Opinie 30 cze 2022 | Redaktor
Co o proteście pracowników MZK sądzą bydgoscy radni? [OPINIE]

Od lewej: Jakub Mikołajczak (Koalicja Obywatelska), Marcin Lewandowski (Prawo i Sprawiedliwość)

Większość internautów – jak wynika z komentarzy w mediach społecznościowych –  popiera trwający od 24 czerwca protest pracowników Miejskich Zakładów Komunikacyjnych, nawet w  obecnej formie. Co na temat sytuacji sądzą bydgoscy radni koalicji i opozycji?

Protest kierowców MZK działa na szkodę miasta

Dla mnie najważniejsze jest dobro mieszkańców, w tym dobro pasażerów. Forma, którą przybrali kierowcy MZK – niezapowiedzianego strajku, bez żadnego ostrzeżenia i informacji dla pasażerów – jest niedopuszczalna. Wielu bydgoszczan w piątek wyszło z domu i utknęło na przystankach, nie wiedząc, dlaczego nie funkcjonuje komunikacja miejska. Takie rzeczy są nieakceptowalne. Rozumiem oczekiwania kierowców. Zdaję sobie sprawę z obecnie panującej drożyzny, z inflacji, która, poukrywana przez premiera polskiego rządu, zaskakuje nas codziennie, gdy idziemy po zakupy, ale musi być jakaś forma solidarności nas wszystkich. Musimy sobie zdawać sprawę z sytuacji budżetu miasta Bydgoszczy, z finansowania komunikacji publicznej i wszyscy powinni zrobić krok wstecz, ale szanując siebie wzajemnie. Taka forma strajku nie prowadzi do niczego dobrego. Są różne środki rozmów.

Do mnie, jako przewodniczącego komisji budżetu, nie przyszedł nawet jeden mail od kierowców, nie było nawet próby kontaktu, zatem uznaję, że strajk był formą wręcz zaszantażowania bydgoszczan. Codziennie kontaktują się ze mną mieszkańcy, którzy są rozczarowani postawą kierowców. Kilku przedsiębiorców oświadczyło mi, że wystąpią o odszkodowanie zbiorowe z tytułu np. niemożliwości organizowania letnich półkolonii czy dojazdu pracowników do zakładu. To pokazuje, jak protest kierowców MZK działa na szkodę miasta i wszystkich bydgoszczan.

Jakub Mikołajczak,, przewodniczący klubu Koalicji Obywatelskiej w Radzie Miasta Bydgoszczy

 

Za sytuację odpowiada prezydent, nie tylko zarząd spółki

W sieci internetowej pojawiają się dramatyczne opisy mówiące o ludziach walczących o miejsce w pojazdach komunikacji zastępczej. W autobusach jest tłoczno i, łagodnie mówiąc, odczuwalne jest niezadowolenie, frustracja. Zdarza się, że ludzie nie docierają na czas na pociąg, nie realizują ważnych podróży. Wielu ma problem z dotarciem do pracy, zorganizowanie sobie transportu. Z drugiej strony, część kierowców oferuje pomoc, podwózkę, okazuje solidarność. Sytuacja jest kryzysowa i, niestety, nie wszyscy sobie z nią radzą.

Nie zgadzam się z tłumaczeniami przewodniczącej Rady Miasta, pani Moniki Matowskiej, iż to „przede wszystkim to spór między Zarządem a pracownikami”. Poprzestanie na takim wyjaśnieniu to odwrócenie uwagi od roli, jaką odgrywają prezydent i Miasto – jako właściciel Spółki. Sprawując nadzór właścicielski, prezydent mógł zmienić władze firmy.

Zarząd MZK, w odczuciu niektórych, stał się „kozłem ofiarnym”. Zamiast w pewnym momencie zmienić władze spółki, jeśli nie spełniały powierzonego zadania, teraz przedstawia się narrację sugerującą, że – oprócz pracowników – to właśnie zarząd jest ostatecznie odpowiedzialnym za sytuację podmiotem. Nieładnie to wygląda, gdy właściciel na końcu zrzuca z siebie odpowiedzialność, nieładnie, gdy – użyjmy porównania – „generał opuszcza swych oficerów” i obarcza ich ostateczną winą za katastrofę.

Posłużmy się kolejnym zobrazowaniem. Jeśli posiadaliby Państwo firmę i od dłuższego czasu obserwowali trudności, to czy nie podjęliby Państwo konkretnych kroków? Kto czekałby na „rozwój wydarzeń”? (...) Prezydent Miasta czuje się „zaskoczony” protestem. Jeśli docierające do niego wcześniej informacje były uspokajające, to widać, że „dowódca miał zły zwiad”. Rada Miasta powinna zatem przyjrzeć się także konkretom realizacji nadzoru właścicielskiego przez prezydenta.

Niewątpliwie ważnym jest, aby kierowcy pojazdów pasażerskich – ludzie odpowiedzialni za życie i zdrowie innych – mieli godne i odpowiednie warunki pracy oraz wynagrodzenia. Transport publiczny jest jednym z „krwiobiegów” społeczności miejskiej. W tym kontekście liczy się jakość tych usług.

Jeżeli prezydent Miasta twierdzi, iż nie obchodzi go, kto będzie realizował ten transport, byle to robił – że „nie obchodzi go, gdzie kupi usługę” (wypowiedź z 24 czerwca) – to czy patrzy perspektywicznie? Czy ewentualna całkowita prywatyzacja tego obszaru wyjdzie mieszkańcom na dobre? Czy Miasto całkowicie zrezygnuje z własnego podmiotu, wyzbędzie się atutu, zabezpieczenia? Co stanie się z cenami, jeśli w dłuższym czasie uzależnimy je jedynie od decyzji firm prywatnych? A jeśli z – krótkoterminowo – tylko cena zadecyduje, to czy nie pojawi się sytuacja analogiczna do niedawnego kryzysu dotyczącego gospodarki odpadami: że faktycznie jakość usług nie będzie wystarczająca?

Podejście władz zdaje się kłócić z deklarowaną przez Miasto strategią zachęcania mieszkańców do rezygnacji z poruszania się samochodami osobowymi. Tylko część z pasażerów w obecnej sytuacji przesiadła się na rowery lub hulajnogi. Nie każdy może dotrzeć do celu pieszo. To wszystko nie tylko zachwiało zaufaniem do Miasta jako organizatora transportu. Ludzie zauważyli, iż czasem trzeba polegać na sobie – być „samodzielnym transportowo”, co najczęściej może oznaczać: posiadać samochód. Niestety, racjonalność indywidualna wygrywa w takiej sytuacji z czyimiś projektami i ideami. Kwestia zaufania jest kluczowa do trwałych zmian w kwestii zmiany przyzwyczajeń transportowych.  (...)

Obawiam się, że po katastrofie „śmieciowej” i po „egipskich ciemnościach”, które niedawno w znacznym stopniu dotknęły nasze Miasto, może okazać się, iż mamy do czynienia z kolejną „plagą bydgoską” – tym razem komunikacyjną.

Marcin Lewandowski, radny Prawa i Sprawiedliwości w Radzie Miasta Bydgoszczy

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor