Problemy Bydgoszczy z polityką historyczną [OPINIA]
Mural przy ul. Gdańskiej 10, upamiętniający Mariana Rejewskiego / fot. Anna Kopeć
Tożsamość historyczną miasta buduje się latami, żeby integrować mieszkańców wokół wspólnych wartości i podsycać dumę z przeszłości. W Bydgoszczy niestety brakuje takiej spójnej, długofalowej, opartej o historię, strategii – pisze historyk Krzysztof Osiński.
Inne z kategorii
„Chodźcie i spór ze mną wiedźcie” [OPINIA]
Można wręcz odnieść wrażenie, że włodarze miasta i osoby z ich otoczenia nie do końca rozumieją, czym jest historia i jak olbrzymi potencjał w niej drzemie. Nie jest to bynajmniej przytyk tylko do obecnych władz Bydgoszczy, ponieważ proces ten, z różnym nasileniem, widoczny był również za poprzedników. Wspomnieć można chociażby batalię, jaką stoczyć musiał archeolog Wojciech Siwiak, który zechciał „samowolnie” zaznaczyć na chodniku przed „Savoyem” przebieg granic średniowiecznej Bydgoszczy. Władze miasta zamiast pochwalić go za świetny pomysł, groziły procesem sądowym.
Bydgoszcz ma bardzo bogatą historię. Wystarczy tylko odpowiednio wykorzystać informacje czerpane z przeszłości do budowania spójnej, promującej miasto narracji. Wspomnieć można chociażby o niewykorzystanym potencjale tkwiącym w osobie Mariana Rejewskiego i sprawie złamania przez niego szyfru niemieckiej maszyny „Enigma”. Postać ta znana jest praktycznie na całym świecie. Gdybyśmy tylko zechcieli w oparciu o jej historię budować narrację, mógłby nam wyjść całkiem ciekawy produkt promujący miasto.
Nikogo z władz miasta nie udało się przekonać do zbudowania „Centrum Enigmy” w Młynach Rothera, może uda się przeforsować utworzenie takiego miejsca w dawnej hali targowej przy ul. Magdzińskiego? Można by tam przecież stworzyć wzorowane na Centrum Nauki Kopernik miejsce edukacyjno-rozrywkowe, gdzie punktem wyjścia byłaby opowieść o Enigmie i Marianie Rejewskim, a istotą placówki różnego rodzaju sale z zagadkami i tajemnicami do złamania. Przez zabawę można by się uczyć, a przy okazji poprzez postać Rejewskiego promować Bydgoszcz.
fot. Anna Kopeć
Tylko czy ktokolwiek będzie zainteresowany takim opartym o historię projektem? Przecież w „urodziny miasta” nikt nie pofatygował się, by przyozdobić ulice flagami z herbem Bydgoszczy. Również w różnego rodzaju święta państwowe w mieście nie widać zbyt wielu biało-czerwonych flag, a niektóre święta są przez władze zupełnie ignorowane. Miasto nie potrafi sprostać najprostszym zadaniom w tym zakresie, trudno więc oczekiwać, by sprostało wyzwaniom o większej skali. Naiwnie jednak liczę, że przyszłość przyniesie otrzeźwienie i zmianę w podejściu do historii i wykorzystywaniu tkwiącego w niej potencjału. Tymczasem jednak dostrzegam wiele przejawów lekceważenia historii lub traktowania jej instrumentalnie, zgodnie z kalkulacjami partii uczestniczących w sporach politycznych.
Sprawa pomnika Żołnierzy Wyklętych
O lekceważeniu historii przez włodarzy Bydgoszczy najdobitniej świadczy ostatnia walka o pomnik Żołnierzy Wyklętych. W październiku 2017 r. zapadła decyzja Rady Miasta, że monumentu upamiętniającego żołnierzy walczących z komunistycznym zniewoleniem w Bydgoszczy nie będzie. Zignorowano tysiące głosów pod petycją, głosy kombatantów, historyków i osób zaangażowanych w prace Komitetu Organizacyjnego Budowy Pomnika. Przeważyły partyjne kalkulacje, brak wiedzy, ale przede wszystkim polityczne przeświadczenie, że skoro inicjatywę popierają politycy Prawa i Sprawiedliwości, to przedstawiciele innych ugrupowań automatycznie muszą mieć w tej sprawie przeciwne zdanie.
Zapomniano przy tym, że ofiarą takiego postępowania nie byli wcale politycy PiS, ale żołnierze podziemia niepodległościowego, którzy kilkadziesiąt lat temu, skazani na niepowodzenie, nie złożyli broni i do końca walczyli o obronę niepodległości Polski, nie zgadzając się na zniewolenie i sowietyzację kraju. Wówczas zapłacili ogromną cenę. Wielu z nich zginęło, inni tracili zdrowie w ubeckich katowniach i stalinowskich więzieniach. Ufundowanie takiego pomnika mogło być wyrazem symbolicznego uhonorowania tych osób i ich poświęcenia.
Miejsce, w którym miał stanąć monument, nie było przypadkowe. Skwer ppor. Leszka Białego leży
bowiem naprzeciwko ul. ks. Ryszarda Markwarta, gdzie w 1945 r. znajdowała się pierwsza siedziba Urzędu Bezpieczeństwa. To w niej przetrzymywano, przesłuchiwano, bestialsko torturowano, a w końcu mordowano Żołnierzy Wyklętych. Patron skweru był właśnie jedną z takich ofiar.
Przeciwnicy pomnika wymówili się tym, że w planach miasta jest budowa zbiorników retencyjnych pod skwerem Leszka Białego. Dziwnym zbiegiem okoliczności pomysł budowy zbiorników narodził się dzień przed sesją, na której odrzucono projekt ufundowania monumentu, a ponadto jak dotąd nie słyszeliśmy o żadnych pracach nad stworzeniem projektu tego zbiornika (który zresztą, gdyby nawet powstał, zajmowałby zaledwie ułamek skweru Leszka Białego).
Opór wobec dekomunizacji ulic
Nie mniejszy niesmak budziła sprawa dekomunizacji ulic. Zamiast rozstrzygnąć tę kwestię w sposób szybki i bezkonfliktowy, rozpoczęto żenujący wielomiesięczny spektakl. Najpierw nie robiono nic, aby wprowadzić w życie zasady ustawy dekomunizującej nazwy ulic, później nie chciano się zgodzić na propozycje opozycji w sprawie nowych patronów, a na koniec, gdy interweniował już wojewoda i decyzją zastępczą sam zdekomunizował nazwy bydgoskich ulic, Rada Miasta sprzeciwiła się temu i przywróciła część z nazw dawnych ulic, odwołujących się przecież do ideologii totalitarnej i czasów słusznie minionych (wojewoda decyzję radnych uchylił – przyp. red.).
Smutne to, bo przecież kwestia dekomunizacji ulic to nie tylko symboliczne zadośćuczynienie ofiarom komunizmu i odrzucenie z przestrzeni publicznej oznak sowieckiego zniewolenia, ale również, a może przede wszystkim, kwestia przestrzegania prawa. Sprawę tę reguluje przecież zarówno uchwalona przez Sejm ustawa, ale również konstytucja, która wyraźnie wskazuje, że zabronione jest propagowanie totalitarnych ideologii, w tym komunizmu.
Honorowi obywatele?
Kolejna kwestia odnosi się do honorowania wybitnych mieszkańców miasta poprzez nadawanie im honorowego obywatelstwa. Okazuje się bowiem, że czasami tytuły te przyznawane są zbyt pochopnie, bez jakiejkolwiek wcześniejszej, dyskretnej, ale dogłębnej i wszechstronnej weryfikacji tego, czy dana osoba zasługuje na taki zaszczyt, czy też nie. Przykładem takiego zaniechania może być chociażby opisywana na łamach „Tygodnika Bydgoskiego” sprawa współpracy Rajmunda Kuczmy z tajnymi służbami PRL.
Władze miasta bezrefleksyjnie podchodzą jednak również do honorowych obywateli odziedziczonych z poprzednich epok. Pamiętać bowiem musimy, że tytuły takie cały czas posiadają nazista Franz Lüdtke (tytuł nadano mu w 1942 r.) i komunista oraz agent gestapo i NKWD Michał Rola-Żymierski (honorowe obywatelstwo otrzymał w 1945 r.). Mimo że media nagłaśniały ten problem, władze miasta nie zrobiły nic, aby go rozwiązać. Dziwne to podejście, bo przecież honorowy obywatel ma stanowić wzorzec dla mieszkańców miasta. Czy rzeczywiście to miano mają nosić nazista, komunista i tajny współpracownik służb PRL?
Dokument potwierdzający nadanie honorowego obywatelstwa miasta Bydgoszczy Michałowi Żymierskiemu / materiały nadesłane
Przykładów takiego bezrefleksyjnego podejścia do historii w Bydgoszczy wskazać można znacznie więcej. Wspomnieć można chociażby o wyburzaniu pozostałości po fabryce zbrojeniowej DAG, bez zastanowienia się, czy nie można by wykorzystać ich lepiej dla promowania miasta. Przecież niewątpliwy sukces „Exploseum” pokazuje, że jest zainteresowanie tego rodzaju miejscem. Rozszerzenie terenu i zwiększenie liczby zagospodarowanych budynków mogłoby tylko podnieść jego atrakcyjność. Tylko czy ktokolwiek będzie chciał się nad tym pochylić i dostrzeże potencjał tkwiący w historii?