwu na wydanie publikacji), a także od przeniesienia na wydawcę prawa do dalszego korzystania z utworu zarówno w zakresie praw majątkowych, jak również praw osobistych (np. wprowadzania zmian do treści dzieła). W ogólnym rozrachunku przyjąć należy, że wydawca wstępuje w prawa autora dzieła. W konsekwencji wydawca nie widzi nic złego w tym, że przeprasza za treści zamieszczone w książce, za które sam autor – jak należy sądzić – nigdy by nie przeprosił!
Rzeczą oczywistą jest zarazem, że wolność wypowiedzi (art. 54 Konstytucji), wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników (art. 73 Konstytucji) – oznaczają także prawo do wydawania dzieł naukowych drukiem. Dla naukowca, a w szczególności prawnika, istotne znaczenie ma rodzaj wydawnictwa, w którym następuje rozpowszechnienie dzieła. Istnienie obecnie w Polsce na rynku wydawnictw prawniczych dwóch zagranicznych koncernów, które ten rynek zmonopolizowały, skazuje twórców dzieł naukowych na dyktat wydawców, którzy – de facto – rozstrzygają o granicach debaty w nauce, w tym także – w doktrynie prawa.
Jeśli przyjrzeć się strukturze właścicielskiej Wydawnictwa C.H. Beck, której większościowym udziałowcem jest BECK-BETEILIGUNGSGESELLSCHAFT MBH z siedzibą w Monachium, a członkami zarządu obywatele niemieccy (Hans Dieter, Heino Herrmann) i wziąć pod uwagę, że darczyńcą „Kampanii Przeciw Homofobii” są organizacje niemieckie (Rosa Luxemburg Stiftung, Stiftung „Erinnerung, Verantwortung und Zukunft”, Heinrich Boell Stiftung) oraz Komisja Europejska, Unia Europejska i Rada Europy, to szybka i jednostronna reakcja wydawnictwa przestaje dziwić.
Zastanowienia wymaga także okoliczność, że do swoich zadań statutowych założyciele „Kampanii Przeciw Homofobii” zaliczyli działania podejmowane w celu „zmiany przepisów dyskryminujących ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową w polskim systemie prawnym”. Deklarowany rodzaj działalności mieści się pojęciu „działalności lobbingowej” w rozumieniu przepisów ustawy o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa (Dz. U. Nr 169, poz. 1414). KPH nie figuruje jednak w prowadzonym przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji rejestrze lobbystów.