Opinie 22 gru 2017 | Michał Jędryka

Bydgoszcz jako ośrodek akademicki – trzeba to z przykrością stwierdzić – zajmuje w Polsce miejsce drugorzędne. Zapewnienia ich magnificencji rektorów, że nie ma powodów do zmartwienia, bo jesteśmy w średniej strefie stanów średnich, przyjmuję z pewnym niedowierzaniem i zażenowaniem – pisze Michał Jędryka, redaktor naczelny „Tygodnika Bydgoskiego”.

Oczywiście o pozycji uczelni, podobnie jak i o pozycji miast, państw czy innych organizacji, decyduje nie tylko miejsce w jednym czy drugim rankingu, ale i to, kto w czyim znajduje się cieniu. I nie ma sensu udawać, że nie dostrzegamy tego, że tuż za miedzą, w Toruniu, 40 minut jazdy samochodem z centrum naszego miasta, znajduje się Uniwersytet Mikołaja Kopernika.


I nie pocieszajmy się faktem, że uniwersytet ten ma tyle wspólnego z Kopernikiem, co toruński piernik z holenderskim wiatrakiem, bo uniwersytet w Toruniu szczyci się – nie bez racji – opinią nieformalnego spadkobiercy tradycji Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Wszak tworzyli go prof. Jan Wilczyński, biolog związany przed wojną z wileńską uczelnią, prof. Ludwik Kolankowski, historyk wywodzący się ze Lwowa, który w 1919 r. tworzył uniwersytet w Wilnie, a także profesorowie Konrad Górski – polonista i Tymon Niesiołowski – malarz i historyk sztuki. Można jeszcze wymienić matematyków prof. Leona Jeśmianowicza czy prof. Romana Ingardena – syna słynnego filozofa z Krakowa. Ze Lwowa zaś przybył do Torunia twórca Wydziału Prawa – prof. Michał Wyszyński. Każda z tych postaci zasługuje na odrębne wspomnienie.


Tak więc nie dziwi mnie, gdy czytam w artykule Andrzeja Pawełczaka, że bydgoska młodzież nie chce studiować w swoim mieście. Młody człowiek ma bowiem ambicje „tam sięgać, gdzie wzrok nie sięga” i „łamać, czego rozum nie złamie”, szuka więc najlepszych mistrzów i autorytetów. Czy je znajduje, nawet na UMK, to pytanie, które też trzeba stawiać, ale odpowiedź na nie jest już o wiele bardziej złożona i mocno zależna od wielu wad całego dzisiejszego systemu kształcenia uniwersyteckiego, nawet nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie.


Tymczasem wciąż aktualne pozostaje pytanie o akademicką Bydgoszcz. Czy jesteśmy skazani na kształcenie naszych dzieci na uczelniach „średnich” lub wysyłanie ich do Torunia, Poznania, Gdańska, czy Warszawy?


Od uniwersytetu w Toruniu dzieli nas dystans kilkudziesięciu lat. Dziś nie sposób założyć uniwersytetu i ścigać się z najlepszymi.


Osobiście jestem przekonany, że istnieje inna droga. Amerykanie mówią, że jeśli nie potrafisz być najlepszy w lidze, w której aktualnie grasz, poszukaj innej ligi, w której będziesz najlepszy! W Polsce są 42 uniwersytety publiczne. W tym dwa w Bydgoszczy. Politechnik zaś (publicznych uczelni technicznych) jest zaledwie 18!


Bydgoszcz od dziesięcioleci jest miastem przemysłowym. Choć przemysł, który tu powstał w PRL, został w znacznej części zniszczony (czego przyczyny to temat na całą serię artykułów), to jednak odradza się on dzisiaj, w czym znaczne zasługi mają pracownicy naukowi UTP, którzy tworzyli tak innowacyjne przedsięwzięcia jak Bydgoski Klaster Przemysłowy.


Ta właśnie uczelnia, wraz ze swoimi wydziałami budowlanym, inżynierii mechanicznej, chemicznej, telekomunikacji, informatyki i elektrotechniki stanowiłaby wraz z wydziałem technicznym UKW znakomitą bazę pod założenie politechniki. Dziś nasi młodzi kandydaci na inżynierów, jeśli nie chcą wyjeżdżać do Gdańska lub Poznania, muszą kształcić się na uczelni klasyfikowanej przez ministerstwo jako rolnicza.


Tymczasem UMK w Toruniu planuje otworzyć wydział technologiczny. W tej dziedzinie Bydgoszcz ma jeszcze znaczną przewagę. Jak długo jednak będzie ją mieć?


Oby nie skończyło się tak, jak z klubami sportowymi Polonia i Apator. Albo tak jak było z halą Łuczniczka i halą Arena…


Wciąż mamy szansę, ale Bydgoszczy brakuje wizjonerów, którzy potrafią ją dostrzec i wykorzystać. Zamiast brać udział w chorej i skazanej na przegraną rywalizacji z UMK, Bydgoszcz mogłaby stać się centrum kształcenia technicznego, do którego ściągać będzie młodzież z całego makroregionu. I byłby to przykład, jak sąsiednie ośrodki zamiast się nawzajem niszczyć, mogą się po prostu uzupełniać.