Rajmunda Kuczmy nie można stawiać w jednym rzędzie z nazistą i komunistą [LIST DO REDAKCJI]
Portret Rajmunda Kuczmy w poczcie honorowych obywateli miasta w bydgoskim ratuszu/fot. Anna Kopeć
Tekst pt. „Honorowy TW Kustosz. Rajmund Kuczma współpracował z SB” jest wyrokiem bez procesu, oceną opartą na jednym fakcie, i to w dodatku niesprawdzonym – pisze w liście do redakcji Piotr Rajmund Kuczma.
Inne z kategorii
„Chodźcie i spór ze mną wiedźcie” [OPINIA]
Po mieczu jestem wnukiem Rajmunda Kuczmy. Odziedziczyłem po nim drugie imię i – co najważniejsze – szacunek do własnej historii, nazwiska i miejsca pochodzenia. Łączyła nas wyjątkowa więź. Nie tylko taka, jaką zwykle przypisuje się dziadkom i wnukom, ale szczególna, bo przyjacielska. Miałem szczęście znać go przez dwadzieścia pięć lat. Z racji zawodu dziadka i tego, czym się zajmował, historia rodziny czy Bydgoszczy była bardzo dobrze znana całej rodzinie, w tym mnie.
W naszym domu nie ukrywało się niczego. (…) Tekst pt. „Honorowy TW Kustosz. Rajmund Kuczma współpracował z SB” jest wyrokiem bez procesu. (...) oceną opartą na jednym fakcie, i to w dodatku niesprawdzonym. To najdelikatniejsze słowa, jakich można użyć do oceny tej publikacji. Dodać należy, że tekst ten zostaje opublikowany prawie dziesięć lat po śmierci opisanej osoby. Jaką możliwość obrony oferuje takie działanie? Obrony, która jest podstawową wartością wolności i swobód obywatelskich.
Zwracam się nie tyle z prośbą, co z żądaniem sprostowania lub zmiany ostatniego wersu artykułu, który stawia mojego przodka w jednym rzędzie z nazistą i komunistą czasu stalinizmu. Tak jak do tych dwóch osób można być pewnym zarzucanych im win, ze względu na udokumentowane działania i zbrodnie, tak w stosunku do Rajmunda Kuczmy nie można zastosować takiego schematu, zwłaszcza że fakty są zgoła inne. Trzeba je tylko znać. A niewiele potrzeba, by je odkryć i poznać, bo są na wyciągnięcie ręki. Myślę, że komuś zabrakło dobrej woli. (...) W domu nauczono mnie, że cokolwiek mówi sięna jakiś temat, a tym bardziej pisze, trzeba mieć pogląd na sprawę minimum z dwóch lub trzech stron. Tego w szczególności brakuje polskiemu, niedouczonemu, bez wyobraźni społeczeństwu.
Umiejscowienie mojego przodka w takim niechlubnym rzędzie uderza nie tylko w niego, ale również w całą moją rodzinę i moje nazwisko. Szczególnie, gdy najmłodsze pokolenie o tym nazwisku rośnie i uczy się tradycji i szacunku do swojego rodu. Nie mogę na to pozwolić, stąd moje żądanie.
Oczywiście o postaci Rajmunda Kuczmy można pisać godzinami. Faktów jest wiele. Argumenty, które pozwalają nam w tej sytuacji oponować, są liczne. Przede wszystkim proszę obejrzeć zdjęcia z pogrzebu mojego dziadka. Dziesiątki prywatnych osób, nierzadko w podeszłym wieku. To byli ludzie wdzięczni. Za co? Za pomoc w odnajdowaniu bliskich, przywracaniu im pamięci i godności. Za pomoc w ocaleniu od zapomnienia dziesiątek – jeśli nie setek – nazwisk ludzi walczących z okupantem czarnym czy czerwonym.
Czy informator służb bezpieczeństwa poświęcałby się takiej działalności? Rajmund Kuczma był pomysłodawcą i organizatorem pierwszej w Polsce powojennej wystawy o żołnierzach 1939 roku. Za komuny to był dla władz duży problem. A jednak ta wystawa miała miejsce. Niestety, z konsekwencjami dla Rajmunda Kuczmy.
Katyń to kolejny temat. Liczna jest grupa rodzin zawdzięczających informacje o swoich bliskich zamordowanych w Katyniu właśnie mojemu dziadkowi. Czy tak robi informator? Wielu weteranów 1939 roku otrzymywało pomoc od dziadka. (...) Sam pamiętam starszych panów, żołnierzy tzw. sanacyjnych, pojawiających się w gabinecie dziadka przy ulicy Szarych Szeregów w Bydgoszczy, ich długie rozmowy i wspomnienia. Byłem ich słuchaczem, a miałem zaledwie osiem–dziesięć lat. Mój ojciec wspomina lata, gdy był małym chłopcem i razem z Rajmundem często odwiedzał księdza Franciszka Welca w domu parafialnym i kościele farnym. Obaj siedzieli w różnych ławkach, rozmawiając ze sobą jedną–dwie godziny. O czym rozmawiali, nikt już się nie dowie.
W tych czasach dziadek często spotykał się z duchownymi w Gnieźnie, bywał również w konsulacie USA w Poznaniu, w jakim celu, nie wiemy. Sprawę można rozpatrywać w różny sposób i oczywiście wszystkiego można użyć przeciwko człowiekowi, więc pojawia się pytanie, co stało się osobom, o których działaniu i zachowaniu miał informować służby Rajmund Kuczma. Z tego, co wiemy w domu, to nic. Kazimierz Borucki, dyrektor muzeum. Czy ucierpiał? Dziadek był mu przyjacielem i na odwrót. Mieszkanie, w którym mieszkał Borucki wraz z rodziną, było załatwiane m.in przez mojego dziadka, który przeniósł rodzinę dyrektora z poddasza muzeum do obszernego lokalu przy ulicy Gdańskiej. Tam rodzina dyrektora żyła w spokoju przez wiele lat. Nikogo nie dotknęły żadne represje, mój ojciec wraz z rodzeństwem był bywalcem tego domu.
Rok 1981, wprowadzenie stanu wojennego. Każdy członek partii, a takim trzeba było być, aby piastować jakiekolwiek wyższe stanowisko, był w tym czasie zmuszony do regularnego informowania służb bezpieczeństwa o działaniach pracowników, nastrojach itd. Dziadek miał wówczas tylko 52 lata. Nie podjął tej współpracy i po miesiącu, w styczniu 1982 roku, odszedł na emeryturę, uprzednio wyrzucając „za fraki” na ulicę Gdańską funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. Tę historię słyszałem osobiście z ust świadków, pracowników muzeum oraz przyjaciół domu. W konsekwencji tych wyborów pojawiły się szykany, niska emerytura, a w końcu – jeśli dobrze pamiętam, był to rok 1986 – rozprawa sądowa, w której oskarżono go o nielegalne posiadanie samochodów i majątku. Spreparowano dowody i argumenty. Dziadek całe życie nie miał auta, a ze służbowego w latach dyrektorowania nie korzystał. Była to ciężarówka do przewozu prac, a o służbowy samochód osobowy nigdy nie wystąpił do władz, mimo że miał taką możliwość.
Co najgorsze, sprawa sądowa skończyła się paraliżem twarzy, z którym dziadek zmagał się do końca życia. Sam jako młody chłopak spędzałem wiele czasu, masując twarz dziadka i słuchając wielu, wielu historii. Historii nie tylko pięknych, ale niejednokrotnie brudnych, wystawiających moralność na próbę. Znamy w rodzinie historie wielu osób, dzisiaj znanych jako wojowników z komuną, solidarnościowców, którzy w komitecie pili wódkę i ściskali się z włodarzami-przyjaciółmi. Dzisiaj są głośni i mówią, czego nie robili dla wolnej Polski. Nie trzeba wiele drążyć, za komuny sami się chwalili, dzisiaj zaprzeczając. Znamy te historie, ale z przyzwoitości milczymy, jak wielu szanujących się ludzi.
Faktów jest wiele, nie sposób pisać o wszystkich (...).
Jeśli w dzisiejszej Polsce ludzi tego pokroju oskarża się – mówiąc w skrócie - o brak moralności, to znaczy, że już nic nie warto dla tego kraju. To smutne, bo komuna zza grobu po dziś dzień potrafi bałaganić w umysłach Polaków. Władze PRL same przyznawały się do prefabrykowania wszystkiego. Podpisywania różnych rzeczy w różny sposób. Zmieniania dokumentów, podkładania itd. A dzisiaj, z takim łatwym dostępem do wiedzy, ludzie mają jeszcze mniejszą wyobraźnię niż kiedyś. To oznacza tylko regres umysłowy. Trzeba zdawać sobie sprawę, jak łatwo stracić swoje Państwo poprzez błędne, bezmyślne rozumienie pewnych istotnych spraw. Nasza historia jest trudna, zawiła, skomplikowana i trzeba uczyć się ją rozumieć. Suche fakty do niczego nie doprowadzą, co najwyżej do obłędu lub schizofrenii. Jeśli tak bardzo chcemy się lustrować, to bądźmy uczciwi i zacznijmy od okupacji, sprawdźmy Volkslisty – kto przyjmował jaką grupę. Raptem okaże się, że podczas okupacji, a potem komuny trzy czwarte Polski zostało umoczone. W takim razie kto jest uczciwy, która rodzina? Niech to daje do myślenia. Nie wszystko można podzielić na dobre i złe, czarne czy białe itd. A to niestety ma miejsce.
Żywię nadzieję, że zostałem zrozumiany. Trudno w parunastu zdaniach opisać ogrom trudu, wyrzeczeń i konsekwencji ponoszonych przez człowieka, tym bardziej jeszcze oskarżanego w ten sposób. Niestety, takie działania kładą się cieniem na długie lata. To bardzo dotkliwe, na długo, dla wielu.
Piotr Rajmund Kuczma
List został nadesłany do redakcji w odpowiedzi na artykuł „Honorowy TW Kustosz. Rajmund Kuczma współpracował z SB” Krzysztofa Osińskiego, historyka z Instytutu Pamięci Narodowej, opublikowany na portalu tygodnikbydgoski.pl oraz w wydaniu papierowym (nr 13 2018, 26 kwietnia).