Czy czeka nas nowy renesans? O kongresie na temat edukacji [RELACJA, ANALIZA]
fot. mj
Kiedyś w „Tygodniku Bydgoskim” opublikowaliśmy tekst Arkadiusza Robaczewskiego pod tytułem „Kształcimy rzesze niewolników”. Autor dowodził w nim, że ustawiając jako główny cel całego systemu kształcenia przygotowanie młodzieży do aktywności zawodowej, kształcimy trybiki w wielkiej maszynie produkcyjnej, a nie społeczeństwo ludzi wolnych.
Inne z kategorii
„Chodźcie i spór ze mną wiedźcie” [OPINIA]
Wracamy do tego tematu w związku z kongresem, który odbył się w środę (24 listopada) w Warszawie pod patronatem ministra edukacji i nauki. Kongres dotyczył edukacji klasycznej. Sam termin wymaga pewnego wyjaśnienia, bo potocznie może się błędnie kojarzyć. Może ktoś myśleć, że edukacja klasyczna to przede wszystkim edukacja odwołująca się do „starej szkoły”, takiej jaką mieli nasi pradziadkowie w XIX wieku, a która znana jest pod postacią tak krytykowanego niejednokrotnie encyklopedyzmu, sprowadzającego się do wypełnienia pamięci wychowanka encyklopedycznymi właśnie definicjami i formułkami. Do tego doszłaby nauka języków starożytnych – greki i łaciny… Nie o taką jednak edukację klasyczną tu chodzi.
Innym potocznym skojarzeniem może być po prostu kształcenie humanistyczne, przede wszystkim literackie i historyczne, skądinąd ważne, ale też nie chodziło tu o to.
Najpierw było trivium
Organizatorzy chcieli bowiem zwrócić uwagę na kształcenie klasyczne, którego rdzeniem są ćwiczenia ludzkiego ducha, czy mówiąc prościej – umysłu i woli, które obecne są wprawdzie w edukacji od starożytności, ale nie sprowadzają się do znanych nam podziałów szkolnych ani na poszczególne przedmioty, ani nawet na humanistykę i dziedziny ścisłe.
– Rdzeniem bowiem edukacji klasycznej są pewne… sztuki – tłumaczył dr Paweł Milcarek, który od kilkunastu lat głosi potrzebę powrotu do klasycznego kształcenia. Sztuki to coś więcej niż umiejętności. To są – jak mówią znawcy tej edukacji – sprawności. Ale od sprawności na przykład harcerskich odróżniają się tym, że te sprawności, o które w klasycznym kształceniu, a zwłaszcza w jego początkach, chodzi, nie są niezbędne do przeżycia, do zdobycia zawodu, do kariery, do wszystkiego tego, co kojarzymy ze współczesną szkołą. Dlatego te sprawności, czy sztuki, nazywały się po łacinie artes liberales – czyli sztuki wolne, albo wyzwolone. Były one bowiem domeną ludzi wolnych, w przeciwieństwie do artes serviles, czyli sztuk służby, które oznaczały ich podporządkowanie konkretnym, użytkowym celom (a co za tym idzie, również osobom, którym te korzyści były potrzebne). Zaś sztuki wyzwolone, czyli edukacja ludzi wolnych, jeśli można tak powiedzieć, miała zupełnie inne cele. Chodziło o określone dobro wewnętrzne, jakim jest na przykład sprawność umysłowa ucznia, lub wiedza, czy po prostu mądrość.
Oczywiście naturalnym skutkiem działania człowieka mądrego jest też cel materialny, pewien wytwór, ale powstaje on niejako przy okazji. Przede wszystkim chodzi o dobro wewnętrzne.
fot. mj
Egzamin to skutek, nie cel
Drugorzędne jest więc zdanie egzaminu, nagromadzenie wiadomości, a nawet przyjemność posiadania wiedzy nie może być celem takiego kształcenia. Celem jest bowiem uszlachetnienie człowieka, jego ducha, jego umysłu. To dokładna odwrotność rządzącego obecnie szkołami utylitarystycznego imperatywu wysokiej noty i przygotowania do egzaminu.
Dobra zewnętrzne są bowiem tylko substytutem prawdziwej edukacji. Dobro wewnętrzne zaś osiągać może dzięki kształceniu każdy – choć nie w tym samym stopniu, ale proporcjonalnie do swych możliwości.
Doktor Milcarek zwracał też uwagę, że na tej drodze są pewne pułapki. Pierwszą z nich jest przypisanie sztukom wyzwolonym przedmiotów szkolnych. Ale przyjrzyjmy się najpierw tym sztukom w takiej postaci, w jakiej występowały w starożytności. Najpierw było trivium, czyli gramatyka, dialektyka i retoryka. Większość z nas odczuwa zainteresowanie, ale i bezsilność, gdy próbujemy umieścić je w dzisiejszym schemacie nauczania. Nie ma tu historii, geografii, a więc przedmiotów bezspornie ważnych. Nie ma dorobku nauk doświadczalnych…
Niektórzy wydzielają w siatce godzin jakiejś „klitki” na edukację klasyczną. Ale logika praktycyzmu, czyli „do czego mi się to przyda?” szybko to zlikwiduje. A poza tym w takim wymiarze nie da to wielkich skutków.
Cała droga na szczyt
Zanim więc zastanowimy się, co z tym można zrobić, warto sobie dobrze uświadomić, czym są te „sztuki wyzwolone”. Dialektyka na przykład mogłaby oznaczać dzisiejszą logikę. Ale nie nadaje się do tego celu promowana dziś logika matematyczna. Ta bowiem w niewielkim tylko stopniu uczy myślenia, posługiwania się językiem, argumentacji, tworzenia pojęć.
Edukacja klasyczna, przez sztuki, zawsze była wstępna w stosunku do wiedzy utylitarnej, zawodowej, do wiedzy wszelkiego rodzaju. Dlatego dziś mówi się pół żartem, że niektórzy ludzie mają wykształcenie wyższe, ale nie mają podstawowego. Kimś takim jest człowiek, który umie skonstruować samochód, komputer, samolot czy robota, ale nie wie, po co i dlaczego żyje.
Jeśli ktoś chce wprowadzać edukację klasyczną do dzisiejszych szkół, musi pamiętać, że na pierwszym, wstępnym, podstawowym etapie polega ona na ćwiczeniach ze słowem. W następnej kolejności następują ćwiczenia z liczbą.
Gramatyka rozumiana klasycznie uczy czytać i komentować każdy tekst. Dialektyka wiąże język z rzeczywistością , uczy reguł dociekania i dowodzenia. Retoryka uczy dociekania w sprawach spornych.
Macierzystym środowiskiem edukacji klasycznej jest kontekst kulturowy antyku. Ale z drugiej strony takie określenie jest szkodliwe, bo zamyka edukację klasyczną w muzeum. Nie chodzi o to, że to, co było kiedyś, jest lepsze. Chodzi o genealogię naszej wiedzy. O wzorcowe formy, do których możemy się odnosić. Kiedy ktoś chce poznać góry, musi znać całą drogę na szczyt, od początku do końca. Ten, kto wleciał na szczyt helikopterem, nigdy nie będzie znawcą gór.
Edukacja klasyczna pozostaje domeną empiryka, a nie teoretyka. Jest z nią jak z muzyką tradycyjną, w której prym wiodą nie teoretycy, ale grajkowie, znający tradycję.
Nurt w amerykańskich uczelniach
W konferencji brał udział również między innymi prof. Peter Kwasniewski, wieloletni wykładowca katolickich uniwersytetów w USA, obecnie niezależny publicysta. Przedstawił zadziwiającą organizację kilku instytucji o charakterze uniwersyteckim, kształcących właśnie w duchu edukacji klasycznej. Zaprezentował między innymi imponującą listę lektur, które czytają studenci Thomas Aquinas College w Kalifornii. Są to niemal wszystkie najbardziej znane pomniki myśli ludzkiej od Platona i Arystotelesa, przez Augustyna, Boecjusza, Tomasza z Akwinu, Kartezjusza, Leibniza, Kanta, Newtona po Maxwella, Einsteina czy Darwina. Czytane w całości w źródłach, nie ich fragmentach czy opracowaniach.
Kwasniewski mówił, że w Ameryce w latach 20. XX w. zaczęto zauważać ignorancję w zakresie pomników kultury klasycznej. Zaczęto więc tworzyć takie elitarne programy nauczania. Ruch ten w latach 70. został uznany za przestarzały. Skręcono w stronę pragmatyzmu i utylitaryzmu. Niemniej jednak niektóre instytucje klasyczne funkcjonują do dziś i mają mnóstwo chętnych do podjęcia studiów.
fot. mj
– Świat staje się lepszy, jeśli doskonalimy ludzi w stronę ich talentów, uzdolnień i wytwarzamy specjalizacje – mówił Kwasniewski. Ale tak jak są rzeczy, które różnią człowieka od innych ludzi, tak są i takie, w których jest on podobny do innych. Jest bowiem tak jak oni – człowiekiem. I tego dotyczy edukacja klasyczna.
Mill pochwalał edukację klasyczną, przypominał Kwasniewski. Mówił, że ludzie są ludźmi, zanim staną się prawnikami czy lekarzami. Ludzie mogą stać się prawnikami bez wykształcenia ogólnego, ale lepszym prawnikiem jest ten, kto jest w stanie zrozumieć podstawowe zasady.
Intelekt, który jest rozwijany, jest w stanie sprostać większości zadań, których się podejmie. Nie chodzi o to, żeby świat stał się lepszy, ale żeby człowiek, ten kształcony, stał się lepszy. Niejako efektem dodatkowym jest wtedy to, że tacy ludzie lepiej służą społeczeństwu .
Przesypywanie piasku
Doktor Katarzyna Ochman – filolog klasyczny – przekonywała, że upadek cywilizacji nie jest nieunikniony. Jej zdaniem czeka nas kolejny renesans. Tak jak renesans XVI-wieczny pojawił się przy okazji wynalezienia druku, tak dziś może pojawić się przy okazji rewolucji informatycznej. Pierwszą jaskółką tego renesansu zdaniem dr Ochmam jest to, że miliony dzieł łacińskich pochodzących z okresu od średniowiecza po oświecenie jest dziś skanowanych i katalogowanych.
Minister Czarnek, który wypowiadał się na koniec konferencji, nie ma złudzeń. Mówił, że [próby kształcenia w duchu klasycznym] to praca podobna do przesypywania piasku na pustyni. Jeden człowiek temu nie podoła, ale zawsze trochę tego piasku przemieści. I to jest nasze zadanie – zakończył.