Opinie 3 mar 2018 | Redaktor
Bydgoska kultura bylejakości [OPINIA]

fot. Anna Kopeć

– Słabość, bezwład, bezsilność, uwiąd, bylejakość – czy te słowa opisują nasze miasto? To pytanie zadaje sobie wielu bydgoszczan i nie jest ono bezzasadne. Czy da się przełamać tę przedziwną i deprymującą złą passę? – pisze redaktor naczelny „Tygodnika Bydgoskiego”, Michał Jędryka.

Michał Jędryka

redaktor naczelny "Tygodnika Bydgoskiego"

A może nie jest aż tak źle? Bydgoszcz się przecież buduje. Nie sposób temu zaprzeczyć. Liczne inwestycje odmieniły oblicze naszego miasta. Mamy most Uniwersytecki śmiało przerzucony pomiędzy skarpą Wzgórza Wolności a ścisłym centrum miasta. Owszem, mamy. Ale prowadząca tym mostem trasa Uniwersytecka prowadzi... znikąd donikąd, to znaczy z dworca Bydgoszcz Leśna do skrzyżowania przy kościele Królowej Jadwigi. Dalsza część tej trasy, już zaprojektowana i przygotowana do wykonania, znacznie się opóźni, bo bydgoski ratusz nie potrafi sobie poradzić z biznesmenem prowadzącym tartak znajdujący się na wytyczonej drodze.



Sprawa tego tartaku jest nie tylko głośna, ale i symptomatyczna. Oczywiście prawo w takiej sytuacji przewiduje odpowiednie procedury wywłaszczenia. Prywatna własność nie może być istotniejsza niż interes społeczny i jest to zasada absolutnie niepodważalna, której nikt nie kwestionuje. Jednak wywłaszczenie w takiej sytuacji, jak mówi konstytucja, może nastąpić za słusznym odszkodowaniem. Słuszne odszkodowanie to takie, które pozwoli rozpocząć porównywalną działalność w innym miejscu, łącznie z kosztami przeniesienia tej działalności. Dlatego niezrozumiała jest postawa prezydenta, który uparł się, że nie będzie negocjował ceny i dopuścił do znacznie większych odszkodowań dla wykonawcy trasy, któremu teren nie będzie mógł być w terminie przekazany.



Przykłady można mnożyć
Ale to – powie ktoś – tylko jeden szczególny przypadek. Przecież w ostatnich tygodniach bydgoszczanie cieszą się z nowej sztucznej ślizgawki, która otrzymała nazwę najwyraźniej obdarzaną przez mieszkańców sentymentem,. Torbyd miała Bydgoszcz, Warszawa miała swój Torwar. Mało kto pamięta, że neologizm, będący wzorem tych nazw, powstał w Katowicach jeszcze przed wojną. Torkat – było to pierwsze sztuczne lodowisko w Polsce, oddane do użytku w roku 1930, na potrzeby mistrzostw świata w hokeju na lodzie. Pierwszy Torbyd zaś powstał w Bydgoszczy w roku 1959 i – ciekawa rzecz – miał chłodzenie oparte o wielkie chłodnie pobliskiej rzeźni. Zamknięty został w 2004. W 2018 oddano do użytku nowe lodowisko o tej samej nazwie, koło hali Łuczniczka. Sukces? Owszem. Ale – jak to zauważył kąśliwie na Facebooku radny Tomasz Rega – Krynica, miejscowość o – ok. 12 tys. mieszkańców, ma lodowisko z trybunami na trzy tys. osób. Bydgoszcz, która liczy 356 tys. mieszkańców, ma ślizgawkę – z trybunami raptem na 300 osób. Przy okazji okazało się, że sprawa parkingu przy lodowisku nie została do końca przemyślana. Zamontowano parkomaty, tymczasem wątpliwości,które wtedy podnieśliśmy, okazały się najprawdopodobniej trafne, ponieważ ratusz do tej pory nie ściąga opłat za parkowanie... Coś nie gra.



Kultura odpływa do Torunia
Inwestycją, o której w ostatnim czasie się mówiło, był planowany czwarty krąg opery. Opera nie należy do miasta, jest finansowana ze środków wojewódzkich. Miastu na kręgu jednak zależało, a w każdym razie zależeć powinno, bo w operze odbywał się od 2010 roku coroczny prestiżowy międzynarodowy festiwal operatorów zdjęć filmowych Camerimage. Po zakończeniu jubileuszowej edycji Camerimage w ubiegłym rokuw świat poszła informacja, że związek festiwalu z Bydgoszczą jest trwały. Organizator festiwalu, Marek Żydowicz, zadeklarował podpisanie umowy na kolejne cztery lata. Miasto obiecywało dofinansowanie w wysokości 2,5 miliona złotych rocznie. Jednak w grudniu okazało się, że prezes Fundacji Tumult podpisał list intencyjny z... prezydentem Torunia! Strony zadeklarowały wybudowanie właśnie tam Centrum Festiwalowego Camerimage. Reakcją Prezydenta Bydgoszczy Rafała Bruskiego było wprowadzenie poprawki do budżetu miasta na 2018 rok zobcięciem dotacji do zaledwie 500 tys. złotych. Czyli– na zasadzie „nie, to nie”. To posunięcie postawiło organizację festiwalu w Bydgoszczy w tym roku pod znakiem zapytania.



Skoro o kulturze mowa, to trzeba sprawiedliwie powiedzieć, że klęski Bydgoszczy nie są specjalnością tylko ostatniego prezydenta –. Teatr jest instytucją, która powinna świadczyć o randze i pozycji miasta. Tymczasem w mieście mamy od dziesięcioleci jedną tylko scenę, od czasów głębokiej komuny zlokalizowaną w dość obskurnym budynku. O rekonstrukcji spalonego w czasie walk o Bydgoszcz i następnie rozebranego teatru, który był chlubą miasta, nikt na razie nie myśli. Przeciwnie, robi się wszystko, by zaprojektować w tym miejscu inne budowle, co w praktyce oznacza, że nigdy on nie zostanie odbudowany. Ale nie budynek jest największym problemem, a sztuka, którą TPB mieszkańcom proponuje. Jest to tak naprawdę dekonstrukcja sztuki, czyli zabawa pewnymi jej elementami, ustawianymi bardzo dowolnie, po to , żeby raz wskazać jakieś ideologiczne cele, innym razem wyśmiać wszystko, co tradycyjne i zniszczyć wszelkie kanony, które w sztuce funkcjonowały.  



Niskie szkolnictwo wyższe
Nie lepsza sytuacja jest z naszymi szkołami wyższymi, z których niektóre wprawdzie zdążyły dorobić się rangi uniwersytetów, ale gdy przejrzy się rankingi, łatwo można pozbyć się złudzeń. Po ostatnim rankingu „Perspektyw”rozmawialiśmy z prof. Józefem Banaszakiem, uczonym, który przekształcał WSP w Akademię Bydgoską. On z żalem mówił: „O tym, czy uczelnia jest dobra, czy nie, decyduje środowisko. Tak jest wszędzie. Kiedy walczyłem o uniwersytet, ku mojemu zaskoczeniu moim głównym przeciwnikiem była nasza uczelniana społeczność. Stworzył się krąg panów, którzy pochodzili z komitetu wojewódzkiego i psim swędem zostali profesorami, a przecież to nie są uczeni”...


Przed wyborami w 2015 roku rozpoczęto akcję zbierania podpisów pod projektem ustawy, która miała przywrócić Bydgoszczy wydział medyczny, oddany przez senat ówczesnej Akademii Medycznej uniwersytretowi w Toruniu. Banaszak tak o tym mówił: „Ambicje przeważyły. Być może podsycane przez Toruń, wizją rozwiązania słabych akademii medycznych. Decydował senat, czyli stosunkowo wąska grupa osób, do których łatwo trafić, jeśli ktoś ma interes. A to był wielki interes”.



Centrum jest martwe
Bydgoszcz jest jedynym chyba z większych miast Polski, które po II wojnie światowej nie odbudowało swojej starówki. Komunistyczne władze celowo pozostawiły Stary Rynek bez kościoła, nie chcąc mieć w tym miejscu tak wyraźnego znaku religijnego, a następnie dość umiejętną propagandą wmówiły bydgoszczanom, że kościół ten nie powinien być odbudowany, gdyż był niemiecki. Jego miejsce zajął znany wszystkim bydgoszczanom pomnik. Owoce tej propagandy przyniosły swój tragiczny plon w latach dziewięćdziesiątych, kiedy powstał odpowiedni klimat do odbudowy kościoła, ale jedną z poważnych przeszkód były grupy starszych bydgoszczan protestujące przeciwko takiemu obrotowi sprawy, twierdzące, że to był kościół niemiecki. Argument ten był przewrotny i to z kilku punktów widzenia. Trudno to w tym miejscu rozważać szczegółowo.


Kościół pojezuicki w Bydgoszczy był tym dla naszego Starego Rynku, czym dla Krakowa jest kościół Mariacki. Gdyby, broń Boże, jakiś kataklizm zmiótł z powierzchni ziemi kościół Mariacki, żaden Polak jak sądzę nie ważył by się występować przeciw jego odbudowie. Dlaczego więc taki opór budzi odbudowa tego symbolu Bydgoszczy? Trudno to tłumaczyć inaczej niż kolejnym przykładem bydgoskiej niemocy.


Substancja mieszkaniowa, fatalny stan ADM–owskich kamienic, pełzająca reprywatyzacja o niejasnych zasadach, funkcjonujący czyściciele kamienic, podnoszący czynsze jak chcą, brak zainteresowania miasta problemem mieszkaniowym,to kolejna ciemna strona niemocy. Miasto zachowuje się nie jak mądry zarządca majątku, który o niego dba i ulepsza, ale jak kiepski syndyk masy upadłości, który patrzy tylko, by jak najszybciej pozbyć się niepotrzebnego balastu, nawet nie dbając o cenę sprzedaży. Mieszkańcy kamienic na własny koszt muszą wymieniać spróchniałe okna, drzwi, remontować kratki schodowe, a nawet dachy, bo w przeciwnym razie deszcz padałby im na głowy. Ratusz zapewnia, że pieniądze za czynsze wracają do mieszkańców w postaci remontów i inwestycji, ale nikt w to nie wierzy, a tymczasem ADM podnosi stawki.


Umarłe centrum miasta, ulice Długa i Gdańska, nudne jak flaki z olejem, bez wystaw sklepowych, na których można by oko zaczepić, nawet bez knajp, w których można by usiąść, bez życia, w którym można by wziąć udział, to następny wymiar uwiądu. A na Starym Rynku, owszem, Adam Sowa dał przykład, jak można budować i ożywiać miasto, ale nikt inny nie poszedł za jego przykładem. Toteż na samym rynku mamy zamiast wizytówki miasta szyldy mówiące – nie wprost – „bydgoszczaninie, możesz przyjść się upić, i to na smutno, bo to ci tylko pozostało”.



Histeria Rady Miasta
Tak się zdarza w życiu narodów, że pewne okresy historii stają się kartami hańby i wstydu. Polska ma to szczęście w nieszczęściu, że okres hańby i wstydu, jakim był komunizm, będący zaprzeczeniem wszelkich ludzkich praw i cywilizacji, nie został przez nas wybrany i zaakceptowany, ale narzucony siłą. Kiedy więc ten podział Europy rozpadł się, po układach między Reaganem a Gorbaczowem i po tzw. „aksamitnej rewolucji” w krajach bloku wschodniego, a przede wszystkim w Polsce, moralnym obowiązkiem Polaków było usunięcie z przestrzeni publicznej symboli tego czasu hańby i wstydu. Kiedy takie rozwiązanie przyjęto ustawą o randze prawa powszechnego, obowiązującego w całym kraju, bydgoscy radni nie dopełnili swojego obowiązku. Nawet wtedy, kiedy ustawę tę wykonał wojewoda, Rada Miasta podjęła histeryczną próbę przywrócenia komunistycznych nazw ulicom. Był to akt symboliczny, wiele mówiący o jego inicjatorach, a także o elitach Bydgoszczy. I o bydgoskiej niemocy.


A cóż powiedzieć o klęskach pomniejszych, takich jak stworzenie jarmarku świątecznego na Rybim Rynku, gdzie nie przyszli żadni niemal klienci? O zabytkach, które stoją puste i niszczeją, takich jak farbiarnia przy Świętej Trójcy czy zabytkowy pałacyk przy alei Ossolińskich? Cóż powiedzieć o kasztanowcach, które ratusz chciał wyciąć i tylko dzięki naszej akcji, popartej przez mieszkańców i inne media, ocalały one na placu Kościeleckich?



Potrzebujemy wizjonera
Ale bądźmy sprawiedliwi. Bydgoszcz ma też sukcesy. Dumą miasta jest z pewnością medycyna. Nasz szpital onkologiczny jest najlepszy w Polsce. Kadra Collegium Medicum, choć przynależnego do UMK, jest na wysokim poziomie. Wyspa Młyńska staje się perełką miasta cenioną przez bydgoszczan i ich gości. Katedra i jej skarb spowodowały jakąś przemianę. Uwierzyliśmy, że w Bydgoszczy może być coś cennego. Że jest tu tożsamość i kultura, trzeba tylko je wykopać i odkryć. A to da nam siłę do przezwyciężenia niemocy.

No i bydgoska muzyka, którą celowo zostawiłem na koniec. Rafał Blechacz, absolwent naszej Akademii Muzycznej, który w kapitalnym stylu wygrał kilkanaście lat temu konkurs Chopinowski, nie był jakimś przypadkiem ani samorodnym geniuszem. Był wychowankiem tego środowiska muzycznego, naszej dzielnicy muzycznej. Tej dzielnicy muzycznej, którą wymyślił i swoim uporem zbudował Andrzej Szwalbe. Ona był prawdziwym bydgoskim wizjonerem, który miasto nasze widział ogromne. On Bydgoszcz po prostu kochał, choć był bydgoszczaninem z wyboru. Miłość potrafi budować dzieła wielkie, pokonywać trudności, przezwyciężać niemoc, przywracać blask zniszczonym nawet skarbom.

Potrzeba nam dziś wizjonera na miarę Szwalbego, który odkryje nasze skarby, konsekwentnie odsłoni ich blask, odbuduje to, co upadło w ruinę i przywróci bydgoszczanom wiarę w ich miasto. Myślę, że ktoś taki jest wśród nas. Może niejeden. Już czas się odnaleźć.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor